Pożar teoretycznie pod kontrolą

Wczoraj rano, zaraz po siódmej, zadzwonił telefon i okazało się, że do mojego leśnictwa jedzie właśnie Straż Leśna na kontrolę pni. W naszym nadleśnictwie wytypowano dwa leśnictwa do kontroli i ja się również załapałem. Założenia kontroli były takie, żeby sprawdzić czy ilość drewna jaką pozyskiwałem na pozycjach trzebieżowych i którą zaewidencjonowałem będzie się równać masie drewna jaka się oszacuje na podstawie pni pozostałych na tej powierzchni. Wydaje się to dość karkołomne ale taki szacunek możliwy jest do przeprowadzenia. (Akcja taka jest prowadzona w wielu nadleśnictwach, ponieważ kilka miesięcy temu wykryto w jednym z leśnictw regionu północno-wschodniej Polski poważne nadużycia.)
28.05.2009

Wczoraj rano, zaraz po siódmej, zadzwonił telefon i okazało się, że do mojego leśnictwa jedzie właśnie Straż Leśna na kontrolę pni. W naszym nadleśnictwie wytypowano dwa leśnictwa do kontroli i ja się również załapałem. Założenia kontroli były takie, żeby sprawdzić czy ilość drewna jaką pozyskiwałem na pozycjach trzebieżowych i którą zaewidencjonowałem będzie się równać masie drewna jaka się oszacuje na podstawie pni pozostałych na tej powierzchni. Wydaje się to dość karkołomne ale taki szacunek możliwy jest do przeprowadzenia. (Akcja taka jest prowadzona w wielu nadleśnictwach, ponieważ kilka miesięcy temu wykryto w jednym z leśnictw regionu północno-wschodniej Polski poważne nadużycia.)

Tyraliśmy cały dzień – ja musiałem być obecny podczas tych prac. Przeszliśmy na piechotę szesnaście hektarów powierzchni oglądając każdy pień po ściętym drzewie, mierząc go i notując w raptularzu. Oprócz mnie będącego jedynie świadkiem kontrolę przeprowadzało sześć osób. W związku z tym, że wynik takiej kontroli dla leśniczego odpowiedzialnego materialnie za cały powierzony mu majątek, ma znaczenie kluczowe, musiałem być na miejscu.

Prace przerwał telefon mojej żony, która powiedziała, że z podwórka widzi słup dymu nad poligonem. Alarm okazał się jak najbardziej uzasadniony, gdyż pomimo zagrożenia pożarowego wojsko przeprowadzało detonację jakichś pocisków. Na szczęście pożar był niewielki i zaraz został ugaszony. Najpierw zawiadomiliśmy wieżę obserwacyjną podając przybliżoną lokalizację ognia, obserwator wysłał na to miejsce leśniczego który dokładne już informacje przekazał do wozu strażackiego. Według wojska wszystko było oczywiście pod kontrolą ... (Kiedy jakieś dwa lata temu też meldowali, że mają wszystko pod kontrolą, trzeba było wezwać dwa samoloty gaśnicze, więc teraz w nadleśnictwie dmuchamy na zimne.)

Po tym incydencie powróciliśmy do liczenia i mierzenia pni. Dane zebrane w terenie zostały opracowane później w biurze, a ja dzisiaj dowiedziałem się, że wszystko się zgadza. Niby byłem pewien swego, ale dreszczyk emocji był.