Ułańskie lato

Pierwszego dnia lata, w niedzielę, wybrałem się do Suwałk. Był to długo oczekiwany wyjazd na Dzień Kawalerzysty. Chciałem zobaczyć jak na „lokalnym rynku” wyglądają popisy sprawności jeźdźców w ułańskich konkurencjach. Stare regulaminy wojskowe przenosi się dzisiaj dosłownie i organizuje konkursy...
24.06.2009

Pierwszego dnia lata, w niedzielę, wybrałem się do Suwałk. Był to długo oczekiwany wyjazd na Dzień Kawalerzysty. Chciałem zobaczyć jak na „lokalnym rynku” wyglądają popisy sprawności jeźdźców w ułańskich konkurencjach. Stare regulaminy wojskowe przenosi się dzisiaj dosłownie i organizuje konkursy...

Pogoda trafiła się wyśmienita – jedyny dzień bez deszczu i w pełnym słońcu na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni. Co zobaczyłem? Wspaniałe mundury kawaleryjskie różnych pułków ułańskich, piękne rzędy końskie (oryginały lub bardzo dobre repliki), wspaniałe wierzchowce oraz wielu pasjonatów takich zabaw.

Obejrzałem konkurs cięcia szablą - obejmuje przejazd galopem po torze oraz „zaliczenie” około dziesięciu stanowisk. Na każdym z nich trzeba było wykonać coś innego - cięcie od góry lub od dołu w łozę, cios w pozornik (worek wypchany sianem), cios w kapustę, zebranie szablą dwóch kolejnych kółek zawieszonych na stojakach. Opis brzmi banalnie, ale dość powiedzieć, że na galopującym koniu, którego trzeba prowadzić jedną ręką (w drugiej przecież szabla) przejechanie toru zgodnie z regulaminem stanowiło naprawdę duży wyczyn. Publika najgorętszymi brawami nagradzała udane ciosy w kapuścianą głowę – muszę przyznać że taki udany cios robi wrażenie.

Po konkursie z szablą był kolejny – tym razem z lancą. (Jest to broń drzewcowa służąca tylko do kłucia, trzymetrowej długości.) Chociaż władanie tą bronią wymaga tak samo wysokich umiejętności jak posługiwanie się szablą, nie wzbudzało już takich emocji.

W pokonywaniu konkursowych torów nie pomagało również rozstawione obok ogromnych rozmiarów wesołe miasteczko. Można sobie wyobrazić, jak reaguje koń widzący po raz pierwszy w swoim życiu wznoszącą się do góry gigantyczną karuzelę wydającą piekielne dźwięki... Trudno się dziwić, że nie wszystkim ułanom przejazdy wyszły idealnie – niektóre konie odmawiały posłuszeństwa i ciężko było je namówić do współpracy. Tym większe uznanie należy się jeźdźcom, którzy pomimo tych utrudnień zaliczyli bardzo udane starty.

Zawody utrudniał jeszcze jeden element. Lejący się z nieba żar powodował, że ubrani w pełne mundury oraz obwieszeni regulaminowym rynsztunkiem (łącznie z przytroczonymi saperkami) jeźdźcy tracili siły a pot zalewał im oczy. Mnie jako historycznego pasjonata poważnie to zastanowiło. Co się musiało dziać na prawdziwym polu walki gdzie strzały wcale nie rozlegały się na wiwat a aprowizacja nie zapewniała napojów chłodzących... To musieli być naprawdę dzielni ludzie.

Wśród widzów zauważyłem dwóch weteranów – starsi panowie w wysokich butach i mundurach z licznymi orderami wolnym krokiem poruszali się po terenie imprezy. Jeżeli w dniu wybuchu wojny 1939 roku mieli po dwadzieścia lat, to dziś muszą mieć dziewięćdziesiątkę na karku. Życzę każdemu, żeby w podobnym wieku był w stanie uczestniczyć w takiej imprezie. Mam wrażenie że tamto pokolenie było zrobione ze specjalnej gliny – i dlatego udało im się przetrwać potworny zamęt historii.

P.S. Impreza obejmowała jeszcze inne konkurencje, ale moja córka stanowczo oświadczyła, że już nie chce koników oglądać - cierpliwość dwulatka ma swoje granice.