Dziś przyjechali znajomi po zamówioną wcześniej partię kozich serków. Teraz wszystkie kozie sery wędzę zimnym dymem w mojej nowej wędzarni. Bardzo jestem z siebie dumny kiedy słyszę, że moje serki wszystkim smakują i mają grono stałych wielbicieli, którzy dzielą się między sobą każdą „dostawą”. Przy okazji dowiedziałem się, że „leśne” serki dotarły aż do księstwa Monako – znajomi powiedzieli, że ich przyjaciele mają zaprzyjaźnioną rodzinę bogatych ludzi mieszkających właśnie tam, którym sprezentowali nasze wyroby, co okazało się wielką atrakcją kulinarną. Tak więc serki z leśniczówki podbijają świat!
Kwestia deszczu i tego czy będzie padał czy nie jest dla mnie wciąż istotna. Wprawdzie siano zebrałem, ale w lesie wciąż intensywnie działa kornik drukarz. Gdyby się ochłodziło i popadało (tak, wiem że na wakacje to nie najlepsze życzenia) to chociaż trochę przyhamowałoby jego rozwój.
Zdarzyło się tak, że musiałem wyjechać do pracy o czwartej rano. Pilarze codziennie zaczynają o tej godzinie – później robi się już nieznośnie gorąco. A ponieważ musiałem się z nimi spotkać i pokazać im drzewa trocinkowe do wycięcia – również musiałem pojawić się w lesie o świcie, żeby chłopy nie musieli na mnie czekać tylko mogli ruszyć z najpilniejszą robotą. (Z kornikiem nie ma żartów.)
W tym roku, tak samo zresztą jak w poprzednim, w skrzynce na listy wiszącej na płocie sikorka zrobiła gniazdo. Listonosz jest zaprzyjaźniony i wie, że skrzynka na moim płocie do wrzucania listów nie służy – od wczesnej wiosny do jesieni ma swoich lokatorów.
Zasugerowałem się radą znajomego hipiatry (weterynarza – specjalisty od koni) i postanowiłem zebrać siano na zimę dla koni w sposób tradycyjny. Polega to na tym, że trawę po skoszeniu suszy się tak mniej więcej w trzech czwartych, a nie całkowicie, a następnie grabi i składa w kopki. Oczywiście koszenie i grabienie wykonałem mechanicznie (ale zamiast traktora którego nie posiadam użyłem swojego samochodu terenowego – świetnie się sprawdził w tej roli). Jedynie ostatni etap – układanie kopek – to była ręczna robota. Gdybym się uparł, żeby wszystko robić ręcznie, byłbym jeszcze na początku sianokosów.
Nareszcie zaczął padać deszcz więc zagrożenie drzewostanów świerkowych od kornika drukarza ma szansę zmaleć. Dwa tygodnie suszy stworzyły idealne warunki do rozwoju tego owada, czego bezpośrednią konsekwencją było znaczne zwiększenie się ilości czynnego posuszu w drzewostanach świerkowych. Czynny posusz to takie drzewa, które już obumierają z powodu zasiedlenia przez kornika, a jednocześnie są wylęgarnią kolejnego pokolenia owadów. To pokolenie w ciągu dwóch – trzech tygodni (przy sprzyjającej, czyli upalnej pogodzie jaka panowała ostatnio) od złożenia jajeczek może już wylecieć jako forma dorosła – imago – i zacząć zasiedlać kolejne drzewa. W jednym sezonie wegetacyjnym taki cykl może powtórzyć się nawet czterokrotnie czego skutki można obserwować na Słowacji w drzewostanach górskich, gdzie szkody od kornika są większe niż od huraganów jakie nawiedziły tamte tereny. (Pisałem o tym jakiś czas temu.)
W niedzielne słoneczne popołudnie wybrałem się z rodziną do lasu (ha,ha). Właściwie to wybraliśmy się na łąki, gdzie upał okazał się nie do zniesienia. Pojechaliśmy więc nad jezioro, a po drodze oglądaliśmy wykonane w poprzednich latach przez nadleśnictwo zbiorniki małej retencji.
Byłem dziś na zrębie. Cały czas muszę monitorować czy nie zagraża mu szeliniak, więc bywam tam często. Pułapki jakie wykonano – zadziałały. Pogoda też na szczęście jest nierówna; niedawno około 20 godzin bez przerwy padał deszcz; W nocy temperatura spada do około 8 stopni, więc rozwój szeliniaka nie jest zbyt pomyślny. Poza tym siewki sosny i świerka pięknie rosną. Jest to odnowienie naturalne – nasiona wysiały się ze specjalnie pozostawionych na zrębie drzew, czyli nasienników. Na razie siewki są malutkie, ale na większości powierzchni rosną jak zielona szczotka.
Wprawdzie maj się kończy, a wraz z nim i konwalie, ale chciałem o nich napisać kilka słów. Konwalie (convallaria majalis) sprzedawane są wszędzie na pęczki, i chętnie kupowane, bo pachnące i ładne. Ale jest to roślina podlegająca ochronie.
Siedząc dziś w kuchni zobaczyłem jak przez środek podwórza pomyka żmija, a tuż za nią pies. Był środek dnia. Na szczęście pies nie próbował jej złapać, ale intrygował go szybko wijący się kształt, dobrze widoczny w krótkiej trawie. Na drugie szczęście moja roczna córka która właśnie jest na etapie stawiania pierwszych samodzielnych kroków i maksymalnego zainteresowania wszystkim była akurat w domu, a nie na kocu przed domem.
Znajomi którzy byli u mnie na weekend zachwycali się koźlakami i opijali kozim mlekiem, ale byli wszyscy zdziwieni dlaczego jedna z moich kóz chodzi teraz z dzwonkiem. Ja się do ciągłego dzwonienia przyzwyczaiłem już na tyle, że właściwie go nie słyszę i nie działa mi ono jakoś szczególnie na nerwy. Ale po co kozie dzwonek?
Skończył się właśnie kolejny długi weekend w tym miesiącu. Dla mnie nie był on jakiś szczególnie wyjątkowy, poza wolnym czwartkiem pracowałem normalnie, czego absolutnie nie żałuję. W leśniczówce zaroiło się od gości. Nie użyli sobie zbytnio, bo przez cały czas padał deszcz. Może nie była to ulewa, a raczej mżawka, ale nawet niewielki opad, za to ciągły, po trzech czy czterech dniach może się znudzić. Znajomi, nasiąknięci mazurską wilgocią, zrejterowali już w sobotę. Za to w niedzielę, czyli dziś, obudziło mnie już słońce...