Najazd architektów

W miniony weekend sporo się działo. Przyjechał do leśniczówki zespół architektów zajmujący się inwentaryzacją obiektów zabytkowych. W skład zespołu wchodził również specjalista ds. dziedzictwa kulturowego Lasów Państwowych.
23.10.2008

W miniony weekend sporo się działo. Przyjechał do leśniczówki zespół architektów zajmujący się inwentaryzacją obiektów zabytkowych. W skład zespołu wchodził również specjalista ds. dziedzictwa kulturowego Lasów Państwowych.

Przez cały dzień trwało mierzenie leśniczówki oraz badanie jej ścian, fundamentów oraz stanu zachowania piwnic i całego budynku. Nasza osada nie jest wprawdzie wpisana do rejestru zabytków, ale została zbudowana ok. 1933 roku, jest więc to już wiekowy dom, w typowej dla regionu Prus Wschodnich zabudowie z czerwonej licowej cegły.

Ponieważ na przyszły rok zaplanowany jest wstępnie remont osady, w tym wymiana stolarki drzwiowej i okiennej a także instalacji elektrycznej i grzewczej oraz ocieplenie ścian, dobrze byłoby przeprowadzić go tak, aby nie zniszczyć starego budynku i jego unikalnego charakteru (od samego początku była tu osada leśna, w której skład wchodził dom i cztery budynki gospodarcze).

Dlatego zdecydowałem się wystąpić z wnioskiem do Centrum Informacyjnego LP aby pracujący właśnie tam specjalista ds. dziedzictwa kulturowego Lasów Państwowych dokonał ekspertyzy mykologiczno-budowlanej i wraz z towarzyszącym mu zespołem architektów opracował wytyczne dla przeprowadzenia remontu w taki sposób, aby zachować wygląd i charakter budynku a także zabezpieczyć go przed wilgocią i grzybami.

A teraz akt drugi. Koledzy architekci (co za bractwo) w trakcie pracy, bardzo mnie nagabywali żebym pokazał im okolicę. Nie chcieli jechać moim samochodem, tylko swoją miejską terenówką. Od razu ustaliliśmy, że nie chodzi o oglądanie odnowień naturalnych, pięknych sosnowych drzewostanów nasiennych ani innych obiektów przyrodniczych. Pragnęli znaleźć się na dobrze rozjeżdżonej drodze czołgowej. Zgodnie z moją życiową dewizą, że marzenia trzeba realizować od razu, bo inaczej wyparują, pojechaliśmy na dobrze znaną mi czołgówkę. Trasę pomyślałem tak, żeby od razu chłopaków nie zniechęcić. Na początek był dół w oddziale 355, gdzie kiedyś utonął Kamaz z ładunkiem drewna. Poszło nieźle. Później trochę ciasnych zakrętów i główna atrakcja czołgówka. Działo się. A na koniec zaproponowałem ekipie przeprawę czołgową przez bród na rzeczce. Zanim ruszyliśmy z rykiem silnika w odmęty, długo trwała narada wśród uczestników wyprawy. Ostatecznie zwyciężył rozsądek i ustalono, że nie ryzykujemy.

„To nie jedziemy, tak?” – zapytał kierowca.

„Tak” – odpowiedziała większość pasażerów.

Woda zalała samochód tak, że straciliśmy wizję. Silnik wciąż pracował ale powoli tracił moc. Cudem dojechaliśmy do brzegu. Było naprawdę nieźle ...