Wesoła kompania

Święta spędzałem u rodziny w Warszawie, więc na czas wyjazdu musiałem zaprosić kogoś kto by zajął się zwierzakami. Zgodziło się dwóch kolegów. Przyjechali w piątek przed świętami. Wieczorem zorganizowałem szkolenie z dojenia kóz. Stwierdzili, że podzielą się rolami – jeden będzie doił a drugi zarządzał. Co do koni, oświadczyli że poradzą sobie bez problemów. W sobotę rano przeszkoliłem ich również z obsługi pieca – jeżeli ktoś całe życie mieszka w bloku, to nawet jeżeli jest inżynierem nie zawsze umie obsługiwać piec centralnego ogrzewania. Zanim wyjechałem uprzedziłem też lojalnie, że najprawdopodobniej jedna z kóz będzie miała małe i że powinni często zaglądać do koziarni.
26.03.2008

Święta spędzałem u rodziny w Warszawie, więc na czas wyjazdu musiałem zaprosić kogoś kto by zajął się zwierzakami. Zgodziło się dwóch kolegów. Przyjechali w piątek przed świętami. Wieczorem zorganizowałem szkolenie z dojenia kóz. Stwierdzili, że podzielą się rolami – jeden będzie doił a drugi zarządzał. Co do koni, oświadczyli że poradzą sobie bez problemów. W sobotę rano przeszkoliłem ich również z obsługi pieca – jeżeli ktoś całe życie mieszka w bloku, to nawet jeżeli jest inżynierem nie zawsze umie obsługiwać piec centralnego ogrzewania. Zanim wyjechałem uprzedziłem też lojalnie, że najprawdopodobniej jedna z kóz będzie miała małe i że powinni często zaglądać do koziarni.

Wyjeżdżałem, przyznam się, z duszą na ramieniu, bo nie byłem do końca pewien, czy kompania zajęta świętowaniem będzie pamiętała o gospodarskich obowiązkach. No ale w końcu mamy XXI wiek i telefony. Problemów żadnych nie było, odbierałem tylko meldunki o kolejnych sukcesach – że udało się wydoić kozy, że konie wprawdzie uciekły, ale potem wróciły ... Dostałem też MMS-a ze zdjęciem nowo urodzonych koźlaków. Jedyna wpadka przydarzyła się w poniedziałek – kiedy już pakowałem się do samochodu, odebrałem telefon że w piecu się nie chce palić i że w chałupie pełno dymu, który wydostaje się wszystkimi szczelinami ale nie kominem. Poradziłem chłopakom, żeby już nie kombinowali tylko poczekali trzy godziny aż wrócę. Na szczęście nie było to nic poważnego, a dom udało się wywietrzyć. Koledzy wywiązali się bardzo dobrze ze swoich gościnnych występów, za co jestem im bardzo wdzięczny.

We wtorek czyli wczoraj urodziły się kolejne koźlaki. W sumie mam ich już sześć. Wszystkie w dobrej kondycji, piją mleko i brykają tak, że trudno zrobić zdjęcie. Noce wprawdzie jeszcze są mroźne, ale od przyszłego tygodnia zapowiadają w radiu ocieplenie – mam nadzieję, że zaraz pojawi się pierwsza zielona trawa i będę mógł całe towarzystwo wypuścić z kojców na łąkę.