Trzeci dzień pada śnieg. Na zmianę zawieja albo zawieja. Na szczęście w miarę ciepło, więc wiadomo, że nawet jeżeli wygląda to jak śnieżyca to sprawa jest chwilowa. Zastanawiałem się gdzie podziały się żurawie, skowronki, szpaki i cała ta wiosenna hałastra która już przyleciała – sam widziałem i słyszałem. Żona coś wspominała o zmianie opon na letnie. Dobrze że nie dałem się namówić!
Poszedłem robić zdjęcia na łąki. Niedaleko, niecały kilometr od leśniczówki. W pewnym momencie zauważyłem w jednym miejscu krążące kruki. Poszedłem w tamtą stronę i zobaczyłem jelenia zabitego przez wilki. Był zjedzony do połowy. Dookoła wydeptana trawa, mnóstwo krwi, jednym słowem ślady walki.
Ponieważ jestem na urlopie, zaległym (pani z kadr kazała mi wziąć trzy dni jakie zostały mi z zeszłego roku) siedzę w domu i mam fuchę polegającą na dostarczaniu wrażeń mojej dwuletniej córce. W tym czasie żona walczy z zimową depresją zwiedzając sklepy w okolicznych miasteczkach. Okazuje się, że mieszkanie na odludziu rzuca się czasami do gardła, szczególnie pod koniec takiej ciężkiej zimy jak tegoroczna. Znajomych widuje się od święta, wyjazdy to rzadkość. Porzucenie domu na kilka dni przy niskiej temperaturze może zaowocować zamarzniętymi kaloryferami.
Na zdjęciu widać pierwsze żurawie z zeszłego roku oraz bieżącą aurę. Wciąż pada śnieg, czasem pomieszany z deszczem, ale ostatni weekend był wyjątkowo słoneczny.
Ostatniego dnia lutego byłem na niezwykłym polowaniu. Było to polowanie na lisy z użyciem norowców, czyli psów wyspecjalizowanych w pracy w norach. Szkoli się do tego przede wszystkim jamniki i jagdteriery, ale sprawdzają się również foksteriery. (Takie psy szkoli się wcześniej w sztucznie budowanych norach. W sztucznych norach organizuje się również konkursy dla psów myśliwskich.)
Na konkurs nadesłano siedem modeli szabli, a każdy model w kilku wersjach. Wszystkie prototypy komisja pod przewodnictwem pułkownika Zbigniewa Brochowicza – Lewińskiego ze Sztabu Głównego oceniła negatywnie. Jednocześnie stwierdzono, że są one dobrym materiałem do opracowania szabli przepisowego wzoru. Zlecono wykonanie po trzydzieści sztuk każdego z czterech wytypowanych modeli. Od roku 1928 do1933 były prowadzone testy kolejnych wersji a do roku 1935 prace nad doskonaleniem dalszych modeli. Szable testowano w pułkach kawalerii. Dopiero jesienią 1935 roku Minister Spraw Wojskowych zatwierdził jako obowiązujący wzór szabli nr 1934. Ale to nie był jeszcze koniec, kolejną próbną serię nowej szabli skierowano do dalszych „badań” wśród kawalerzystów. Tym razem szablę dostali szeregowcy. Dopiero w lutym 1936 szef departamentu uzbrojenia wydał decyzję o rozpoczęciu „masowej” produkcji w hucie Ludwików. W roku 1938 na wyposażeniu Wojska Polskiego było już prawie 40 000 szabel tego wzoru. (Powinno się więc ich zachować dosyć sporo, ale najwyraźniej większość jeszcze nie została odnaleziona. Być może niektóre stoją gdzieś oparte o drzewa jak ta którą znalazł mój kolega. )
Środek zimy, śniegu po pachy, robota trochę stoi, bo drewno jakoś się nie sprzedaje. Mając trochę więcej czasu postanowiłem powrócić do dawnej pasji.
Padło dzisiaj na forum pytanie czym karmić dziczego niemowlaka. Udzieliłem odpowiedzi na miarę swojej wiedzy, ale wciąż się zastanawiam jak osoba zadająca pytanie weszła w posiadanie malucha.
Najwyraźniej zbliża się wiosna. Samice dzików – lochy – odłączyły się już od watah i budują barłogi (gniazda) gdzie w najbliższych tygodniach przyjdą na świat małe pasiaste „świnki”.
Dzisiaj odbyło się u mnie w leśnictwie szkolenie dla wszystkich leśniczych naszego nadleśnictwa które miało nam wszystkim przypomnieć zasady wykonywania szacunków brakarskich;
W związku z oszczędzaniem zdrowia i wychodzeniem z grypy spędziłem sobotę w leśniczówce. Oczywiście, skorzystałem z okazji i wróciłem do mojej ulubionej ostatnio lektury „Europa walczy 1939-1945”. Przy opisie wydarzeń z bitwy o Stalingrad miałem niezwykły przebłysk pamięci.
Od kilku dni dręczy nas jakaś zaraza. W domu nazywamy ją „hiszpanką”. Objawia się wysoką gorączką, uporczywym kaszlem i katarem oraz ogólnym osłabieniem organizmu. Jak zwykle najgorzej taka choroba przebiega u dziecka, ale w wersji dorosłej też jest bardzo nieprzyjemna. Podobno w całym województwie warmińsko-mazurskim choruje dwadzieścia tysięcy ludzi. Sądzę że tyle zgłosiło się do lekarza, a takich co się nie zgłosili i leczą na własną rękę jak my jest drugie tyle. W aptece w najbliższym miasteczku obroty musiały wzrosnąć kilka razy, bo zamiast jednej pani za ladą jak zwykle od tygodnia pracują trzy ...