Dostałem nowy rejestrator. Byłem też na dwudniowym szkoleniu z jego obsługi. Ale zacznijmy od początku.
Zacznijmy od tego, że ukazuje się kilka czasopism o tematyce leśnej. Większość z nich prenumeruje nasze nadleśnictwo dla swoich pracowników, więc dostaję wszystkie kolejne numery czterech pism. A ponieważ czytam tę prasę, mogę powiedzieć, że jestem „na bieżąco” nie tylko w kwestiach dotyczących mojego leśnictwa.
Zleciłem w piątek brygadzie pilarzy rozpoczęcie pracy na powierzchni trzebieżowej. Odbywa się to według standardowej procedury: najpierw wskazuje się całą powierzchnię, potem przypomina zasady BHP dotyczące pracy pilarką.
Ekipa pana Antoniego (robotnika, który niegdyś jeszcze z moim dziadkiem pracował w lesie, ale w innych stronach), żąda poszerzenia zlecenia na luty - generalnie palą się do roboty. Pogawędziłem sobie z nimi chwilę, zademonstrowałem świetnie nadający się do robienia czyszczeń tasak firmy … nie powiem jakiej (skandynawskiej) a przy okazji usłyszałem ciekawą historię o dziku. Syn pana Antoniego, Piotrek, opowiedział mi ze szczegółami o swoim spotkaniu z potężnym odyńcem.
Kilka dni temu urodziły się koźlaki. Urodziły się dwa, ale jeden był bardzo słaby i nie udało się go uratować. Oba były bardzo małe i nieporadne, nawet jak na koźlaki, i nie umiały ssać. Jednego udało się nauczyć i przeżył już tydzień – więc poradzi sobie dalej. Niektóre są od samego początku tak silne, że nie wymagają żadnej pomocy i rosną w oczach, rozrabiając co niemiara. Ten do nich nie należy – może dlatego, że jego mama to młoda, roczna koza i nie umiała na początku się nim dobrze zaopiekować.
Z ogromną satysfakcją stwierdziłem, że zaplanowane przeze mnie działania przyniosły wyjątkowo dobry efekt. Ale po kolei.
Dzisiaj pojechały ostatnie pieski. Została już tylko jedna suczka, ale to mnie wcale nie martwi. Moim zdaniem to najlepszy pies z całego miotu i mogę ją sobie zostawić, chyba że trafi się ktoś, kto bardzo będzie chciał ją kupić. Miał ją ode mnie wziąć znajomy mener (człowiek zajmujący się układaniem psów), ale dzwonił i przepraszał, mówiąc, że ma tyle zamówień, że wszystkie psie kojce zajęte, a on ma tyle roboty ze szkoleniem tych psów, które teraz ma, że nie może kupić sobie teraz wyżła dla przyjemności. (Szkoli owczarki niemieckie, które wyjeżdżają do Iraku.)
Poznałem niedawno starszego rolnika z okolicy. Jakiś czas temu kupiłem od niego uprząż, a teraz pojechałem do niego po siano dla koni. Korzystajac z pięknej pogody (po kolejnym śniegu ani śladu), pogadaliśmy o starych czasach. Chłop ma jakieś 80 lat i sporo w życiu widział.
Zbliża się koniec miesiąca, więc udałem się do biura, żeby zrobić wypłatę. Chodzi o wypłatę dla pracowników, którzy wykonują w lesie różne prace. Nie są to pracownicy nadleśnictwa, ale osoby zatrudnione przez zakłady usług leśnych (tzw. ZUL-e). Co miesiąc każdy leśniczy wykonuje podsumowanie zrealizowanych w jego leśnictwie prac. Na podstawie tego zestawienia oraz zawartej na początku roku umowy nadleśnictwo wypłaca wynagrodzenie ZUL-owi, który potem rozlicza się ze swoimi pracownikami.
Pogoda taka, że można się wykończyć. Jeszcze dwa dni temu był kolejny dzień deszczu, pluchy i mgły. O śniegu zdążyłbym zapomnieć, gdyby nie to, że w kałużach pod wodą była jeszcze spora warstwa lodu. Od wczoraj rana znów jest biało – i od razu można zauważyć większe zainteresowanie ptaków wywieszanymi w ogrodzie kulkami ze specjalną karmą. Wywieszam je również w lesie. Wystarczy dłuższą chwilę postać w pobliżu nich nieruchomo, żeby zauważyć, kto jest głównym klientem stołówki. U mnie na podwórku poza kulami z karmą wisi na płocie również skóra upolowanego dzika. Był wyjątkowo tłusty, a taka tłusta skóra to dla okolicznych ptaków zapas na całą zimę.
„Uff. Dobrze, że udało nam się przed świtem zalogować do tego młodnika. Ogrodzony, nie za bardzo zwarty, zapewnia spokojny chillout na cały dzień. Wilki tu nie dotrą, a gdyby się pojawiły, na pewno nie wejdą do środka. Nie będzie też im się chciało obstawiać nas cały dzień. Po prostu pełen wypas. Sezon polowań na łanie też się skończył, więc nawet jak nas znajdzie ten leśniczy, co jeździ niebieskim huczącym pudłem z tym swoim durnym psem, to najwyżej przegoni, strzelać nie będzie… A my tu tymczasem… Mniam, mniam, mniam… Chrrr … Chrrrrrrrr … Chrrrrrrrrrrrrrrrrr …
Przyjechali znajomi. Jak zawsze przy takiej okazji, zamieniam się w weekendowego przewodnika wycieczek krajoznawczych i obwożę po najbliższej okolicy tych, którzy mają na to chęć. Jechaliśmy na poligon, a potem prostą drogą nad jezioro.