Zielona Ukraina okiem leśnika

Nie było mnie tu trochę… Tydzień urlopu, a potem jak zwykle nawał czekających spraw, które nie mogą czekać ani zostać odłożone. Dziękuję wszystkim, którzy życzyli udanego urlopu, bo rzeczywiście były to szczere, bo w pełni spełnione życzenia. To była moja pierwsza wyprawa na „zieloną Ukrainę”. Zrozumiałem teraz w pełni, co to znaczy „zielona Ukraina”, poczułem się jeszcze bardziej dumny z tego, że jestem Polakiem i… znakomicie odpocząłem razem z moją Reginką. Choć program wycieczki przygotowany przez znakomitego przewodnika Aleksandra Zagórskiego był bardzo ambitny i nie zakładał pobytu w SPA, ani wylegiwania się na leżakach. Sasza Zagórski to zdecydowanie wyjątkowy człowiek.
27.05.2017

Nie było mnie tu trochę… Tydzień urlopu, a potem jak zwykle nawał czekających spraw, które nie mogą czekać ani zostać odłożone. Dziękuję wszystkim, którzy życzyli udanego urlopu, bo rzeczywiście były to szczere, bo w pełni spełnione życzenia. To była moja pierwsza wyprawa na „zieloną Ukrainę”. Zrozumiałem teraz w pełni, co to znaczy „zielona Ukraina”, poczułem się jeszcze bardziej dumny z tego, że jestem Polakiem i… znakomicie odpocząłem razem z moją Reginką. Choć program wycieczki przygotowany przez znakomitego przewodnika Aleksandra Zagórskiego był bardzo ambitny i nie zakładał pobytu w SPA, ani wylegiwania się na leżakach. Sasza Zagórski to zdecydowanie wyjątkowy człowiek.

13311.jpg

Na fotografii stoi przed Cmentarzem Orląt Lwowskich- przy tablicach, których treść budziła tyle emocji. Jego doskonała znajomość historii Polski, Ukrainy i świata, także historii sztuki, piękna polszczyzna z lwowskim akcentem i fantastyczne poczucie humoru sprawiły, że ta kresowa wyprawa zapadnie jej uczestnikom z pewnością bardzo długo w pamięć. Aleksander to Polak i patriota o udokumentowanym od XVII wieku polskim rodowodzie.

Studiował historię w Polsce, także na studiach doktoranckich, lecz jego wiedza nie jest „akademicka”, lecz wynika z wielkiego zamiłowania do naszej Ojczyzny. Zwiedzanie zaczęliśmy od Przemyśla, nazywanego drugim Lwowem  i  twierdzy Przemyśl, a dokładnie  zbudowanego w latach 1882 – 1886 Fortu XII „Werner” w Żurawicy.  Fort jest bardzo dobrze zachowany, został tylko częściowo wysadzony pod koniec oblężenia. Jego wnętrza kryją wiele eksponatów i zdjęć związanych z historią Twierdzy Przemyśl, a oprowadzał nas po nim przewodnik Bogdan Motyl.

 Z jego wielu opowieści szczególnie zaciekawiła mnie historia związana z Fortem XIII "Sans Rideau". Dwaj rosyjscy oficerowie dostali się do austriackiej niewoli. Ograbiono ich ze wszystkiego i wepchnięto do niewielkiej celi w podziemiach fortu. W czasie bombardowania lub artyleryjskiego ostrzału drzwi do ich więzienia zostały zasypane gruzem. Było to w roku 1915. Latem 1923 roku przystąpiono rozbiórki fortu XIII i wydobywano z niego żelazo i stal, czyli grasowali tam znani nam „złomiarze”. Jeden z robotników otworzył żelazne drzwi i stanął twarzą w twarz z upiorem. Był to rosyjski oficer liniowy nieznanego nazwiska, który przeżył w podziemiach osiem lat. Towarzyszył mu tam  sztabskapitan Nowikow, który jednak popełnił po latach samobójstwo. Wydobyty na świat oficer zmarł po kilkunastu minutach i został po nim pamiętnik pisany w zeszycie. W zasadzie była to właściwie książka rozrachunkowa austriackiego podoficera zaopatrzeniowego, pełna zapisów magazynowych. Jednak na wolnych kartkach zasypany nieszczęśnik po rosyjsku zaczął prowadzić swoje własne zapiski, początkowo bardzo starannym charakterem pisma, które jednak w miarę upływu czasu stawało się coraz bardziej rozchwiane, aż wreszcie zupełnie nieczytelne. W zeszycie schowana była fotografia młodej kobiety, na odwrotnej stronie której można było odczytać fragmenty dedykacji pisanej po rosyjsku: „...strzeże Bóg i moja miłość... wszędzie z Tobą... zawsze Twoja... 25/VII – 1914” .

 To niezwykłe zdarzenie stało się zresztą nawet kanwą filmu fabularnego z 1984 roku Grzegorza Królikiewicza „Fort 13” z udziałem m.in. Leona Niemczyka i Grażyny Szapołowskiej.

Z przemyskiej twierdzy ruszyliśmy na Lwów, przekraczając sprawnie granicę kraju w Medyce. Drugiego dnia od rana zwiedzaliśmy to piękne miasto. Moja Reginka zwróciła mi uwagę na kasztanowce, które w Lwowie pięknie kwitły, nie mając na liściach ani jednej rdzawej plamki. Nasze, choćby te najbardziej nam znane, przy ulicy Kasztanowej w Pszczewie,  są nie tak pięknie zielone ale zupełnie rude od żerowania larw szrotówka kasztanowcowiaczka.

Lwów i jego zabytki, szczególnie Cmentarz Łyczakowski i Orląt Lwowskich, gdzie pomiędzy wieloma innymi znalazłem mogiłę młodego leśnika to doskonała lekcja historii i polskości.

13312.jpg

 Bohaterstwo Orląt przejmująco upamiętnił poeta Artur Oppman w wierszu „Orlątko”:

O mamo, otrzyj oczy,

Z uśmiechem do mnie mów,

Ta krew, co z piersi broczy,

Ta krew – to za nasz Lwów!

 

… ja biłem się tak samo

Jak starsi – mamo chwal!

… Tylko mi ciebie mamo,

Tylko mi Polski żal!…

 

Z prawdziwym karabinem

U pierwszych stałem czat…

O, nie płacz nad twym synem,

Co za Ojczyznę padł!…

 

Z krwawą na kurtce plamą

Odchodzę dumny w dal…

Tylko mi ciebie, mamo,

Tylko mi Polski żal!  

Za chwilę jednak było spotkanie z inną poezją, bo ze Lwowa ruszyliśmy do Krzemieńca i chodziliśmy ścieżkami Juliusza Słowackiego. Wieczorem wybraliśmy się z Reginką na spacer i obserwowałem dzięcioła dużego, jak osłuchiwał drewniany słup telegraficzny

13313.jpg

W wielu miejscach spotykaliśmy też wielkie liście barszczu Sosnowskiego

13314.jpg

Po drodze na niezwykle widokową Górę Królowej Bony przechodziliśmy obok tablic edukacyjnych ustawionych przez ukraińskich ekologów z ministerstwa Ekologii

13315.jpg

Zatem kraje Europy coraz mniej różnią się od siebie. Jednak pomimo, że widziałem co jakiś czas tablice nawołujące aby nie śmiecić w lesie, widziałem tablice informujące o siedzibach leśnych urzędów, jednak Państwowa Agencja Zasobów Leśnych nie działa tak jak nasze Lasy Państwowe…

Widok z Góry na Krzemieniec zapiera jednak dech w piersiach

13316.jpg

Co ciekawe, przez tydzień na Ukrainie nie widziałem żadnego zająca, sarny, żurawia. Zapytałem o to naszego przewodnika Aleksandra. Odpowiedział mi, że przez 40 lat swojego życia na Ukrainie nie widział sarny, ale za to w Polsce widuje je codziennie. Ogromnym problemem na Ukrainie jest kłusownictwo, którego rozmiar jest ogromny.

Gdy oddalaliśmy się od granic Polski i zbliżaliśmy się do Podola pojawiło się sporo bocianich gniazd. Jaki to swojski obrazek. Także gawron spotkany w Poczajowie był zupełnie jak nasze „gapy”

13317.jpg

Swoim czarnym upierzeniem stanowił sporą przeciwwagę do kapiącej złotem Ławry Poczajowskiej

13318.jpg

To najważniejszy ośrodek prawosławnego życia monastycznego na Wołyniu i drugi na całej Ukrainie po Ławrze Peczerskiej w Kijowie. Pojedynczy mnisi osiedlali się na wzgórzu już w XII w. Po 1240 miejsce, gdzie powstał monaster, było już uważane przez miejscową ludność jako teren szczególnie wybrany przez Matkę Bożą. W 1597, dzięki wsparciu finansowemu Anny Hojskiej z Kozińskich, w Poczajowie mógł powstać prawosławny klasztor. Fundatorka Anna przekazała wspólnocie Poczajowską Ikonę Matki Bożej, czczoną w Kościele prawosławnym jako cudotwórczą, która obok kamienia z odbitą stopą Matki Bożej stanowi o wartości duchowej tego ośrodka kultu.

 Zwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc historycznych. Ruszyliśmy także na Zbaraż śladem Skrzetuskiego

13319.jpg

Twierdza wygląda zupełnie inaczej niż w ekranizacji powieści Sienkiewicza. Główna ekspozycja zamkowa oddawała to, co zawierało wielkie hasło zawieszone na bramie twierdzy: „Chwała Ukraińskiemu Kozactwu”. Zajrzałem wprawdzie w oczy Bohunowi i Chmielnickiemu, ale dopiero w Kamieńcu Podolskim ze wzruszeniem oglądałem tablicę poświęconą pamięci Małego Rycerza i jego przyjaciół:

13322.jpg

Jerzy Wołodyjowski to autentyczna postać. Był to szlachcic polski herbu Korczak, stolnik przemyski, żołnierz i zagończyk, rotmistrz, od 1669 pułkownik, kawalerzysta w chorągwi hetmana Jana Sobieskiego.

Na tej postaci jest wzorowany jeden z głównych bohaterów Trylogii Henryka Sienkiewicza, Michał Jerzy Wołodyjowski. Obok katedry Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Kamieńcu Podolskim stoi pomnik Jerzego Wołodyjowskiego, gdzie cztery ścięte pnie symbolizują rozbiory Polski i stan wojenny…

W Księdze Hioba można przeczytać, że: "Drzewo może mieć nadzieję: choć jest ścięte, znowu się odradza, a jego pędy rosną dalej". My, leśnicy, dobrze o tym wiemy, wciąż odnawiając wycięte lasy. Wiedzą też o tym wszyscy patrioci, którzy zawsze wierzą w odrodzenie Ojczyzny. Nic więc dziwnego, że naród po odzyskaniu niepodległości w 1918 r., bo wtedy postawiono pomnik, liczył na odrodzenie się potęgi Rzeczpospolitej.

Spójrzmy jednak obok pomnika, bo stoi tam pewnie jedyny nagrobek, na którym napisano, że „cholera umarła”

13323.jpg

Nad tym wszystkim góruje katedra Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Kamieńcu Podolskim, która została wybudowana za czasów biskupa Jakuba Buczackiego w XVI wieku w stylu renesansowym.

13324.jpg

W 1672, podczas okupacji tureckiej tych ziem, obok przekształconej w meczet świątyni dobudowano minaret. W 1756 roku na minarecie ustawiono sprowadzoną z Gdańska (przywiezioną ją końmi) miedzianą figurę Matki Boskiej o wysokości 4,5 metra. Na galerię widokową minaretu o wysokości prawie 37 metrów prowadzi 180 schodów. Jednak ksiądz Roman Twaróg bardzo rzadko pozwala z wysokości minaretu spojrzeć na Kamieniec Podolski. A widok zapiera dech w piersiach, szczególnie gdy spojrzałem na Zamek Kamieniecki i znowu wspomniałem Wołodyjowskiego

13325.jpg

Potem obraliśmy kurs tam gdzie blisko siebie płynie Zbrucz

13326.jpg

Nacieszyliśmy oczy pięknem tej rzeki ale z drugiej strony mamy przecież Dniestr

13327.jpg

Dotarliśmy zatem do Okopów św. Trójcy – twierdzy, które miała za zadanie blokowanie Kamieńca, okupowanego przez Turków (w tej miejscowości Zygmunt Krasiński umieścił akcję „Nie-Boskiej Komedii”). Tutaj czuć polskość w sposób zupełnie wyjątkowy, tutaj można historię przeżywać i poznawać wszystkimi zmysłami. Do tej maleńkiej wioski Okopy św. Trójcy przyjechać powinien każdy Polak. Był to przedwojenny narożnik cywilizowanego świata. To przecież tutaj w latach 20. XX wieku zbiegały się granice Polski, Rumunii i Rosji Radzieckiej. Tutaj właśnie, w widłach Dniestru i Zbrucza, można pochylić się nad śladami po niegdysiejszej polskiej twierdzy, która broniła naszych przedwojennych granic i pomodlić się za Polskę.

Twierdza powstała na wysokich brzegach Dniestru i Zbrucza według niektórych źródeł nie na pustym miejscu. Na rozkaz cesarza rzymskiego Trajana, na ówczesnej północnej granicy Imperium Romanum zbudowano w I w n.e. wał, który Polacy tylko podwyższyli i umocnili. Prace prowadzone  na polecenie króla Jana III Sobieskiego zakończono w roku1699. Zniszczona została w 1769 r. podczas konfederacji barskiej.

To właśnie w Okopach Świętej Trójcy Kazimierz Pułaski w przekształconej w twierdzę barokowej świątyni bronił się ze swoimi żołnierzami przeciwko Rosjanom. Rosjanie zajęli ją jednak mordując wszystkich rannych konfederatów, którym nie udało się zbiec. W 1903 r. kościół został odbudowany. Przetrwał do 1945 r., kiedy to został spalony przez członków UPA. Jeszcze do niedawna wokoło ruin świątyni (były tylko trzy ściany bez dachu) pasły się krowy i kozy. Dzięki upartym ale szlachetnym Polakom z Podola oraz wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego 15 czerwca 2014 r. miała miejsce uroczysta rekonsekracja kościoła Świętej Trójcy w Okopach. I polska świątynia istnieje nadal, chociaż miejscowość ma nazwę skróconą do pierwszego członu: Okopy.

Gdy spoglądałem na Dniestr z wału Okopów Św. Trójcy zakwiliła pustułka. Rozpoznałem ją jako leśnik i ornitolog, ale także spojrzałem na tego ptaka z rodziny sokołów jako Polak. Podobnie było podczas zwiedzania fantastycznie położonej twierdzy Chocim, gdzie wokół dachu krążyła para sokołów

13328.jpg

Brzmi w uszach głos Leszka Herdegena:

W stepie szerokim, którego okiem

Nawet sokolim nie zmierzysz

Wstań, unieś głowę, wsłuchaj się w słowa

Pieśni o małym rycerzu

 

Chocim jest przepięknie położony nad Dniestrem i nie chciało się stamtąd wyjeżdżać.

13329.jpg

Krzemieniec, Kamieniec, Skała Podolska, Zbaraż, Lwów. Tarnopol. Trembowla i wiele innych miejscowości sprawiły, że jeszcze bardziej poczułem się Polakiem i patriotą. Spoglądałem też na zieloną Ukrainę oczami leśnika, ciekawego świata przyrody, jednak doznania patriotyczne okazały się silniejsze. Była to wzruszająca i pamiętna lekcja historii, wiary i polskości. Warto tam pojechać, pomimo sporej odległości i dziurawych dróg…

 

Leśniczy Jarek- lesniczy@erys.pl