W minioną sobotę odwiedziłem moje rodzinne Brójce. Urodziłem się w międzyrzeckim szpitalu ale wychowałem w Brójcach Lubuskich, w domu na skraju miejscowości, przy ulicy Cmentarnej. Brójce, ongiś królewskie miasto, dziś cicha wieś w powiecie międzyrzeckim przechodziły różne dzieje. Żyli tu Polacy, Niemcy, Żydzi. Byli chrześcijanie, ewangelicy, protestanci, ludzie wyznania mojżeszowego. Dlatego niewielkie Brójce ma do dziś dwa kościoły: jeden katolicki, drugi dawniej ewangelicki, a dziś służący katolikom jako parafialny, pod wezwaniem Św. Michała. Ulica Cmentarna wzięła swoją nazwę od dawnego cmentarza ewangelickiego.
Wycinanie drzew w lesie budzi wiele emocji i jest sprawą kontrowersyjną. Każdy z nas ma własny pogląd. Uważam podobnie jak wielu leśników, że rzecz o wycinaniu drzew, jako sentencję trwałości lasu, zgrabnie ujął już dawno temu Ignacy Krasicki, który był biskupem warmińskim znającym się doskonale na sprawach lasu oraz drewna. Powiedział tak:
W piątek na stromej skarpie leśnej drogi spostrzegłem charakterystyczną rudość. Zatrzymałem samochód i wróciłem kilka metrów. Tak, dobrze oceniłem. Był to piękny, młody, ale sporych rozmiarów rydz. A już myślałem, że nie podjem sobie grzybów w tym roku. Obok znalazłem jeszcze cztery inne. Od razu zapachniało mi klarowane masełko i smażone rydze… Pyszności! Wracając z pracy do domu zajechałem na skraj niewielkiego młodnika schodzącego łagodnym zboczem w stronę łąki. To mój rydzowy matecznik.
Spotkałem wczoraj w lesie sympatyczne małżeństwo z okolic Wałbrzycha. Spacerowali po sosnowym borze wprawdzie z koszyczkami i teoretycznie poszukując grzybów, ale jak mówili, był to tylko pretekst, aby wybrać się do lasu. Pogoda jest fantastyczna i rzeczywiście nie wypada siedzieć w domu. Jest słonecznie i bardzo kolorowo w lesie:
Pomimo medialnych zapowiedzi dotyczących wysypu grzybów, lasy w mojej okolicy opustoszały. Nie spotykam już prawie grzybów, ani też wysypu… grzybiarzy. Ilość grzybów w lesie łatwo określić po ilości zaparkowanych, zwykle niezbyt zgodnie z prawem, samochodów i napotykanych grzybiarzy. Bo jak jest sporo grzybów, to w lesie głośno, tłoczno i kolorowo od plastikowych wiader i marketowych „reklamówek”, w które ludzie z uporem pakują grzyby, zamiast korzystać z wiklinowych koszy.
Jesień rozzłociła się na całego, jak to zwykle bywa w październiku. Zasnuła świat mgłami i nostalgią. Przyniosła cichaczem długie popołudnia i wieczory, pomimo codziennego pędu skłaniające do refleksji. Lubię jesień, bo tchnie smutkiem, pachnie przemijaniem i nastraja do zadumy. Warto czasem powspominać i wrócić myślami do przeszłości. Bo są ludzie i czas, którego się nie zapomina… Często wspominam ludzi, których już nie ma, oglądam efekty ich pracy i starań, podziwiam pamiątki dawnych czasów. Najlepszym miejscem do takich wspomnień jest las. Szczególnie jesienny las, taki pogrążony w ciszy, mgle i lepkiej wilgoci. Jeszcze chwilę pozłocony i barwny, świetlisty i ciepły, a za moment czarno-biały, zimny i mrocznie ponury.
Wczoraj jechałem w odwiedziny do córki i zanim przejechałem ponad 100 km wysłuchałem w mojej ulubionej radiowej Jedynce długiej rozmowy z Tomaszem Ogrodowczykiem. Rozmowa dotyczyła ptaków i toczyła się wokół Europejskiego Dnia Ptaków. Za oknem samochodu widziałem grupki wędrujących czajek, żurawie odpoczywające w trakcie wędrówki i sporą ekipę wędrujących czapli, także czapli białych:
Dziś, zgodnie z zapowiedziami synoptyków jest w pełni jesiennie. Szaro, deszczowo, melancholijnie i dość chłodno. Szkoda, że nie utrzymała się aura złotej jesieni, choć nie powiedziane czy nie wóci jeszcze, bo dziś Święto Podgrzybka. Rozpoczyna się właśnie w maleńkim wielkopolskim Mierzynie koło Międzychodu, w Puszczy Noteckiej. To znakomita promocja uroków tego ciekawego zakątka naszego kraju.
„Kochany, kochany Lecą z drzewa jak dawniej kasztany Wprost pod stopy par roześmianych Jak rudy lecą grad Jak w noc, gdy w alejce Rudy kasztan ci dałam i serce A tyś rzekł mi trzy słowa, nic więcej Że kochasz mnie i wiatr…”