Lokalna epidemia

Nie pisałem tyle dni bo byłem chory. Uznałem też początkowo, że o chorobie właściwie nie ma co pisać – o tym, dlaczego zmieniłem zdanie będzie za chwilę. Chorzy byliśmy wszyscy na wirusa układu pokarmowego, najgorzej chyba maluch, który miał bardzo wysoką gorączkę i groziło mu odwodnienie, co z kolei mogło skończyć się szpitalem. Leki od doktora może i działały, ale najlepiej sprawdził się sok z czarnych jagód. Od kiedy zaczęliśmy go podawać, nastąpiła widoczna poprawa – u dziecka, bo potem wirus zaatakował nas.
12.09.2008

Nie pisałem tyle dni bo byłem chory. Uznałem też początkowo, że o chorobie właściwie nie ma co pisać – o tym, dlaczego zmieniłem zdanie będzie za chwilę. Chorzy byliśmy wszyscy na wirusa układu pokarmowego, najgorzej chyba maluch, który miał bardzo wysoką gorączkę i groziło mu odwodnienie, co z kolei mogło skończyć się szpitalem. Leki od doktora może i działały, ale najlepiej sprawdził się sok z czarnych jagód. Od kiedy zaczęliśmy go podawać, nastąpiła widoczna poprawa – u dziecka, bo potem wirus zaatakował nas.

Telefonicznie konsultowałem się ze znajomymi doktorami którzy ukuli teorię, że mieszkając w lesie jesteśmy nieodporni na większość „miejskich” zarazków i dlatego nas tak zmogło. Ponieważ innej teorii nie było, przyjąłem taką. Zresztą z gorączką i zaburzeniami żołądka człowiek godzi się na wszystko ...

Po tygodniu powróciliśmy w miarę do zdrowia. Teraz dowiedziałem się, że w pobliskiej wiosce wirus jest również „na topie”. Sporo dzieci wylądowało nawet w szpitalu w niedalekim mieście, gdzie po pewnym czasie ze względu na tego właśnie wirusa zamknięto „dorosły” oddział zakaźny dla odwiedzających ... A w przychodni jak się dzwoni żeby umówić wizytę, to recepcjonistka słysząc jakie są objawy mówi od razu: „Aha, ten wirus, to proszę przyjechać od razu po receptę, nie musi pan iść do lekarza...”.

Tak więc nasza teoretyczna nieodporność okazała się lokalną epidemią wyjątkowo wrednego wirusa, którego nikomu nie życzę.