Śniadanie grzybiarza

Samochody na leśnych drogach to jedno utrapienie. Drugie to śmieci. Zbieracze jagód traktują pobyt w lesie jako zarobek – zerwane jagody z reguły sprzedają w punkach skupu. Najczęściej przyjeżdżają rowerami, a śmieci jakie po nich zostają to najczęściej folie po kanapkach.
21.08.2007

Samochody na leśnych drogach to jedno utrapienie. Drugie to śmieci. Zbieracze jagód traktują pobyt w lesie jako zarobek – zerwane jagody z reguły sprzedają w punkach skupu. Najczęściej przyjeżdżają rowerami, a śmieci jakie po nich zostają to najczęściej folie po kanapkach.

Grzybiarze zostawiają butelki i puszki po piwie, plastikowe butelki po jogurtach i napojach, plastikowe opakowania po czipsach i ciasteczkach... Najczęstszy śmieć, „śniadanie grzybiarza” to puszka po piwie i torebka po kanapce. Wersja druga to opakowania po serkach i jogurtach. Czasami pracowicie schowane pod krzaczek lub upchnięte pod ściółkę. Tak czy inaczej, plastikowa butelka czy jogurtowy kubeczek będzie się pod tym krzaczkiem rozkładać dwa tysiące lat. W tym czasie, jeżeli nie nastapi żadna katastrofa, jak potop lub zlodowacenie, las zostanie posadzony i wycięty dwadzieścia razy (licząc, że średnio sadzi się i wycina co sto lat). Dlaczego można ze sobą te plastikowe śmieci przywieźć, a nie można ich zabrać? Nie zmieszczą się w samochodzie pełnym grzybów? To czysta bezmyślność. I stąd ciągłe apele leśników o nie śmiecenie. O myślenie po prostu.

Ja i moi koledzy z sąsiednich leśnictw wyróżniamy kilka typów osobowości grzybiarzy. 
Najmniej kłopotów sprawia typ pierwszy – grzybiarz przypadkowy. Na widok munduru leśniczego przeprasza, pierwszy raz słysząc o tym, że do lasu wjeżdżać nie wolno. Obiecuje poprawę, jest grzeczny i „nie awanturujący się”. 
Typ drugi to grzybiarz świadomy – dobrze wie, że złamał zakaz wjazdu do lasu, ale prowadzi z leśniczym dosyć kulturalną rozmowę i z uśmiechem prosi, żeby go „pouczyć”. Ci są trochę męczący, ale jeszcze nie najgorsi. 
Dalej są recydywiści – notorycznie wjeżdżający do lasu w dobrze znane sobie miejsca, uważający, że facet w zielonym mundurze to frajer. Nie są sympatyczni. 
Ostatni typ to grzybiarz agresywny. Potrafi krzyczeć głośno, kim on to nie jest (np. adwokatem z Warszawy – przypadek autentyczny), wydzwaniać później do domu i grozić leśniczemu, że pożałuje (ten sam osobnik), a także niemal przechodzić do rękoczynów (to inny przypadek – facet już chciał wyciągać z bagażnika łom albo siekierę, ale na szczęście była z nim żona, która zapobiegła nieuniknionej wydawałoby się bójce).

Trzeba przyznać, że w „starciu” z takim człowiekiem sytuacja leśniczego, będącego bądź co bądź funkcjonariuszem państwowym, jest nie do pozazdroszczenia. Nie poluje on przecież specjalnie na grzybiarzy, ale dostarczają mu oni dodatkowego zajęcia, a czasem zupełnie niepotrzebnych stresów. Wracając z pracy po kilku godziach np. wynaczania trzebieży, czyli mozolnego znakowania drzew do wycięcia, trzeba zdjąć gumofilce, nalożyć służbowe pantofle, poprawić czapkę, strzepnąć z kurtki liście i widząc grzybiarza przy samochodzie w środku lasu miłym i uprzejmym tonem poinformować go o tym, że złamał prawo, nie dać się sprowokować, a słuchając wyzwisk pod swoim adresem zachować zimną krew pokerzysty, pamiętając o kreowaniu wizerunku Lasów Państwowych. Leśniczy nie jest wrogiem grzybiarzy, ale tak jak każdy, stara się jak najlepiej wykonywać swoją pracę...