Nastolatki na oceanach

"Taki wiatr oznaczał również duże i wredne fale. (…) W sumie zaliczyłam cztery wywrotki, z czego druga była najpoważniejsza, bo maszt został wepchnięty 180 stopni pod wodę. Faktycznie wepchnięty to złe słowo – najdokładniej mówiąc Ella’s Pink Lady została uniesiona w górę, rzucona w dół fali a potem nakryta górą wody i gwałtownie wywrócona do góry dnem. (…)"
13.07.2010

"Taki wiatr oznaczał również duże i wredne fale. (…) W sumie zaliczyłam cztery wywrotki, z czego druga była najpoważniejsza, bo maszt został wepchnięty 180 stopni pod wodę. Faktycznie wepchnięty to złe słowo – najdokładniej mówiąc Ella’s Pink Lady została uniesiona w górę, rzucona w dół fali a potem nakryta górą wody i gwałtownie wywrócona do góry dnem. (…)"

Ostatnio głośno się zrobiło o nieoficjalnym wyścigu – kto będzie najmłodszym żeglarzem który opłynie świat dookoła. W historii żeglarskiej jest kilka takich przypadków, ale do tej pory „najmłodszy” znaczyło osiemnastoletni (Jesse Martin). Teraz ta granica znajduje się dużo niżej. To, czy tego rodzaju współzawodnictwo ma sens, to zupełnie inna sprawa.

W samodzielne oceaniczne rejsy wypływają 16-latki, za zgodą rodziców i przy ich absolutnym wsparciu. W jednej rodzinie – fakt, że dużej, bo z siedmiorgiem dzieci – najpierw po rekord wyruszył 17-letni brat – Zac Sunderland (2008-2009), a rok później (2010) jego młodsza siostra, 16-letnia Abby Sunderland (ona jednak miała niedawno wypadek na morzu, straciła maszt i rejsu nie skończyła). Rekord Zaca pobił Anglik Mike Perham (młodszy od Zaca o 2 miesiące w chwili ukończenia rejsu). Obecnie przygotowuje się 15-letnia Laura Drekker z Holandii. Chciała wypłynąć wcześniej, ale nie pozwolił jej na to sąd ds. nieletnich i kazał poczekać na ukończenie 15 lat.

Większość tych młodych osób związana jest z żeglarstwem od pierwszych dni życia. Niektórzy nawet urodzili się na jachcie. Inni spędzili na nim długie lata i zamiast na placu zabaw bawili się na pokładzie. Najpierw nauczyli się sterować łodzią, a dopiero potem jeździć na rowerze. Trzeba przyznać, że to jest doświadczenie, którego nie da się zignorować. Ale warto zauważyć, że obecnie wokółziemski rejs jest dużo łatwiejszy niż kiedyś – choć wciąż nie jest prosty, bo nikt nie zrobi nic za ciebie, a na jachcie jesteś sam. Jest jednak GPS i nie trzeba uczyć się nawigacji. Jest telefon satelitarny i można zadzwonić do domu. Na jachcie jest internet i bieżąca, superdokładna prognoza pogody. Cały ten sprzęt kosztuje obecnie dużo mniej niż jeszcze kilka lat temu, kiedy dostępny był tylko dla zawodowców mających superbogatych sponsorów. Ale żeglować trzeba umieć. Taki rejs to realizacja wielkich marzeń, i dowód na to, że można bardzo dużo, jeżeli się bardzo chce. (W Polsce świetnym przykładem jest Janek Mela, który niepełnosprawny po wypadku marzył o zdobyciu bieguna północnego, a z pomocą polarnika Marka Kamińskiego dotarł w 2004 roku na oba bieguny, a teraz pomaga innym.)

Najmłodszą obecnie osobą, której udało się opłynąć świat dookoła w samotnym rejsie non-stop, bez zawijania do portów i pomocy z zewnątrz jest Australijka Jessica Watson. Jej rejs trwał 210 dni i skończyła go w maju tego roku, kilka dni przed swoimi 17 urodzinami. Ci, którzy znają angielski, mogą poczytać więcej tutaj: http://www.jessicawatson.com.au/. Dla tych, którzy nie znają, poniżej tłumaczenie jednego z wpisów na blogu Jessiki. Na stronie dużo zdjęć z jej rejsu – polecam.

Blog Jessiki Watson, 23 stycznia 2010, tłumaczenie i skróty własne

“Moje słoneczne warunki skończyły się z przytupem. Ja i Ella’s Pink Lady (łódka Jessiki – przyp.tłum.) miałyśmy trochę ciekawych przeżyć. Siła wiatru miała wzrosnąć do bardzo silnego sztormu, ale żadna prognoza nie mówiła, że będzie to 65 węzłów jakie zanotowały przyrządy zanim straciłam je w trakcie wywrotki! (Wiatr powyżej 63 węzłów to w skali Beauforta huragan, 12 stopień, prędkość wiatru powyżej 117 km/h – przyp.tłum.)

Taki wiatr oznaczał również duże i wredne fale. (…) W sumie zaliczyłam cztery wywrotki, z czego druga była najpoważniejsza, bo maszt został wepchnięty 180 stopni pod wodę. Faktycznie wepchnięty to złe słowo – najdokładniej mówiąc Ella’s Pink Lady została uniesiona w górę, rzucona w dół fali a potem nakryta górą wody i gwałtownie wywrócona do góry dnem. (…)

Ponieważ byłam całym ciałem skoncentrowana na tym, żeby się trzymać, po kabinie fruwały różne przedmioty, a Ella’s Pink Lady trzeszcząc głośno narzekała, niemożliwa była ocena zniszczeń na pokładzie. W tym czasie raczej trudno mi było utrzymać pozytywne i racjonalne myślenie, ale ogólnie mogę stwierdzić, że kapitan (ja) zniósł to równie dobrze jak łódka. Oczywiście był to jeden z tych momentów, kiedy zadajesz sobie pytanie po co właściwie to wszystko robisz, ale ja mam bardzo długą listę powodów i nie mogę powiedzieć, że nie było warto, również dla takich chwil!

W samym środku tego dramatu mama odebrała najgorszy z możliwych telefonów od australijskiego centrum koordynacji ratowniczej (RCC) z informacją, że jedna z moich radioboi EPIRB (urządzeń powiadamiających o niebezpieczeństwie) została aktywowana. Jedna z wywrotek musiała spowodować automatyczne włączenie się jednego nadajnika bez mojej wiedzy. Na szczęście ja zadzwoniłam do domu kilka minut później zanim ktokolwiek naprawdę zdążył spanikować. Byłam zła, że taka głupia rzecz napędziła wszystkim takiego stracha! (…)

Po sprzątnięciu najgorszego oraz pomimo tego, że udało mi się trochę przespać, wciąż czuję się jak wielka pianka cukrowa. Fizycznie ręce i nogi mam ciężkie i obolałe i oczywiście piękną kolekcję siniaków! Psychicznie czuję jakby przybyło mi dobre 10 lat, ale już wróciłam do siebie i jestem w dobrym nastroju, bo zbliżamy się do połowy trasy.

Kiedy wiatr się w końcu uspokoił, dostałam w prezencie nieprawdopodobnie piękny zachód słońca, a kiedy sprzątałam na pokładzie podpłynęło kilka delfinów, jakby sprawdzając czy wszystko jest OK. (…) Mogłabym tak pisać i pisać, ale lepiej skończyć, bo i tak wyszła mi już długa powieść, a wciąż mam jeszcze dużo do zrobienia!

Jesse”