Hardcore’owy bieg

Tak określili bieg Doliną Mrogi jej uczestnicy – uczniowie liceum. Wyjaśnili mi, że tego słowa używają na określenie czegoś wyjątkowego. Bieg wywarł na nich najwyraźniej duże wrażenie. Na mnie zresztą również, co spowodowane było tym, że niespodziewanie musieliśmy zmienić trasę.
08.06.2009

Tak określili bieg Doliną Mrogi jej uczestnicy – uczniowie liceum. Wyjaśnili mi, że tego słowa używają na określenie czegoś wyjątkowego. Bieg wywarł na nich najwyraźniej duże wrażenie. Na mnie zresztą również, co spowodowane było tym, że niespodziewanie musieliśmy zmienić trasę.

Podczas wcześniejszych biegów, mniej więcej w połowie drogi przekraczaliśmy rzekę, przechodziliśmy z jej lewego brzegu na prawy. Mostek był wprawdzie prowizoryczny, jednak spełniał swoją rolę. Dalej droga była prosta i sucha. Podczas opisywanego biegu okazało się, że mostek jest zniszczony. Jednak co to za problem? Zaproponowałam zdjęcie butów i przejście przez wodę. Oszacowałam, że będzie nam sięgała najwyżej do kolan. Pomysł nie do końca się moim towarzyszom spodobał.

Maszerowaliśmy więc dalej lewym brzegiem. No i się zaczęło. Okazało się, że jest tam bardziej dziko, niż na wcześniejszym odcinku. Najwyraźniej nikt tu nie chodził, nie było wydeptanych ścieżek, pokrzywy po pas…. Maszerowałam pierwsza, powoli, ponieważ grunt był nieznany i bardzo podmokły. W pewnym momencie nie dało się dalej iść. Chlupało nie tylko pod butami, lecz również w butach.

Co robimy? Zawracamy i przekraczamy rzekę? – rzuciłam pytanie w stronę młodzieży. 
Nie, bo spotkamy się z goniącą nas grupą – odpowiedzieli. 
Postanowili, że wdrapiemy się na zalesione wzgórze, znajdujące się w odległości około 20 metrów. Jednak dojście do niego okazało się wyjątkowo trudne. Jedna z uczestniczek biegu, która udała się na rekonesans utknęła po kolana w błocie, a wygrzebując się z niego straciła jednego buta. Ostatecznie, jej koledzy poznosili gałęzie i w ten sposób utwardzili podłoże. Wszyscy bezpiecznie przedostaliśmy się na wzgórze i już bez większych niespodzianek dotarliśmy do autokaru.

Oczekiwanie na goniącą nas grupę było wielka próbą koleżaństwa. Kusił powrót do ośrodka, suche ciuchy i ciepła kolacja. Jednak poczekaliśmy. W chwili, gdy pojawili się koledzy, wszyscy zapomnieli o tym, że zimno i głodno. Opowiadaniom, rozliczaniom z zadań, śpiewom i pokazywaniom zdjęć obrazujących wykonanie zadań, nie było końca.

Ostatecznie bieg, zamiast skończyć się o 18.30, trwał do godziny 20. A ja, no cóż, wróciłam do domu, usiadłam w fotelu w mokrych butach na nogach i … zasnęłam. Obudził mnie mój szczeniak, który lizaniem dłoni swojej pani domagał się codziennego, długiego spaceru. – Nic z tego Daszka, jutro tobie to wynagrodzę – obiecałam mojemu psu.

Hanna Będkowska