Ostatnie dni sierpnia to już ostatni moment, aby zebrać przecudne owoce derenia jadalnego. Choć w tym roku wszystko dojrzewało wcześniej i moje krzewy derenia już w połowie sierpnia obsypane były intensywną czerwienią owoców.
W trakcie urlopu miałem mały miejski „przerywnik”, bo musiałem na dwa dni wybrać się do Warszawy. Odwiedziłem Dyrekcję Generalną Lasów Państwowych i uczestniczyłem w warsztatach dotyczących komunikacji wewnętrznej w mojej firmie. Stolica, jak na stolicę przystało przywitała mnie gwarem samochodowych silników i zatłoczonymi ulicami. Byłem już wiele razy w Warszawie, ale nigdy nie miałem okazji przebywać tam turystycznie. W zasadzie nie miałem okazji poznać jej bliżej. Zwiedzałem kiedyś tylko gmach Sejmu i Senatu, poznałem kancelarię premiera oraz kilka ministerstw. Resztę miasta znam tylko z fotografii i przewodników. Wyszedłem z Dworca Centralnego i zamiast wsiąść do taksówki ruszyłem pieszo Alejami Jerozolimskimi, Bracką i Czerniakowską.
Wróciłem z Tatr do domu ze smutkiem i nostalgią oglądając się za niknącymi w chmurach górami. Do zobaczenia za rok, hej! Z drugiej strony przyjemnie się wraca do domu, tym bardziej, że przede mną jeszcze ponad tydzień urlopu. W leśniczówce czekały na nasz powrót obie córki ( podobno bardzo stęsknione) i wyraźnie stęskniony pies Amigo. Amigo to niemiecki terier myśliwski i ciekawa osobowość. Jest bardzo do mnie przywiązany i źle się czuje pozbawiony mojego towarzystwa. Ale o nim i o naszych kotach opowiem innym razem.
Podróż w Tatry minęła szybko i przyjemnie, bo jeżdżę tam już kilkanaście lat, stąd dobrze poznałem wszelkie drogi dojazdowe, skrupulatnie unikając słynnej „zakopianki". Przemili gazdowie Mery i Staszek przywitali nas jak zwykle bardzo uradowani naszym przyjazdem. Ich pensjonat „Willa Mery" na obrzeżu Zakopanego, w Cyrhli, gwarantuje to, co najcenniejsze dla dobrego wypoczynku: ciszę, spokój, domową atmosferę i ... domową kuchnię. Mery gotuje i piecze wspaniałości. Całe dnie spędzamy wędrując po tatrzańskich szlakach. Wieczorami siadamy razem z innymi gośćmi przy ognisku lub grillu:
Wiem, że wielu ludziom trudno to sobie wyobrazić ale zapewniam Was, że rzeczywiście leśniczy także korzysta z urlopu. Moi znajomi mówią : Na co tobie urlop? Chodzisz sobie po lesie, liczysz robaki, oglądasz zwierzątka, pełen luz, zero stresu... Dopiero kiedy chwilę im poopowiadam o tym czym się zajmuję albo zabiorę ze sobą na 2-3 godziny do lasu, szybko zmieniają zdanie.
Piotr Rubik napisał pieśń o leśnym strumieniu: Strumieniu, leśny strumieniu Źródlanej wody krynico Strumieniu, leśny strumieniu Gdzież twych początków tajemnica...
Czytelnicy tego bloga, szczególnie tacy, którzy zaglądają tu regularnie, za przyczyną mojego poprzednika Tadeusza i moją, zapewne już sporo wiedzą o pracy leśniczego. A czy wiecie, że leśniczy także zajmuje się przejazdami kolejowymi i szlabanami na tych przejazdach? Przez moje leśnictwo biegnie stara, „krzywa":