"Zamarznięty" łabędz czyli przyrodnicze SOS

Zima wzięła Zachodnią Polskę za Suwałki i ani myśli pozwolić nam cieszyć się obietnicą skowronków, stokrotek i nieśmiałej zieleni. O 7.30 na moim za okiennym termometrze było minus 13. Fiu, fiu… Nie ma żartów. Musiałem znowu wrócić do szczelnego zapinania kurtki (nie lubię), rękawiczek (też nie lubię) i zimowej czapki (bardzo nie lubię…)
21.02.2011

Zima wzięła Zachodnią Polskę za Suwałki i ani myśli pozwolić nam cieszyć się obietnicą skowronków, stokrotek i nieśmiałej zieleni. O 7.30 na moim za okiennym termometrze było minus 13. Fiu, fiu… Nie ma żartów. Musiałem znowu wrócić do szczelnego zapinania kurtki (nie lubię), rękawiczek (też nie lubię) i zimowej czapki (bardzo nie lubię…)

a141_zm.jpg

Plusem takiej aury jest to, że mogłem rano zlecić szefowi ZUL-a wykonanie trzebieży na dwóch, dość mokrych ostatnio, wydzieleniach olchowych. Pokazałem mu dokładnie granice, wytłumaczyłem jak wykonać trzebieże i gdzie zerwać drewno. Podleśniczy będzie tam cały czas „miał oko” na ekipę wykonującą trzebież, bo to tuż obok osady gdzie mieszka.

 Gdy dojeżdżałem tam rano, przez drogę tuz przede mną przebiegła z gracją ruda baletnica- wiewiórka. Otworzyłem okno, a ona spoglądała na mnie filuternie swoimi czarnymi „węgielkami” siedząc tuż obok na krzywej sośnie. Bardzo lubię wiewiórki…

a143_zm.jpg

 Jezioro za oknem leśniczówki znowu jest skute lodem, a przy karmnikach wzmożony ruch. Na świeżym śniegu ptasie łapki wypisały historię bardzo mroźnego poranka i walki o kęs, okruch, ziarenko.

a142_zm.jpg

 Wokół leśniczówki pojawiły się oprócz stałych, codziennych ptasich gości także sroki, sójki i sierpówki zwane inaczej synogarlicami tureckimi. Szare sierpówki lubią towarzystwo moich kur zielononóżek i chętnie korzystają z ich koryta ze zbożem.

Kury w taki mróz mają jednak „zakaz opuszczania koszar” i siedzą w zamkniętym kurniku, żeby im jajka nie zamarzły… Sierpówki zbierają pod karmnikiem to, co spadnie dzwońcom, mazurkom i ziębom.

Zima objawiła się też alarmującym telefonem od prezesa miejscowych wędkarzy. „Na wysokości gimnazjum na lodzie są przymarznięte dwa łabędzie. Trzeba im koniecznie pomóc. Niech pan coś zrobi!” Tłumaczę mu, że to nie moja sprawa, a jak mam pomóc gdy jestem 15 km od tego miejsca? Wypytywałem, czy łabędziom na pewno trzeba pomóc. "To oczywiste. Jak nie do pana, to do kogo mam dzwonić? ?Przecież nikt inny się nimi nie zajmie!"

 Przyzwyczajony jestem do takich przyrodniczych SOS. To na drodze ktoś przejedzie lub znajdzie pokaleczone zwierzę i dzwoni on sam lub policja. Bywa, że przyniesie ktoś potrąconego myszołowa lub krogulca. Pisklaka, który wypadł z gniazda lub jest chory. Harcerze kiedyś przytaszczyli wyrośniętego już nieźle młodego żurawia. Dzwoni czasem sołtys, że trzeba poprawić gniazdo bociana, które przekrzywiło się po wichurze. Albo wyciąć odrastające gałęzie, które przeszkadzają bocianom.

Współpracuję często przy takich interwencjach ze strażakami, urzędnikami gminnymi i pracownikami parku krajobrazowego. Odebrane przyrodnicze SOS nie może zostać bez echa. Kiedyś starsze małżeństwo z sąsiedztwa przyniosło do mojej kancelarii „dziwnego” ptaka, który wylądował na ich podwórzu obok kur.

a144_zm.jpg

 Złowili go podstępnie w wędkarski podbierak. "Panie leśniczy, niech go pan wypuści w lesie. Tylko proszę uważać bo bardzo gryzie. No i ma obrączkę na szyi, może to z zoo?" Wytłumaczyłem im, że ten „dziwny” ptak to łyska, która raczej nie gryzie i żyje w trzcinach naszego jeziora, a nie w lesie. Wypuściłem wystraszonego ptaka po sfotografowaniu i spisaniu numeru obrączki. Łyska pobiegła z ulgą w trzciny po cieniutkim lodzie.

a145_zm.jpg

Wysłałem zgłoszenie do stacji ornitologicznej. Okazało się, że „nasza” łyska została zaobrączkowana niespełna miesiąc wcześniej na tym samym jeziorze. Opowiedziałem o tym moim sąsiadom.

 "Przyszliśmy do pana, no bo gdzie mieliśmy pójść?" Jasne. W sumie skąd ludzie mają wiedzieć jak się zachować?W naszym kraju to wstyd nie znać reżysera modnego filmu, aktora albo muzyka. Ale rozpoznawać ptaki, gatunki drzew lub znać obyczaje zwierząt? Z tym to najlepiej do leśniczego. Na pewno coś poradzi!

 Dla mnie takie odbieranie sygnałów SOS to też kłopot, bo tyle jest normalnych, codziennych zajęć! Dobrze, że ludzie reagują jednak na zwierzęcą niedolę i przynajmniej próbują pomóc. Choć czasem może to być niedźwiedzia przysługa…

Zadzwoniłem do kolegi z urzędu gminy, aby sprawdził na wszelki wypadek co z tymi dzisiejszymi łabędziami.Pojechał z dwoma strażakami nad jezioro. Zgodnie z moimi przewidywaniami łabędzi już nie było. Po prostu gdy zrobiło się mroźno, nie ruszały się niepotrzebnie, aby nie tracić energii. Gdy słońce je rozgrzało przeniosły się na mniej zamarznięty akwen. Alarm okazał się fałszywy, ale warto być czujnym.

 Kiedyś już ratowaliśmy z tymi samymi strażakami łabędzie, które rzeczywiście „wmarzły” w jezioro. Nie można było do nich ani dojść, ani dopłynąć łodzią, bo lód był bardzo cienki. Przyniosłem z domu parę kromek chleba i puszczałem je „ślizgiem” po gładkim lodzie. Kawałki chleba „doślizgały się” łabędziom „pod dziób” i w ten sposób sprowokowałem je do ruchu. Wygramoliły się wreszcie na mocniejszy kawałek lodu i przymaszerowały dostojnie do brzegu po chleb. Misja ratownicza i tym razem skończyła się powodzeniem.