Powrót do tradycji

Jeszcze do dzisiaj rana nic nie robiłem sobie z trzaskającego mrozu (nawet wskazania termometru w pokoju gdzie piszę ten tekst – trzynaście na plusie – były drobnym problemem).
25.01.2010

Jeszcze do dzisiaj rana nic nie robiłem sobie z trzaskającego mrozu (nawet wskazania termometru w pokoju gdzie piszę ten tekst – trzynaście na plusie – były drobnym problemem).

Świt kiedy jest trzydzieści stopni na minusie jest naprawdę piękny. Wyruszyłem  z samego rana odpalić auto żony (zwykle niezawodny pojazd). Śnieg wspaniale skrzypiał pod butami, ale samochód nawet nie dygnął. Zamarzł.

Przy śniadaniu okazało się, że w butli z gazem brakuje tego najważniejszego – gazu.

Na szczęście oprócz płyty gazowej mam w domu starą, kaflową pieco-kuchnię. Nie użyłem jej wprawdzie ani razu jak tu mieszkam, ale podobno poprzedni lokatorzy palili w niej codziennie. Więc dziś nie było wyjścia – trzeba było sprawdzić czy działa, bo przy takim mrozie ciepły obiad wart jest każdego wysiłku. Okazało się, że kuchnia sprawuje się całkiem nieźle. Mój poprzednik sam ją zbudował i niewątpliwie był z niej dumny, choć ja gdybym miał na niej codziennie gotować to bym ją troszeczkę przerobił. (Taka piecokuchnia była u mnie w domu jak byłem mały, więc pamiętam, jak była zrobiona i jak może działać.) Póki co nie narzekam. Miałem już też okazję przećwiczyć odwieczną lekcję z moją córką : „a nie mówiłem żebyś nie dotykała gorących drzwiczek”.

W południe, kiedy już było całkiem „ciepło”, poszedłem się przejść do lasu. Operujące słońce zachęciło sarny do wyjścia za karmą na łąkę. Ostra zima daje im w kość, ale póki jest mniej niż pół metra śniegu to zdrowe i silne osobniki z łatwością sobie poradzą. Słabe i chore tracą szybko siłę. Ich czujność maleje i stają się łatwą zdobyczą. Sarny z łąki obserwowały mnie z bezpiecznej odległości i nie zamierzały tracić sił na jakieś zbędne bieganie. Przyjemnie się wymarzłem i wróciłem do domu rozpalić w pieco-kuchni.

3099.jpg

3101.jpg