Majówka we Wrocławiu czyli nie samym lasem żyje człowiek
Choć majówki kojarzą się zwykle z rekreacją na łonie natury, to my, leśniczowie, którzy obcujemy z przyrodą na co dzień, czasem ruszamy „w miasto”. Bo nie samym lasem żyje człowiek, nawet jak jest leśniczym. Zwykle namawiam do wypraw do lasu, ale czasem, dla równowagi warto też odetchnąć innym powietrzem i posłuchać tętna miejskiego życia. Zwykle wtedy doceniamy ciszę i bogactwo duchowe obcowania z przyrodą.
Opowiadałem Wam wcześniej o prezentacji multimedialnej „Magia pszczewskich lasów”, którą na zaproszenie Klubu Przyjaciół Pszczewa miałem przyjemność przedstawiać w pszczewskim kinie. To był sympatyczny wieczór, gdzie za pomocą moich opowieści, fotografii lasu i jego mieszkańców oraz dzięki znakomitej atmosferze, którą stworzyli uczestnicy spotkania godnie uczciliśmy Dzień Ziemi oraz jubileusz 90 lat Lasów Państwowych. Członkowie i sympatycy Klubu Przyjaciół Pszczewa co jakiś czas wybierają się na jakąś ucztę duchową: do teatru, opery kina lub aby odwiedzić ciekawy zakątek naszego pięknego kraju. Gdy ja instalowałem rzutnik i laptopa przed prezentacją, moja żona Reginka uczestniczyła w spotkaniu Klubu, którego jesteśmy także członkami i zapisała nas na wyjazd do Wrocławia. Zapisała, wpłaciła zaliczkę i już. To jak nie jechać?
Kobietom się zwykle nie odmawia, a szczególnie tym najbliższym, a zatem urządziliśmy sobie majówkę w mieście i dwa majowe dni (17-18.05) spędziliśmy w miłym towarzystwie pośród zabytków piastowskiego ( choć są tacy, co uważają to określenie za niezbyt prawdziwe?) Wrocławia. Po raz kolejny sprawdziło się powiedzenie: „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Choć zwiedzaliśmy z żoną już wcześniej Wrocław, to i tym razem to wielokulturowe miasto zachwyciło nas mnogością zabytków, ciekawą architekturą i swoistą mistyką. Choć początkowo deszcz postanowił nas wystraszyć i konkurował z grającymi oraz tańczącymi fontannami przy Hali Ludowej, to my sprytnie schroniliśmy się w altankach przepięknego Ogrodu Japońskiego. Różnobarwnie kwitnące różaneczniki w oprawie świeżutkiej zieleni były zachwycające pomimo deszczowej aury.
Deszcz nie przeszkadzał również w zwiedzaniu Ostrowa Tumskiego i Muzeum Uniwersytetu Wrocławskiego. Przed UW przestąpiliśmy linię południkową oznaczoną mosiężną tablicą na pamiątkę jej wytyczenia w 1791 roku przez eksjezuitę Longinusa Jungnitza, profesora wrocławskiej Leopoldiny.
Zwiedzaliśmy muzeum i obiekty uniwersytetu, czując wokół atmosferę nauki i przepychu epoki cesarza Leopolda I, fundatora uniwersytetu w roku 1702. Podziwialiśmy Schody Cesarskie, które należą do najbardziej okazałych w całej Europie Środkowej. Idąc nimi do reprezentacyjnej Auli Leopoldyńskiej spoglądaliśmy na symboliczne wizerunki wszystkich księstw i państw śląskich, ukazane na tle krajobrazów z herbami. Aula Leopoldina to cenny i unikatowy zabytek świecki późnego baroku. Wnętrze Auli o wspaniałej akustyce odczuwa się jako niepodzielną całość, zachowującą idealną równowagę form architektonicznych, rzeźby i malarstwa. Ciepły koloryt fresków, białe rzeźby i barokowy przepych złota we wnętrzu nasyconym tak wielką rozmaitością form i treści sprawia, że zatraca się tu po części poczucie rzeczywistości…
Z kolei łatwo je odnaleźć w pięknie odresturowanego Dworca Głównego oraz wrocławskiego rynku. Dworzec Wrocławski to niesamowite dzieło sztuki i po niedawnej renowacji, najpiękniejszy dworzec w Europie. To właśnie przed nim zrobiłem fotkę całej wesołej kompanii pszczewskiego Klubu:
Wrocław zachwycił nas, przybyszów z najbardziej zalesionej części kraju. Urzekły nas przemykające niebieskie tramwaje, barwność cudnych kamieniczek na słynnym rynku i krasnale, które przykucnęły w zaułkach. Czasem można przykucnąć przy krasnalu ale warto spoglądać w górę, bo oto:
Tak, oczywiście, że tak! To pustułka, która zagnieździła się na jednym z wrocławskich kościołów w sąsiedztwie znanych kamienic "Jasia i Małgosi". Latała wokół murów, nawołując charakterystycznie. Albo spójrzmy na wróbelka, który przysiadł mniej więcej 15 metrów nad ziemią, na kamiennej, zastygłej w niemym krzyku głowę, która wystaje z muru:
Wróbelek uznał ją za świetny punkt widokowy, ale to szczególna głowa. Należała ona ponoć do młodego człowieka z ubogiej rodziny, który zakochał się w córce bogatego bankiera. Ojciec dziewczyny odrzucił jego awanse, ale obiecał rękę córki, jeśli młodzieniec dorobi się fortuny. Po kilku latach wciąż zakochany chłopak wrócił do Wrocławia bogaty. Bankier jednak dowiedział się, że majątek zawdzięcza rozbojowi i znów odmówił mu ręki ukochanej. Gniewny młodzian w ataku szału podłożył ogień pod dom bankiera, a następnie wdrapał się na wieżę, chcąc lepiej widzieć swe dzieło. Spotkała go jednak zasłużona kara: mury wieży zacisnęły się wokół jego szyi i pochłonęły go tak, że do dziś wystaje z nich tylko głowa z grymasem przerażenia na twarzy.
Lubię takie legendy, a istniejący od wieków Wrocław, który był polski, czeski, austriacki, niemiecki i znowu na wieki polski posiada ich wiele. Podobnie urzeka mnogość i dostojeństwo odbudowanych po mrocznych czasach Festung Breslaukościołów, a w nich liczne pamiątki z dawnej Polski, jak choćby Matka Boska z Mariampola, pomniki pamięci o Katyniu ale też most „kłódkowy”, dobrze znany zakochanym. Pozowali na nim Mariola i Jarek:
Panorama Racławicka oszołomiła nas ogromem i duchem patriotyzmu, a szczególnie urzekła czarem dawnej świetności Piwnica Świdnicka, gdzie bije serce Wrocławia. Mówi się: „Kto tam nie był, to nie był we Wrocławiu”.
Byłem i zimniutkie wrocławskie piwo piłem, jak nakazuje tradycja.
Wyjeżdżając stamtąd podobno nie można zapomnieć wstąpić do karczmy przy ulicy Na Ostatnim Groszu. To tam zostawiało się kiedyś ostatnie grosze po wyprawie do miasta, ale dziś są przecież plastikowe pieniądze i „gostek” o imieniu debet…
Skoro nie byłaś/nie byłeś jeszcze we Wrocławiu, mieście o złożonej i ciekawej historii, wybierz się tam koniecznie. Dzięki organizacyjnemu talentowi Wandy Żaguń:
która otacza opieką Klub również jako dyrektor Ośrodka Kultury w Pszczewie, był to doskonale przemyślany wyjazd i bardzo udana majówka. Jednak w poniedziałek z radością poczułem zapach jeziora przy leśniczówce, obserwowałem harce, a potem poranną toaletę kaczek na jeziorze:
No i mam ważną informację! Bocian z Policka z zadowoleniem przyjął instalację platformy, nosił z zapałem gałęzie i inne materiały, a dziś cały dzień siedzi „kamieniem” na szybko urządzonym gnieździe
Fantastyczna sprawa! Może jednak będą z tego bocianięta? Mieszkańcy Policka kibicują bocianom i obserwują je jak żubry, bieliki czy rybołowy, choć nie muszą w tym celu włączać komputera i być online. Artur Zaborski, dyrektor Rejonu Dystrybucji firmy Enea w Międzychodzie oraz kierownik posterunku energetycznego Dariusz Łodyga ze swoimi współpracownikami rzeczywiście zasługują na medal. Chyba, że bociany im wynagrodzą po swojemu, a wiadomo co przynoszą bociany…
Miłych majówek w mieście, choć wiadomo, że „las-ojciec nasz, my dzieci jego, więc chodźmy do niego”.
Leśniczy Jarek-lesniczy@erys.pl