Zimowe łowy

19.12.2010

polowanie.jpg
Byłem niedawno na polowaniu. Rzadko się zdarzają łowy w takich warunkach atmosferycznych – z głębokim śniegiem i poważnym mrozem. Można było poczuć prawdziwą zimę.

Polowanie było dwudniowe. Nie odbywało się metodą tradycyjną, tylko tzw. sposobem szwedzkim, czyli z niskich ambon rozsianych po całym terenie łowiska, obejmującym kilkaset hektarów lasu. (Tradycyjnie polowanie obejmuje mniejszy teren – kilkadziesiąt hektarów, który otaczają myśliwi, a przez wyznaczony obszar przechodzi naganka, płosząc zwierzynę.)

W polowaniu ambonowym również idzie naganka (każde przejście naganiaczy przez wyznaczony obszar nazywa się „miot”), ale nie płoszy zwierzyny gwałtownie, jak to bywa w polowaniu konwencjonalnym. Ludzie samym swoim przejściem powodują ruch zwierzyny, która nie ucieka szybko, tylko przemieszcza się powoli. Niejednokrotnie zdarza się, że omija myśliwych i znajduje drogę do ostoi znajdującej się poza terenem polowania.

W jednym miocie byłem właśnie naganiaczem - szedłem za watahą kilku dzików, które dobrze słyszałem i widziałem. Byłem przekonany, że wszystkie poszły wprost na myśliwego siedzącego na pobliskiej ambonie. Okazało się, że nie widział absolutnie nic. Później odnalazłem tropy – dziki przeszły koło niego niezauważone. Nie zawsze jednak zwierzyna ma tyle sprytu, żeby ominąć stanowiska myśliwych. Niemniej uczy się omijać ambony, stojące już kilka lat w tym samym miejscu.

Był też akcent jak z Mickiewicza – dwóch myśliwych oddało strzały do tego samego potężnego byka jelenia. Zwierz padł, ale trudno było ustalić, czyja kula była śmiertelna, a żaden z myśliwych nie chciał dobrowolnie na rzecz kolego zrezygnować z trofeum. Nie było mowy jak u wieszcza o strzelaniu się przez niedźwiedzią skórę, ale sprawę rozstrzygano długo i w wielkich emocjach.