Natura grozi ludziom ale też mobilizuje do refleksji
W czwartek 5 października nad niektórymi rejonami kraju przeszedł orkan nazywany swojsko Ksawerym. Miałem okazję poznać go bliżej, bo mało łaskawym okiem, a raczej złym tchnieniem uraczył Ziemię Lubuską. Dopiero kilka godzin temu wróciło zasilanie elektryczne i życie do domów, choć chyba nie wszyscy mają jeszcze komfort normalnego życia…
Wracałem akurat do domu, gdy zaczynało dmuchać. Drzewa kłaniały się wiatrowi prawie do ziemi i próbowały go ugłaskać, tracąc pojedyncze gałęzie. Drogą zasłaną igliwiem i drobnymi gałęziami szczęśliwie dojechałem do domu i schowałem samochód w garażu. Potem z niepokojem słuchałem ryku orkanu i zaraz po tym wycia strażackich syren. Światło zgasło około godziny 18 i zostaliśmy w egipskich ciemnościach bez prądu, wody, telefonu, internetu i wielu innych wydaje się zwykłych rzeczy. Siedząc razem z żoną przy świeczce miałem czas na refleksje i wieczorne przemyślenia. Szczęśliwym trafem leśniczyna Renia została wcześniej obdarowana przez nasze córki radioodbiornikiem na baterie. Zakupiłem je jednak w piątek rano, razem ze sporym zapasem świec i wody mineralnej.
Wieczorem słuchaliśmy zatem radia, graliśmy przy świecach w „scrabble” i „memory”, no i dużo rozmawialiśmy. Bo przecież ludzie jakoś jakże mało rozmawiają ze sobą, uciekając w świat telewizji, portali społecznościowych, sms czy mms. Dobrze zatem wykorzystaliśmy ten w zasadzie bardzo trudny czas, który zafundowała nam Natura.
Ale okazuje się, że wielogodzinny brak prądu staje się dla wszystkich ogromnym problemem. Wody nie ma, stąd nie ma jak myć się i korzystać z toalety. Gotować nie ma na czym, bo kuchenka najczęściej jest elektryczna. Palić w piecu nie można, bo wymuszony obieg centralnego ogrzewania wymaga pompy zasilanej prądem elektrycznym, stąd w wielu domach zimno, ciemno, głodno, chłodno i brudno… Nie jesteśmy przygotowani na trudne i kryzysowe sytuacje ani indywidualnie, ani jako społeczność.
Dlatego takie chwile dowodzą, że gdy Natura grozi nam palcem i pokazuje swoją moc, a naszą słabość, niejako przy okazji zmusza nas do refleksji nad tym, jak czasem głupio rozstajemy się z pewnym dorobkiem przodków. „Z przeżytkami”, jak mawiali i o których zawzięcie dyskutowali Kargul i Pawlak w niezapomnianej komedii.
Nasz kontakt z orkanem Ksawery był bolesnym doświadczeniem, bo zginęli i zostali ranni ludzie. Ogromne połacie lasów i wiele drzew z zadrzewień po raz kolejny zostały połamane i wywrócone. Przecież w wielu miejscach jeszcze leżą i stoją tysiące hektarów zniszczonych podczas sierpniowego kataklizmu. To z pewnością kolejna tragedia dla ludzi i dla przyrody oraz lekcja pokory.
W piątek wcześnie rano miałem wyjechać w podróż służbową, ale jak ruszać w Polskę, gdy wiele dróg nieprzejezdnych, zasłanych konarami i pniami powalonych drzew? Ruszyłem zatem do lasu rozejrzeć się w sytuacji.
Las nad jeziorem Cegielnianym koło Pszczewa, gdzie od lat harcerze ze Zbąszynka rozbijają obóz został bardzo mocno przerzedzony.
Wiatr połamał stare, ponad 150- letnie sosny. Poukręcał pnie brzóz i robinii akacjowych tarasując drogi. Padające drzewa zniszczyły linię energetyczną i telefoniczną, złamały słupy.
W leśnictwie Pszczew tylko według pierwszych szacunków straty przekraczają tysiąc m3 zniszczonych drzew, podobnie w sąsiednich leśnictwach Silna i Borowy Młyn. Zniszczeniu uległy młodniki, drągowiny, ogrodzenia upraw, tablice i znaki. Najbliższe dni w pełni potwierdzą rozmiar szkód.
Przyroda i orkan Ksawery pokazali swoją potęgę… A refleksja płynąca z tych wydarzeń i przesłanie Natury? W mojej ocenie to dowód na to, że nie powinniśmy zbytnio oddalać się od Natury i bezgranicznie wierzyć, w jak się okazuje, czasem tylko pozorne dobrodziejstwa cywilizacji.
My, leśnicy, od lat żyjący blisko Natury, na szczęście mamy nieco inną filozofię życiową. Przecież żyjemy i pracujemy najczęściej w odosobnionych leśniczówkach, położonych pośród lasów lub w małych miejscowościach. Niesie to wiele niedogodności i ma swoją cenę, co można łatwo zauważyć właśnie w takich sytuacjach jak obecna. Wiadomo przecież, że linia energetyczna zostanie najpierw naprawiona dla mieszkańców miasta, potem miasteczka, wsi, a na końcu dla pojedynczej leśniczówki. Podobnie będzie z wodą i innymi dobrami.
Dlatego w naszej kuchni „od zawsze” obok kuchenki elektrycznej stoi kaflowa kuchnia opalana drewnem. Pomimo braku prądu udało się ugotować obiad, zagrzać wodę na kawę i herbatę oraz do mycia. Woda była, bo mamy zawsze spory zapas czystej deszczówki, łapanej z rynien do dużego pojemnika.
Mamy też własne ujęcie wody, ale cóż, silnik hydroforu jest też na prąd… Dlatego pomyślmy wszyscy, dlaczego polikwidowano ręczne pompy do wody praktycznie we wszystkich miejscowościach? Kiedyś w kilku miejscach każdej wsi, a także na ulicach miast stały sympatyczne pompy. Woda była osiągalna i ludzie mieli okazję się spotkać… No tak, ale teraz kto ma pompy utrzymać i kto za nie zapłaci? Każdy ma własny kran i licznik, ale okazuje się, że to rozwiązanie bywa zawodne.
Sieć ręcznych pomp to chyba było jednak dobre rozwiązanie. Wszyscy wiemy, że bez wody nie ma życia. Ale gdy nie ma prądu to w kranach robi się sucho. No chyba, że zaopatrzymy się w agregaty prądotwórcze lub wzorem amerykańskich „ranczerów” będziemy wykorzystywać siłę wiatru do napędu pomp. Ale jak być „ranczerem” w miejskim bloku?
Wyciągnijmy wnioski z lekcji, której udzielił nam orkan Ksawery i przyroda. To także pamiętna lekcja dla samorządów lokalnych, które realizując wciąż „ważne inwestycje”, czasem zapominają o niesieniu pomocy w podstawowych potrzebach mieszkańcom sołectwa czy gminy. Jesteśmy jako społeczeństwo raczej kiepsko przygotowani na wypadek kryzysu. Najczęściej trzeba liczyć tylko na siebie. Warto mieć zatem w domu zapas baterii i świec, alternatywne ujęcie wody lub jej zapas, choćby zagospodarowując deszczówkę. Dobrze też pamiętać o różnych „przeżytkach” typu kaflowa kuchnia opalana drewnem lub zapas żywności w słoikach. Nie zapominajmy o dawnych sposobach życia. Także o pomaganiu sobie nawzajem i dobrze zorganizowanym życiu społecznym.
Bo okazuje się, że trudna sytuacja weryfikuje nasze dotychczasowe życie. Doceniamy dobrobyt, który nas otacza ale też ze zdumieniem stwierdzamy, że można żyć inaczej. Bez telewizji i internetu, ale bliżej ludzi. Stare, sprawdzone rozwiązania, pomimo powszechnego korzystania z nowoczesnych technik i technologii, wcale nie muszą być zbędne czy śmieszne.
Przekonali się o tym nasi znajomi, mieszkający w pobliskim domu „w pełni uzależnionym elektrycznie” gdy zaprosiliśmy ich do naszej kuchni. W trudnych chwilach należy sobie pomagać, a w grupie zawsze raźniej i łatwiej. Drewno płonące pod kuchenną płytą i ciepło z ceramicznych kafli przecież w niczym nie ustępuje elegancji „indukcji” z nowoczesnej kuchni czy urokowi kominka z płaszczem wodnym. Długo o tym rozmawialiśmy przy kubku herbaty z pigwą.
Kryzys minął, choć jego skutki pewnie jeszcze długo będą widoczne. Łatwiej naprawić linię telefoniczną czy elektryczną niż zniszczony las, choć jestem pełen podziwu dla energetyków, że tak szybko przywrócili prąd i pozostałe media.
Dziś jednak już nie tylko przy świecach i cieple kuchennego pieca z uwagą obejrzałem regionalne i krajowe wiadomości. Kolejny raz w informacjach o ludziach pracujących przy usuwaniu skutków orkanu nikt nie wspomniał leśników i pracowników leśnych. Przecież to właśnie oni czasem wspólnie ze strażakami i drogowcami, a czasem samodzielnie odblokowują drogi pomiędzy wsiami lub domami porozrzucanymi pośród lasów. Dbają też o bezpieczeństwo ludzi, szybko usuwając drzewa wiszące nad drogami lub budynkami. Już w sobotę nad jeziorem Cegielnianym warczały piły i maszyny. Leśnicy wspierają też energetyków, wskazując uszkodzone linie i zwyczajnie pomagają ludziom. Czasem wystarczy choćby wytłumaczyć jak unikać grozy naturalnych zjawisk i doradzić stosowanie naturalnych sposobów rozwiązywania problemów. Taka natura ludzi lasu, na szczęście nie tylko w obliczu groźnej Natury.
Leśniczy Jarek- lesniczy@erys.pl