Miejsce pełne historii - Sztynort

Pojechałem z kolegą do Sztynortu. Nadarzyła się niepowtarzalna i jedyna okazja obejrzenia od środka słynnego pałacu Lehndorffów, jednego z najpiękniejszych na Mazurach. Normalnie nie wolno się do niego zbliżać bo grozi zawaleniem. Nam udało się legalnie wejść do środka, bo kolega jest doktorem od architektury, specjalistą od zabytków i służbowo miał tam coś sprawdzić. Przy okazji załapałem się i ja.
02.04.2009

Pojechałem z kolegą do Sztynortu. Nadarzyła się niepowtarzalna i jedyna okazja obejrzenia od środka słynnego pałacu Lehndorffów, jednego z najpiękniejszych na Mazurach. Normalnie nie wolno się do niego zbliżać bo grozi zawaleniem. Nam udało się legalnie wejść do środka, bo kolega jest doktorem od architektury, specjalistą od zabytków i służbowo miał tam coś sprawdzić. Przy okazji załapałem się i ja.

Zobaczyłem resztki świetności, polichromie, ogromną kubaturę. Oraz straszliwy upadek. Wewnątrz praktycznie nie ma już stropów, cała konstrukcja opiera się na podtrzymujących ją stemplach ale wszechobecna wilgoć i grzyby z każdym rokiem pogłębiają zniszczenie. Jeszcze kilkanaście lat temu pałac był w całkiem przyzwoitym stanie. Ale zaniedbania kolejnych właścicieli, przerażonych jak sądzę skalą prac i kosztami ratowania zabytku, doprowadziły do obecnej sytuacji. (Krążyły plotki, że ściany drąży wyjątkowo złośliwy grzyb odporny na wszelką chemię.)

Nie chcę opisywać tu sięgającej XVI wieku historii pałacu, ale z jego ostatnimi przedwojennymi mieszkańcami wiążą się dwie znane mi opowieści. Jedna dotyczy hrabiego Henricha – ostatniego właściciela który brał udział w nieudanym zamachu na Hitlera w Wilczym Szańcu w kwietniu 1944 roku. Kiedy przyjechało po niego gestapo, udało mu się uciec – od dziecka znał okolicę na wylot. Dotarł w bezpieczne miejsce i dopiero wówczas zastanowił się co może stać się z jego rodziną (w pałacu została żona z czterema córkami oraz pozostali domownicy). Zadzwonił na posterunek i powiedział gdzie się ukrywa. Został aresztowany, a później w Berlinie stracony. Rodzinę wywieziono, pałac został ograbiony z gromadzonych przez pokolenia dzieł sztuki i innych cennych przedmiotów. Czego nie rozkradli naziści, rozgrabiła później Armia Czerwona. Był to początek końca tej posiadłości. (W czasach PRL była tu siedziba PGR.)

Druga historia wiąże się z siostrą tegoż ostatniego właściciela – hrabiną Marion von Dönhoff. Ona wraz z domownikami którzy uniknęli aresztowania przez gestapo mieszkała w rodzinnym majątku prawie do końca wojny. Kiedy już było wiadomo, że Niemcy ponoszą klęskę a od wschodu zbliża się armia sowiecka, poleciła przygotować się do wyjazdu wszystkim pracownikom. Informacja o tych przygotowaniach dotarła do miejscowego gestapo i hrabina została oskarżona o sianie defetyzmu (czyli propagowanie złych wiadomości) – bo przecież Rzesza jest niezwyciężona. Pod karą śmierci zabroniono jej wyjazdu ze Sztynortu. A kiedy Armia Czerwona była już naprawdę blisko, pierwsi uciekli właśnie panowie „brunatni” – nie informując oczywiście nikogo z mieszkańców okolicy że już można się ewakuować.

Marion Dönhoff uciekała dosłownie w ostatniej chwili. Był środek mazurskiej mroźnej zimy. Wzięła najlepszego konia, na którym wiedziała, że dotrze na koniec świata. W dwudziestopięciostopniowy mróz ruszyła razem z pracownikami, ale ostatecznie jechała sama bo osoby jej towarzyszące zdecydowały się na powrót do pałacu.

Krążąc między stajnią a parkiem uświadomiłem sobie, że to wszystko działo się właśnie tu nie tak dawno temu. Hrabia von Lehndorff pewnie uciekał przez ten park przed panami w skórzanych płaszczach, a z tej stajni wyprowadzono ogiera na którym hrabina Marion dotarła na zachód Europy.