Dzień zacząłem od naprawiania samochodu. Bo wcale nie jest tak, że leśniczy ma samochód służbowy. Przysługuje on tylko straży leśnej. Pozostali muszą sami zapewnić sobie środek transportu, bo na piechotę ani rowerem nie da się pracować w leśnictwie mającym powierzchnię około 2 tysięcy hektarów.
Urlop się właśnie skończył. Niby dwa tygodnie ale jakoś szybko zleciało. Jutro znowu do pracy. Nie udało mi się wyjechać na dłużej niż kilka dni, bo żeby się ruszyć z domu musiałem poprosić znajomych żeby pomieszkali kilka dni w leśniczówce i zajęli się moimi zwierzakami, które tu zostały. Miałem ambitny plan, że po powrocie zabiorę się do zaległych drobnych prac domowych (ponaprawiam niektóre rzeczy itp.), że zrobię budę dla psa … ale jakoś niegdy jeszcze nie udało mi się wykonać całego planu. Zawsze urlop mija i okazuje się że był co najmniej o połowę za krótki. Moim leśnictwem w międzyczasie opiekował się podleśniczy. Ale od jutra to on idzie na urlop …
Jechałem na urlop. Specjalnie chciałem ominąć remontowany odcinek drogi i ruszyłem objazdem. Już pomijam fakt, że objazd ten został chyba wytyczony co najmniej dziwnie – trzeba nadłożyć jakieś 40 kilometrów. Lepiej i taniej więc czekać na zielone światło w miejscu gdzie remontują główną trasę – no ale tego nie mogłem wiedzieć wcześniej. Jadę więc wąską drogą między polami. Dopuszczalna prędkość 90 km/h, ale jadę dużo wolniej, bo droga kręta, w samochodzie małe dziecko. Widzę z daleka cmentarz i ludzi wychodzących z niego. Również wyjeżdżających samochodami. Zwalniam jeszcze bardziej. Nagle samochód wyjeżdża z drogi z cmentarza wprost na drogę przede mną – chociaż nie powinien! Hamuję do oporu. Słychać uderzenie. Myślę sobie, że to już koniec mojego właśnie rozpoczętego urlopu. W myślach liczę koszty. Widzę wgniecione tylnie drzwi w samochodzie w który uderzyłem. Samochód ten krąży obecnie po leżącej przy drodze łące i próbuje wyjechać. Wysiadam.
Czym się różni drzewo od drewna? Sprawa jest prosta – drzewo jest żywym organizmem. Drzewo rośnie w lesie. A drewno to już surowiec – posortowany, pocięty, poukładany w stosy lub mygły, przygotowany do dalszej przeróbki.
Co roku robię plan na rok przyszły – oczywiście opierając się na operacie. Czyli planuję wykonanie zrębów i trzebieży na określonych powierzchniach (na których to wynika z operatu). Oprócz tego muszę przewidzieć tzw. użytki przygodne, czyli np. uporządkowanie lasu po wichurze czy usuwanie posuszu. Planuję też zabiegi z zakresu ochrony lasu oraz hodowli. Ochrona lasu to np. zabezpieczanie młodych upraw przed zgryzaniem przez zwierzynę (np. stawianie płotów ogradzających uprawy, smarowaniem sadzonek repelentami), wywieszanie budek lęgowych, prowadzenie poszukiwań szkodników na powierzchniach próbnych i prognozowanie na tej podstawie ilości szkodników... Hodowla lasu to z kolei pielęgnacja upraw (koszenie chwastów i samosiewów brzozy czy osiki zarastających małe sadzonki), pielęgnacja młodników (przerzedzanie ich w określony dla każdego gatunku sposób, tak aby zostawić jak najlepsze jednostki), odnawianie powierzchni zrębowych (sadzenie lasu tam, gdzie uprzednio został wycięty) itp.
Wszystko co się robi w lesie ma swoje odniesienie w tworzonej równolegle dokumentacji. Leśniczy każdą czynność dokumentuje i potwierdza na specjalnych formularzach. Z tych wszystkich papierów najważniejsze dotyczą pieniędzy oraz ilości drewna jakie jest w lesie wycięte, pomierzone i czekające na wywóz. Leśniczy odpowiada finansowo za stan swojego magazynu – czyli za drewno jakie przyjął na stan do momentu kiedy zostanie ono sprzedane i wyjedzie z lasu. Tak naprawdę to bardzo duża część mojej pracy polega na prowadzeniu magazynu drewna. Kiedy zostanie ono ścięte – według przyjętego wcześniej planu – pracownicy układają je w stosy (drewno średnio- i małowymiarowe) oraz mygły (drewno tartaczne, czyli całe pnie).
Ponieważ ostatnio dużo się w okolicy działo, nie bardzo miałem czas żeby pisać o rzeczach zawodowych. Ale powoli będę to nadrabiał. Co leśniczy tak naprawdę robi w lesie?
W sobotę po południu, na starym zdezelowanym rowerze marki Mercedes przyjechała do leśniczówki Karin Matray - kobieta która urodziła się tutaj w roku 1940, w czasie wojny. Leśniczówka w której mieszkam zawsze była budynkiem państwowym, z tym że zbudowało ją w latach 30. ubiegłego stulecia państwo niemieckie. Leśniczy który w niej zamieszkał nazywał się Walter Neumann. Na zdjęciu widać, że miał samochód i hodował jamniki. Wysłany w czasie wojny na front wschodni, wrócił w latch pięćdziesiątych z niewoli radzieckiej, ale zdrowia fizycznego i psychicznego w pełni nigdy nie odzyskał.
W zeszłym tygodniu nad Mazurami przeszła burza. Ta, której ofiar wciąż szukają nurkowie na dnach niektórych jezior. Nie potrafię powiedzieć, jak wyglądała ta burza nad wodą. U mnie w lesie kotłowało się już od samego rana – czuć było, że będzie jakaś większa sprawa. Ale wiatr i deszcz nie przyszły nagle. Najpierw niebo ciemniało stopniowo. Potem zrobiło się już tak ciemno jak późnym wieczorem – normalnie w południe trzeba było zapalić światło, żeby widzieć, co się ma na talerzu. Potem drzewa zaczęły się chwiać prawie do ziemi – przyszedł wielki wiatr, a zaraz za nim ściana deszczu i gradu.
W ogrodzie przy leśniczówce rośnie dzika leszczyna. W zeszłym roku – i w poprzednich latach zresztą też – prawie nie owocowała, więc w tym roku nawet nie sprawdzałem czy w ogóle ma jakieś orzechy. A ponieważ krzak rozrósł się znacznie, w zeszłym roku przyciąłem go dość radykalnie, co jak się okazało niedawno, dało efekt pozytywny.
Niedawno odkryłem na strychu nad stajnią gniazdo szerszeni. Zobaczyłem je właściwie przypadkiem w trakcie układania siana. Podniosłem głowę do góry i... zamarłem. Wysoko, tam gdzie zbiegają się obie połacie dachu, wisiała spora półkula. Wyglądała jak szary, papierowy abażur. Od spodu widać było plastry z komórkami. Chciałem zrobić zdjęcie, ale było po pierwsze za ciemno, a po drugie - trochę strach.
W dniach 17-18 sierpnia, już po raz siódmy, w miejscowości Wojnowo na Mazurach (w pobliżu Rucianego – Nidy) zorganizowane zostało Święto Konika Polskiego. Pojechałem tam już po raz drugi. Pierwszy raz byłem w zeszłym roku, zachęcony przez organizatorów imprezy od których zeszłej wiosny kupiłem szarego konika.