Czym leśniczy jeździ po lesie
Wróciłem z Tatr do domu ze smutkiem i nostalgią oglądając się za niknącymi w chmurach górami. Do zobaczenia za rok, hej! Z drugiej strony przyjemnie się wraca do domu, tym bardziej, że przede mną jeszcze ponad tydzień urlopu. W leśniczówce czekały na nasz powrót obie córki ( podobno bardzo stęsknione) i wyraźnie stęskniony pies Amigo. Amigo to niemiecki terier myśliwski i ciekawa osobowość. Jest bardzo do mnie przywiązany i źle się czuje pozbawiony mojego towarzystwa. Ale o nim i o naszych kotach opowiem innym razem.
W niedzielę pojawił się umówiony nabywca na mój samochód, który wystawiłem na Allegro. Do rzeczy martwych, także do samochodu nie powinno się zbytnio przyzwyczajać, ale zawsze pozostaje jakiś sentyment... Trochę było mi smutno, gdy mój Rokuś odjeżdżał w siną dal, na Czarny Śląsk. Choć zwykle cieszymy się jak zakupimy samochód, a jeszcze bardziej gdy go sprzedajemy. Dlatego też z zadowoleniem przyjąłem udaną transakcję, a autko kupił myśliwy, któremu pewnie jeszcze posłuży. Przejechałem nim po lesie i najbliższej okolicy 80 tysięcy kilometrów przez cztery lata. Można było się przywiązać, prawda? Ten samochód to Daihatsu Rocky z silnikiem 2.8 TDI. Nieduży, dzielny, zgrabny:
Wspaniale radził sobie w terenie, a w razie potrzeby można nim jechać do miasta, kościoła czy na spotkanie z przyjaciółmi. Przeżyliśmy razem niejedną przygodę ale nigdy nie wróciłem na „sznurku", czyli na holu z lasu. Radził sobie znakomicie w śniegu:
Nie straszne też mu koleiny i taplanie się w błocie, szczególnie po wyposażeniu go w rosyjskie, terenowe opony:
Bardzo chętnie jeździła nim moja żona, bo bardzo zwrotny, z dobra widocznością i „sprytny" do parkowania. Ale cóż, trzeba było go albo solidnie wyspawać i zainwestować trochę kasy, albo kupić inny. Wybrałem ten drugi wariant i kupiłem... Daihatsu Rocky 2.8 TDI. Młodszy o cztery lata, w doskonałym stanie technicznym i nawet z klimą! Jest trochę większy od poprzednika i bardziej „ucywilizowany". Oto nowszy Rokuś II:
W końcu lata lecą i człowiek ( bo leśniczy też człowiek) chce odrobinę wygody, a nawet luksusu. Wiele osób jest przekonanych, że leśniczowie jeżdżą służbowymi samochodami. Ten przywilej korzystania z najtańszego samochodu, czyli służbowego, w moim przypadku odpłynął w cień niepamięci w 1995 roku. Od tego czasu muszę sam martwić się o pojazd niezbędny do poruszania się po leśnictwie.
Jak każdy leśniczy zwykle śpieszę się, chciałbym wszędzie w ciągu dnia zajrzeć i nie lubię babrać się w smarach. Czyli potrzebuję niezawodnego, taniego i nie psującego się auta w teren. Wybór nie jest łatwy. Każdy ma swój gust i inaczej użytkuje samochód. Wielu leśniczych korzysta z samochodów osobowych, jest wielu hobbystów, którzy sami majstrują różne „cuda techniki" do jazdy po lesie. W moim przypadku, z racji trudnego terenu w rachubę wchodzi tylko prawdziwa terenówka. Choć i zakup i utrzymanie takiego auta wymaga sporych nakładów finansowych.
Nadleśnictwo płaci każdemu leśniczemu ryczałt za korzystanie z prywatnego samochodu, używanego do celów służbowych. Zgodnie z odpowiednim przepisem Ministra Transportu nie może to być więcej niż1500 km przemnożone przez stawkę za1 km. Obecnie jest to 0,8358 zł. Limit kilometrów każdemu leśniczemu i podleśniczemu ustala co roku nadleśniczy w oparciu o rozmiar zadań do wykonania, wielkość leśnictwa oraz inne kryteria.
Nie jest źle, bo w wielu firmach do pracy trzeba dojeżdżać na swój koszt. Ale z drugiej strony tyle samo za kilometr dostaje np. wójt, który jeździ niewielkim osobowym autkiem po porządnych drogach. Takie auto spala 5-6 litrów paliwa i dobrze się miewa na asfalcie. A auto leśnika? Mknie przez błoto, pniaki, koleiny po harwesterze lub zaspy czy potężne kałuże. Niszczy się, psuje i traci na wartości...
Spala od10 litróww górę, czasami gdy jest to np. popularny UAZ to bliżej 20 i co chwilę coś traci, oprócz wartości... Raz jest to lusterko, co zostało na gałęzi, tłumik urwany przez pniak zarośnięty w mchu lub lampa wybita przez legar, który najechany podniósł się w nieodpowiednim momencie. Samochód leśniczego nie ma łatwo. Zwykle wyznaczony limit kilometrów nie bardzo przystaje do rzeczywistości, a co najważniejsze trzeba wysupłać coś z konta aby najpierw zakupić samochód.
Kiedyś, gdy normą było leśnictwo 700-800 ha, potem max 1300 to można było jeździć rowerem, motocyklem, byli też leśniczowie, którzy jeździli po lesie konno. Teraz bez samochodu nie da się zarządzać leśnictwem, które ma 1500-2000 ha lub więcej. Mam niestety więcej...
Samochód leśniczego to punkt łączności, dowodzenia leśnictwem i biuro na kółkach, bo trzeba ze sobą wozić mnóstwo potrzebnych rzeczy. Rejestrator, drukarka, często laptop, kilka teczek, cały arsenał przyrządów do odbiórki drewna, farba w spraju, płytki do drewna itd. Zawsze potrzebna jest łopata i siekiera, przydaje się porządna lina i mocny lewarek. Powiesiłem się kiedyś na solidnym pniaku na tylnym moście, to wiem co jest potrzebne, aby wrócić samemu do leśniczówki.
W swojej karierze miałem już sporo „leśnych" samochodów. Zaczynałem od osobowych. Choć czy „Syrena104"starsza ode mnie, z drzwiami otwieranymi pod wiatr, to był samochód osobowy? Miałem też Fiata 125 kombi,potem jeździłem Polonezem. Miałem służbowe rumuńskie Aro z silnikiem Żuka oraz mało skutecznymi hamulcami i ciągle gubiącymi się biegami. Zwykle wystarczała „2" i wsteczny... Potem była era UAZA-a. To niezawodna maszyna do jeżdżenia po lesie, choć mało komfortowa i bardzo paliwożerna. Chociaż mój miał instalację gazową...
Teraz jednak optymalny wybór to Rokuś. Można za jego pomocą szybko objechać 2200 hektarów, choć pieszo też trzeba dotrzeć do wielu miejsc. Jeden szczęśliwie sprzedany, a drugim z zaczepioną przyczepą cały dzień woziłem dziś drewno do piwnicy. Leśniczy na urlopie zawsze ma co robić wokół leśniczówki. Moja jest położona na 60 arowej działce, stąd łatwiej wozić drewno samochodem. Mój kręgosłup wieczorem odczuwa przerzucone tysiące szczap drewna. „Zatankowałem" piwnicę na 75% i niebawem muszę dokończyć, bo wszelkie oznaki przyrodnicze wskazują na wczesną zimę. Mam już zakupiony solidny zapas akacjowych wałków, ale trzeba je jeszcze pociąć i porąbać.
Muszę jeszcze trochę zajrzeć do Rokusia, bo niebawem jesień z deszczami i błotem, to trzeba się przygotować do trudnych warunków. Leśniczy musi dojechać wszędzie i o każdej porze roku. Niezawodnie!
Leśniczy Jarek- lesniczy@erys.pl