Nowe kozy

Muszę się jeszcze przyznać, że jestem trochę wariatem. Przejechałem wczoraj samochodem ponad 600 kilometrów żeby ... no właśnie, żeby kupić kozła. I kozę. Wcale nie za małe pieniądze.
26.10.2008

Muszę się jeszcze przyznać, że jestem trochę wariatem. Przejechałem wczoraj samochodem ponad 600 kilometrów żeby ... no właśnie, żeby kupić kozła. I kozę. Wcale nie za małe pieniądze.

Bardzo długo szukałem hodowcy który miałby rasowe alpejskie kozy. Chodziło mi o to, żeby mieć gwarancję, że nie są to krzyżówki niewiadomego bliżej pochodzenia. Niestety okazało się że w mojej okolicy żadnego takiego gospodarstwa nie ma – obdzwoniłem wszelkie regionalne związki hodowców kóz i owiec (tak, tak, są takie związki) ale dopiero pewien profesor z SGGW z Warszawy powiedział mi o hodowcy z pod Torunia. (Jeżeli ktoś chce sprawdzić na mapie, gdzie jest środek Mazur a gdzie Toruń, proszę bardzo.) 
Podróż była bez większych przygód, ale koszmarnie długa – wszędzie remonty dróg, przede wszystkim tych głównych, a człowiek chce jechać szybciej, więc wybiera główne drogi, a tu po raz kolejny okazuje się że „krajówkami” jeździ się zdecydowanie wolniej niż lokalnymi drogami. Grunt że pasażerowie – koza i kozioł – bez przeszkód dotarli do domu. 
Teraz się powoli aklimatyzują – zanim stado ustawi sobie na nowo całą hierarchę w której będą miały swoje miejsce również nowe osobniki, zabierze to jeszcze trochę czasu.

Skąd to całe zamieszanie? Otóż zakupiłem (przez Internet oczywiście) kilka książek o hodowli kóz i dokształcam się, bo wieczory coraz dłuższe. Niesiony nowymi pomysłami, wykonałem kilkanaście telefonów a potem ruszyłem w trasę. Poza tym chcę hodować akurat kozy alpejskie, bo to kozia arystokracja.