Trochę historii

W sobotę po południu, na starym zdezelowanym rowerze marki Mercedes przyjechała do leśniczówki Karin Matray - kobieta która urodziła się tutaj w roku 1940, w czasie wojny. Leśniczówka w której mieszkam zawsze była budynkiem państwowym, z tym że zbudowało ją w latach 30. ubiegłego stulecia państwo niemieckie. Leśniczy który w niej zamieszkał nazywał się Walter Neumann. Na zdjęciu widać, że miał samochód i hodował jamniki. Wysłany w czasie wojny na front wschodni, wrócił w latch pięćdziesiątych z niewoli radzieckiej, ale zdrowia fizycznego i psychicznego w pełni nigdy nie odzyskał.
03.09.2007

W sobotę po południu, na starym zdezelowanym rowerze marki Mercedes przyjechała do leśniczówki Karin Matray - kobieta która urodziła się tutaj w roku 1940, w czasie wojny. Leśniczówka w której mieszkam zawsze była budynkiem państwowym, z tym że zbudowało ją w latach 30. ubiegłego stulecia państwo niemieckie. Leśniczy który w niej zamieszkał nazywał się Walter Neumann. Na zdjęciu widać, że miał samochód i hodował jamniki. Wysłany w czasie wojny na front wschodni, wrócił w latch pięćdziesiątych z niewoli radzieckiej, ale zdrowia fizycznego i psychicznego w pełni nigdy nie odzyskał.

W leśniczówce została żona i trójka małych dzieci. Dla ochrony przydzielono im żołnierza niemieckiego (miał złamaną nogę i nie mógł wrócić na front), a do pomocy dwie rosyjskie dziewczyny (jeńców wojennych). Wojnę jakoś wszyscy przetrwali, ale w 1945 roku, kiedy Armia Czerwona była już w Piszu, rodzina Neumannów - jak prawie wszystkie niemieckie rodziny z terenów pruskich - uciekła do Niemiec.

Karin Matray jest córką leśniczego Neumanna. Od ponad czterdziestu lat mieszka we Francji. Często również przyjeżdża do Polski, zobaczyć dom w którym się urodziła. Znała wszystkich leśników którzy po wojnie mieszkali w leśniczówce z czerwonej cegły w której dzisiaj mieszkam ja. Odwiedza pobliski cmentarz znajdujący się w lesie - są tam groby wielu osób o których opowiadała jej matka. I grób jej brata, który zmarł mając zaledwie kilka dni. Dzisiaj pośród drzew trudno te groby odnaleźć, ale jak się już odnajdzie jeden, to zaraz widać następne. Nadleśnictwo w tym roku inwentaryzuje wszystkie tego typu stare cmentarze - Mają zostać ogrodzone i zabezpieczone.

Z dwóch położonych w pobliżu dwóch dużych wsi dziś istnieją jedynie dwa domy. (To, że te wsie miały po ponad 50 domów wiem ze starych map które Karin przywiozła ze sobą. Większość ruin się już na dobre pozapadała, i tylko kwitnący wiosną bez zdradza miejsca, gdzie kiedyś mieszkali ludzie.) Drogi mają ten sam przebieg. Do dziś administracja leśna posługuje się niemieckimi słupkami oddziałowymi. Mieszkając na terenach dawnych Prus Wschodnich trudno nie spotykać się z historią.

Karin, z którą widziałem się już drugi raz - pierwszą wizytę miałem w zeszłym roku - opowiada co pamięta ze swojego dzieciństwa. Przede wszystkim duży zielony kaflowy piec, który dawał ciepło na parterze. Ja go nie widziałem, prawdopodobnie został rozebrany kilkadziesiąt lat temu w trakcie zakładania kaloryferów i centralnego ogrzewania. Szkoda, dziś mógłby stanowić ładną dekorację. A może nawet bym z niego korzystał, bo piec od centralnego ogrzewania wprawdzie grzeje, ale ciągle mam wrażenie że w domu jest zimno. Karin z dzieciństwa nie pamięta zimna, więc może oryginalny system ogrzewania był lepszy niż współczesny? Największe jej zdumienie budzą drzwi wejściowe - wciąż są oryginalne. Wprawdzie do domu dobudowano ganek, ale wewnętrzne drzwi wciąż są te same - Mocno zużyte, zimą wieje przez nie jak diabli i trzeba zasłaniać kocem. Za to wartość historyczną mają niewątpliwą.

Pytałem, czy wiele jest w Niemczech osób, które chcą odzyskiwać pozostawione tu domy. Karin mówi, że nie. Że ludzie z jej pokolenia, urodzeni w czasie wojny, przyjeżdżają wprawdzie latem na Mazury, ale jest to raczej podróż do krainy dzieciństwa. Na rowerach i samochodami odwiedzają stare kąty, ale nikt z nich nie myśli o powrocie. Za to ich dzieci Mają własne życie, a Polska wydaje im się krajem bardzo odległym. Oczywiście jest to jej opinia, którą trudno zweryfikować. Opinia starej kobiety, która co roku przyjeżdża na Mazury popływać kajakiem po Krutyni. Ma ponad sześćdziesiąt lat, ale sama przejeżdża na rowerze pięćdziesiąt kilometrów dziennie po mazurskich drogach i mówi że nie jest zmęczona, tylko boi się tirów.

Jest jeszcze jedna zagadka - żona leśniczego Neumanna uciekając przed Armią Czerwoną zakopała w ogrodzie rzeczy, których nie zabrała ze sobą. Były to naczynia, zastawa stołowa, tego typu rzeczy. Karin mówi, że po wojnie przyjeżdżały tu z matką, ale otoczenie leśniczówki zmieniło się na tyle, że jej mama nie potrafiła znaleźć miejsca gdzie zakopała skrzynię. Pewnie leży ona w ziemi do dzisiaj, a co w niej jest - nie wiadomo...