Wiklinowy łoś

Przyjechali znajomi. Jak zawsze przy takiej okazji, zamieniam się w weekendowego przewodnika wycieczek krajoznawczych i obwożę po najbliższej okolicy tych, którzy mają na to chęć. Jechaliśmy na poligon, a potem prostą drogą nad jezioro.
20.01.2008

Przyjechali znajomi. Jak zawsze przy takiej okazji, zamieniam się w weekendowego przewodnika wycieczek krajoznawczych i obwożę po najbliższej okolicy tych, którzy mają na to chęć. Jechaliśmy na poligon, a potem prostą drogą nad jezioro.

Po drodze ktoś powiedział: „Zobaczcie, wiklinowy koń!”. Siedziałem za kierownicą, i na początku te słowa do mnie nie dotarły w pełni, ale po kilku sekundach zapytałem: „Jak to – wiklinowy koń?”„No normalnie, wiklinowy” – padła odpowiedź. Zahamowałem dość gwałtownie.

Próbowano mi wmówić, że na środku poligonu stoi wiklinowy koń, taki jakich w okolicach świąt sporo w dużych centrach handlowych! Tylko, pytam, komu by się go tu chciało ustawiać – i po co???!!!

Cofnąłem samochód. We wskazanym miejscu stał oczywiście najprawdziwszy łoś, i przyglądał nam się z umiarkowanym zainteresowaniem. Kiedy jednak cała wycieczka wyległa z samochodu, oddalił się niespiesznym krokiem w spokojniejszą okolicę… Trochę to dziwne, że ludzie z „dużego miasta” uznawali za bardziej oczywiste, że w zaroślach stoi koń z wikliny, a nie prawdziwe zwierzę…