Leśniczemu tydzień mija szybko

Miniony tydzień minął mi zupełnie przysłowiowo, czyli jak z bicza trzasł… Zajrzałem bardzo późnym wieczorem do blogowych zapisków i zauważyłem, że ostatnio odzywałem się 4 czerwca. Równy tydzień, który jakże szybko minął. Spojrzałem do kalendarza oraz terminarza w telefonie i odtworzyłem sobie co działo się u mnie przez miniony tydzień. Niby nic szczególnego, beż żadnych szczególnych wydarzeń, ale ile to spraw za mną, ile spotkanych ludzi i do ilu zakamarków lasu zajrzałem przez minione 7 dni.
11.06.2016

Miniony tydzień minął mi zupełnie przysłowiowo, czyli jak z bicza trzasł… Zajrzałem bardzo późnym wieczorem do blogowych zapisków i zauważyłem, że ostatnio odzywałem się 4 czerwca. Równy tydzień, który jakże szybko minął. Spojrzałem do kalendarza oraz terminarza w telefonie i odtworzyłem sobie co działo się u mnie przez miniony tydzień. Niby nic szczególnego, beż żadnych szczególnych wydarzeń, ale ile to spraw za mną, ile spotkanych ludzi i do ilu zakamarków lasu zajrzałem przez minione 7 dni.

Poniedziałek.

 Rozpocząłem dzień od spotkania z szefem ZUL - zakładu usług leśnych. Wcześniej usiadłem do komputera i przygotowałem zlecenia na prace z zagospodarowania lasu czyli: porządkowanie parkingów leśnych, pielęgnowanie upraw, czyszczenia wczesne, wykoszenie i uporządkowanie ścieżki przyrodniczej i drobne naprawy. Wspólnie z jednym z  pracowników ZUL ruszyliśmy w teren, bo nie wystarczy opowiadać, należy wszystko pokazać w terenie. Wskazałem uprawy do pielęgnowania, zaczynając od najpilniejszych, gdzie chwast niebezpiecznie schowały małe sosny i dęby. Potem czyszczenia wczesne, gdzie należy uformować kępy dębowe i usunąć samosiew brzozy, robinii akacjowej i kępy leszczyny wdzierające się w rzędy dębów, grabów i buków. Pokazałem też ławkę na punkcie widokowym ścieżki turystycznej uszkodzoną przez „pseudo-turystów”. W trakcie przeglądu upraw wstąpiliśmy na chwilę w oddział 106, bo wykonawcy prac musiałem okazać granice trzebieży. Wcześniej pokazywałem je operatorowi harwestera, ale solidny stok wiodący na wzniesienie o wysokości dochodzącej do 100 m n.p.m. poprzecinany okopami z czasów II wojny światowej oraz bardzo gęsty podszyt uniemożliwił pracę harwestera. Usapaliśmy się solidnie po obejściu tej powierzchni, a nawet małą chwilę odpoczynku uniemożliwiły roje much, zwabionych naszym ciepłem. Zdjąłem 3 kleszcze ze spoconego karku, koszulę z pleców, bo słońce podniosło się wyżej i zaczęło solidnie przygrzewać i ogłosiłem małą przerwę w objeździe, bo zadzwonił przewoźnik drewna.

Szef zula pojechał do swoich zajęć, pan Sławek zabrał się za naprawę ławki a ja pojechałem po rejestrator i drukarkę do leśniczówki, a potem do samochodów zabierających papierówkę 2,40. Gdy wróciłem po wydaniu kwitów wywozowych ławka już była naprawiona:

12584.jpg

 

Ruszyliśmy już tylko z panem Sławkiem na kolejne uprawy wymagające koszenia. Po godzinie zadzwonił kolejny kierowca. Udało się jednak pokazać wszystkie uprawy wymienione w zleceniu. Obok jednej z nich zauważyłem spory łan żywokostu lekarskiego

12585.jpg

 

To ciekawa i bardzo pożyteczna roślina, co zarówno żywi jak i goi kość, według ludowego powiedzenia. Żywokost jest stosowany w medycynie od wieków, głównie przy problemach z tkanką kostną – skutecznie leczy choroby kręgosłupa, stawów biodrowych, kolan, bóle reumatyczne oraz rwę kulszową. Pomaga przy leczeniu złamań oraz  zwichnięć i stłuczeń. Jest niezastąpiony w stanach zapalnych ścięgien i zakrzepowym zapaleniu żył. Jest także wspaniałym kosmetykiem przeciw zmarszczkowym, szczególnie dobrze działa na zmarszczki wokół oczu, odbudowuje tkankę i likwiduje przebarwienia. Warto go sobie nasuszyć, choć szczególnie dobrym surowcem jest korzeń żywokostu.

Po rozstaniu z zulowcem Sławkiem objechałem i obszedłem stosy z drewnem opałowym, bo jutro dzień sprzedaży detalicznej. Trzeba przygotować się na wymagania klientów, bo ktoś chce cienkie wałki, ktoś inny z kolei tylko ceni grube. Trzeba też przypomnieć sobie przy jakiej drodze stoją poszczególne  stosy. Na niektórych piszę od razu lubryką (specjalną kredą do drewna) inicjały nabywców, którzy wcześniej telefonicznie deklarowali zakup. Także na liście magazynowej znaczę sobie który stos dla kogo, bo wtedy sprawniej idzie wystawianie asygnat na drewno. Popołudnie, które przeciągnęło się do „późnego popołudnia” spędziłem nad mapą cięć i materiałami, które w piątek przekazał mi zastępca nadleśniczego. Muszę się przecież dobrze przygotować do jutrzejszego spotkania z urządzeniowcami (pracownikami Biura Urządzania Lasu i Geodezji Leśnej) na uzgodnienia planów nowego operatu. Tak potocznie nazywamy PUL- Plan Urządzania Lasu, który właśnie zacznie obowiązywać od przyszłego roku na kolejne 10 lat. To bardzo ważna kwestia, bo będę te plany realizował przez najbliższe 10 lat. Szczególnie ważne są uzgodnienia związane z działkami zrębowymi, bo układ cięć rębnych zależy od wielu czynników i determinuje bardzo ważny, tzw. ład przestrzenny lasu.

 

Wtorek

 

Wstałem wcześnie, bo zanosi się na sporą sprzedaż detaliczną, a muszę bez spóźnienia dojechać do oddalonego o 18 km nadleśnictwa na godzinę 10.30, bo tak umówiłem się z urządzeniowcami. Cóż z tego planu, gdy dzwoni kierowca, że jedzie po kłody? Do wydania kwitu wywozowego potrzebny jest ten sam rejestrator, za pomocą którego wydaje się asygnaty na drewno opałowe. Ułożyliśmy plan działania z podleśniczym Irkiem i on pojechał wydawać kłody a ja zająłem się klientami detalicznymi. Miałem ich 12 tego dnia i sprzedałem około 100 m3 drewna. Każdą asygnatę drukuje się w trzech egzemplarzach ( klient, nadleśnictwo, leśnictwo), potem „nabijam” należność na kasę fiskalną, drukuję paragon, umawiam z klientem datę wywozu i czas i miejsce spotkania, bo przecież muszę mu pokazać zakupione drewno.

 Część klientów obejrzała ze mną drewno wcześniej. Większość zakupionego drewna to wałki pochodzące z posuszu- sosen, rosnących na tzw.”gruntach porolnych”, gdzie pierwsze pokolenie lasu zaatakowały grzyby i owady. Po zakończonej sprzedaży drukuję raport dobowy z kasy fiskalnej, transferuję dane do systemu nadleśnictwa i natychmiast wsiadam do auta. W nadleśnictwie szybko wpadam do działu technicznego, a potem do księgowości. O 10.30 rozkładam mapę „moich” ponad 2000 ha lasu i pochylam się razem ze sporą grupą osób nad działkami zrębowymi w 83 oddziałach leśnych. Z nadleśnictwa wychodzę kilka minut przed 15. W leśniczówce odbieram czekające na serwerze dane z systemu nadleśnictwa do mojego rejestratora, sprawdzam szybko służbową pocztę i stany drewna po sprzedaży detalicznej, a potem jadę pokazać drewno jednemu z klientów. Czeka na mnie jeszcze spory stos dokumentów, które przywiozłem z nadleśnictwa…

Środa

Zaczynam dzień od spotkania z szefem ZUL, bo musimy ustalić jakie sortymenty drzewne będą pozyskiwane w zaplanowanych i pokazanych w terenie trzebieżach. Uzgodniłem wczoraj w dziale technicznym jakie sortymenty potrzebują odbiorcy drewna i dyktuje wymiary szefowi ZUL: kłody sosnowe2,90, 2,6 i 2,50, papierówki s2a oraz S2b, surowiec na zrębki. Potem jedziemy obejrzeć pas lasu, który trzeba wyciąć, bo zaczynamy niebawem budowę drugiego odcinka nowej drogi przez leśnictwo. Sprawdzam przy okazji, czy są zamknięte szlabany zabezpieczające przejazdy kolejowe.

 Odpowiadam za bezpieczeństwo na tych przejazdach, z czego skrupulatnie rozliczają mnie i cale nadleśnictwo kolejarze, a zdarza się, że ktoś własnym sposobem forsuje szlabany i pozostawia je otwarte. Bo pierwszy odcinek pięknie wykonanej, równej drogi leśnej kusi amatorów nielegalnych przejażdżek

12591.jpg

 

To jednak droga leśna, zgodnie z ustawą o lasach udostępniona pieszym i rowerzystom.

Potem ruszam na przegląd upraw, bo muszę wytypować kolejne do pielęgnacji. Część z tych, które były dokładnie wypielęgnowane w maju zarasta już ponownie trzcinnikiem, malinami i paprociami. Oglądam uprawę, gdzie spore szkody wyrządzają dzikie króliki. Fragmenty są mocno zniszczone

12586.jpg

 

Mimo, że to pełnia dnia, bez problemu spotykam „winowajców:

12587.jpg

 

Króliki wyglądają bardzo sympatycznie, ale dla małych drzewek nie są przyjaciółmi. Rozwiązywanie problemu jak pogodzić istnienie lasu z istnieniem różnych gatunków zwierząt nigdy nie było proste… Niebawem wracam do leśniczówki, do której mam z tego oddziału ponad 16 km bo przyjechał samochód po drewno- tym razem to sortowane papierówki S2b.

 

Czwartek

Od rana wyznaczam ostatnią część pasa do wycięcia pod budowę nowej drogi. Nie jest łatwo, bo jest kilka miejsc styku z prywatnymi gruntami oraz przejście przez gruntową drogę powiatową, a kamieni wyznaczających granice nie widać. Musze jednak przerwać pracę bo dzwoni przewoźnik, że wybiera się po drewno. Tym razem to papierówka olchowa 2,40. Szukam upoważnienia w grubej teczce, dzwonię i uzgadniam z działem technicznym nadleśnictwa numer umowy i sprawdzam, czy odbiorca drewna nie zalega z płatnościami.

 Rejestrator i drukarkę przekazuję podleśniczemu Irkowi na jednym z leśnych skrzyżowań. On zajmie się wskazaniem drewna, zaprowadzi tam samochody i pokaże im wyjazd z lasu. Wracam do swojej pracy, pomaga mi podleśniczy Krzysiek. Mówi, że wczoraj widział wilczycę i dwa małe wilczki w jednym z oddziałów naszego leśnictwa. No proszę, nie tylko od czasu do czasu będziemy spotykać wilki. Nie na darmo w tej okolicy znaleźliśmy dwa zagryzione daniele, łanię i sarnę!

Pas do wycinki drzew wyznaczony, potem precyzyjnie na potrzeby budowy wyznaczy go geodeta. Spotykam się z operatorem harwestera, pokazuję mu co jest do wycinki i tłumaczę mu jakie sortymenty drzewne ma wymanipulować ze ściętych drzew. Pokazuję mu też miejsca, gdzie należy zerwać przygotowane drewno. Jadę potem do pana Darka, który wykonuje trzebieże 2 klas wieku, czyli trzebieże w młodszych lasach, zwykle nie przekraczających 40 lat. Sprawdzam wykonanie dotychczasowych prac i wiozę go na kolejne oddziały.

 Obchodzimy dokładnie granice, tłumaczę mu zasady wykonania trzebieży, ustalam sortymenty i miejsca składowania drewna. Muchy strasznie nam dokuczają, tną jak diabli i całe roje latają wokół nas. W lesie jest bardzo sucho i strasznie się kurzy na drogach. Może spadnie deszcz? Potem ruszam na przegląd upraw, bo muszę sprawdzić, które wymagają poprawek w przyszłym roku. Do końca miesiąca muszę sporządzić projekty planów wszystkich prac gospodarczych na przyszły rok. Trzeba dojrzeć wszystkie potrzeby lasu w terenie, a potem przelać to do systemu informatycznego w postaci kodów grup czynności i konkretnych czynności oraz materiałów.

 Muszę zaplanować ile i czego będę sadził, aby na szkółce czekały wiosną kolejnego roku sadzonki. Wcześniej trzeba zaplanować przygotowanie gleby: ile kilometrów pasów należy wyorać i jakim pługiem, ile talerzy trzeba wykonać tam, gdzie nie wjedzie ciągnik. Planuję też grodzenia upraw: ilość słupków i gwoździ, metry siatki, hektary, godziny… Muszę także zaplanować czyszczenia wczesne i późne, melioracje agrotechniczne. Także wszelkie inne prace z hodowli lasu, ochrony lasu, ochrony przeciwpożarowej i zagospodarowania turystycznego.

 

Piątek

Rano czekał na mnie przed kancelarią mieszkaniec jednej z okolicznych wsi. Był zaniepokojony drzewem przechylonym  w kierunku jego posesji. Pojechaliśmy tam, obejrzałem źródło problemu, wyznaczyłem w pobliżu kilka innych suchych i złamanych drzew, które trzeba będzie przy okazji usunąć. Umówiłem ZUL na przyszły tydzień. Pojada tam drwale i mocny ciągnik z długa liną. Pojechałem sprawdzić wykonane niedawno trzebieże i skontrolować stany drewna. Wszystko było w porządku, ale nachodziłem się solidnie.

 Naraz zobaczyłem jakiś ruch w koronie sporej sosny. Zobaczyłem jakiś dziwny zarys o metalicznym połysku. Sądziłem, że to jakaś folia lub balon. Sięgnąłem do Rockiego po lornetkę. Nie zabrałem jednak ze sobą aparatu fotograficznego. Szkoda, bo gdy dobrze się przyjrzałem stwierdziłem, że to przecież ptak! Bocian czarny przykucnął dziwnie przygarbiony za pniem sosny, stąd nie rozpoznałem go gołym okiem. Wyraźnie mnie obserwował i chciał pozostać niezauważony. Potem chyłkiem sfrunął na ziemię i na pieszo oddalił się ode mnie.

Potem widziałem go kołującego wysoko nad lasem:

12588.jpg

 

 Podleśniczy Irek mówił mi wcześniej, że także go widział w tym rejonie. Może się gdzieś u zagnieździł? Obszedłem wolno  spory kawał lasu, ale gniazda bociana nie zauważyłem. Kolejny tego dnia telefon oderwał mnie od poszukiwań. Musiałem wydać drewno zakupione na fakturę przez właściciela składu opałowego. Potem wskazywałem drewno- gałęzie pozostałe po trzebieży do wyróbki kosztem nabywcy i szkoliłem z zasad pozyskania mieszkańca Stołunia. Podpisał druk zezwolenia i przy okazji prosił o porady dotyczące gospodarki w jego prywatnym lesie. Przecież jestem leśniczym, który oprócz 2200 ha państwowych lasów nadzoruje gospodarkę leśną na ponad 200 ha lasów niepaństwowych…

 Ruszyłem na dalszy obchód upraw i młodników, wybierając te, gdzie należy zaplanować prace na przyszły rok. Zadzwoniła potem jeszcze pani z jednego z ośrodków wypoczynkowych w okolicy prosząc o zgodę na wypuszczenie wieczorem zapalonych lampionów. „Bo to tak ładnie i romantycznie…” Wytłumaczyłem jej, że lampiony są ładne i romantyczne, ale spadając na wody jeziora skutecznie je zaśmiecają, a spadając na las, niechybnie mogą stać się źródłem pożaru, bo przecież mamy trzeci, najwyższy stopień zagrożenia pożarowego. Chyba zrozumiała… Z sosnowych młodników przeniosłem się w olsy nad rzeką Obrą:

 

 12589.jpg

Zatrzymałem się chwilę nad wodą w przyjemnym cieniu i usłyszałem charakterystyczne „hupkanie”. Po chwili zobaczyłem po drugiej stronie rzeki kolorowego dudka:

12590.jpg

 

Zrobiłem kilka fotek ale po chwili musiałem jednak jechać w inną część leśnictwa bo przyjechał długo oczekiwany samochód po kłodę 4 metrową. Gdy wydrukowałem kwity wywozowe było już sporo po 14, a jeszcze tyle do zrobienia!

12592.jpg

 

 Jak dobrze, że jutro sobota, bo wokół domu mam tyle do zrobienia. Zajrzałem do skrzynki emailowej w telefonie i na blogowe strony. Zaraz, zaraz! To już tydzień od ostatniego wpisu? Jak szybko minęło te 7 dni… 

 

Leśniczy Jarek – lesniczy@erys.pl