Leśniczy na wyjeździe

Jechałem na urlop. Specjalnie chciałem ominąć remontowany odcinek drogi i ruszyłem objazdem. Już pomijam fakt, że objazd ten został chyba wytyczony co najmniej dziwnie – trzeba nadłożyć jakieś 40 kilometrów. Lepiej i taniej więc czekać na zielone światło w miejscu gdzie remontują główną trasę – no ale tego nie mogłem wiedzieć wcześniej. Jadę więc wąską drogą między polami. Dopuszczalna prędkość 90 km/h, ale jadę dużo wolniej, bo droga kręta, w samochodzie małe dziecko. Widzę z daleka cmentarz i ludzi wychodzących z niego. Również wyjeżdżających samochodami. Zwalniam jeszcze bardziej. Nagle samochód wyjeżdża z drogi z cmentarza wprost na drogę przede mną – chociaż nie powinien! Hamuję do oporu. Słychać uderzenie. Myślę sobie, że to już koniec mojego właśnie rozpoczętego urlopu. W myślach liczę koszty. Widzę wgniecione tylnie drzwi w samochodzie w który uderzyłem. Samochód ten krąży obecnie po leżącej przy drodze łące i próbuje wyjechać. Wysiadam.
19.09.2007

Jechałem na urlop. Specjalnie chciałem ominąć remontowany odcinek drogi i ruszyłem objazdem. Już pomijam fakt, że objazd ten został chyba wytyczony co najmniej dziwnie – trzeba nadłożyć jakieś 40 kilometrów. Lepiej i taniej więc czekać na zielone światło w miejscu gdzie remontują główną trasę – no ale tego nie mogłem wiedzieć wcześniej. Jadę więc wąską drogą między polami. Dopuszczalna prędkość 90 km/h, ale jadę dużo wolniej, bo droga kręta, w samochodzie małe dziecko. Widzę z daleka cmentarz i ludzi wychodzących z niego. Również wyjeżdżających samochodami. Zwalniam jeszcze bardziej. Nagle samochód wyjeżdża z drogi z cmentarza wprost na drogę przede mną – chociaż nie powinien! Hamuję do oporu. Słychać uderzenie. Myślę sobie, że to już koniec mojego właśnie rozpoczętego urlopu. W myślach liczę koszty. Widzę wgniecione tylnie drzwi w samochodzie w który uderzyłem. Samochód ten krąży obecnie po leżącej przy drodze łące i próbuje wyjechać. Wysiadam.

Okazuje się, że „u mnie” nic się nie stało. Nawet zderzak cały. Światła działają, maska otwiera się i zamyka. Z łąki wyjeżdża tamten samochód, kierowca wysiada. Ku mojemu zdumieniu oświadcza, że to ja powinienem zapłacić za uszkodzone drzwi w jego samochodzie. (On wyjechał z drogi podporządkowanej na główną i jego obowiązkiem było upewnić się, że jest ona wolna i może na nią wyjechać. Ja jechałem zgodnie z przepisami, na całe szczęście dużo wolniej niż mogłem. Do całkowitego wytracenia prędkości zabrakło mi około dwóch metrów.) Nie ma sposobu żeby go przekonać. Dzwonię na policję – ale zanim udaje się uzyskać połączenie, widać nadjeżdżający drogą policyjny polonez.

Policjant zatrzymał się i wysłuchał wersji obu stron. (Moją wersję opisałem powyżej – druga brzmiała mniej więcej tak, że pojawiłem się znikąd i jechałem na pewno sto dwadzieścia i że chciałem go zabić. (Gdybym jechał faktycznie 120, to sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej i nie wiem czy napisałbym jeszcze cokolwiek na tej stronie) Policjant ocenił sytuację i od razu oświadczył, że według przepisów poszkodowanym jestem ja a sprawcą drugi kierowca. Ponieważ wydawało się że on zupełnie tego nie rozumie, uświadomił mu jeszcze, że może ukarać go mandatem i dołożyć punkty karne. W międzyczasie lunął deszcz i musieliśmy ukryć się w samochodzie policyjnym (polonez ze skórzaną tapicerką – wow!!!). Tu udało się uzyskać salomonowe rozwiązanie całej sytuacji – policjant sporządził notatkę służbową, ja mogłem jechać dalej, a drugi kierowca pogodził się z faktem że wina była po jego stronie i to on musi z własnej kieszeni zapłacić za naprawę drzwi.

Przez resztę trasy zastanawiałem się jak w trakcie wypadku zachowuje się fotelik dziecięcy. Na szczęście uderzenie było na tyle lekkie, że nikomu z nas nic się nie stało, a maluch nawet chyba nie zauważył że działo się coś złego...