Łaciata czereda

Moje stado wyżłów skończyło właśnie miesiąc. Rosną jak na drożdżach. Dwa tygodnie temu zdecydowałem, że trzeba je eksmitować z domu. Po pierwsze dlatego, że robiły się coraz ruchliwsze i zaczynały wychodzić z koszyka. Po drugie dlatego, że te, które wyszły, wędrowały po kuchni, piszcząc, a suka uważała, że skoro są w zasięgu jej wzroku, to nie ma powodu do niepokoju. Tak więc co jakiś czas, w nocy też, trzeba było je zbierać i pakować z powrotem do kosza. (Dodam, że były jeszcze ślepe.
09.11.2007

Moje stado wyżłów skończyło właśnie miesiąc. Rosną jak na drożdżach. Dwa tygodnie temu zdecydowałem, że trzeba je eksmitować z domu. Po pierwsze dlatego, że robiły się coraz ruchliwsze i zaczynały wychodzić z koszyka. Po drugie dlatego, że te, które wyszły, wędrowały po kuchni, piszcząc, a suka uważała, że skoro są w zasięgu jej wzroku, to nie ma powodu do niepokoju. Tak więc co jakiś czas, w nocy też, trzeba było je zbierać i pakować z powrotem do kosza. (Dodam, że były jeszcze ślepe.

Gdyby były tak aktywne jak teraz, rozpełzłyby się po całym domu i pozbieranie ich wszystkich zajmowałoby znacznie więcej czasu.) Trzeci powód wyprowadzenia psiaków na dwór był taki, że było jeszcze względnie ciepło na zewnątrz i miały szansę się przyzwyczaić do stopniowego ochładzania się pogody. Gdyby je wynieść zimą nagle na dwór, nie zdążyłyby się zahartować.

Zrobiłem im budę. Dużą. Z podwójnymi ściankami ocieplonymi styropianem. Na dachu – wełna mineralna. Pełen luksus. Postawiłem ją w stodole – żeby miały jeszcze cieplej. Włożyłem psiaki do środka, a suce kazałem do nich wejść. Zdziwiona (nigdy wcześniej nie mieszkała w budzie) stała nad nimi i patrzyła na mnie pytająco. Pojechałem do pracy. A kiedy wróciłem, wszystkie pieski zastałem przeniesione do gniazda zrobionego pomiędzy belami siana. Ciekawe, że w domu nie chciała ich przynieść spod stołu do koszyka, a teraz przeniosła wszystkie i to spory kawałek. Tak więc banda mieszka w stodole i ma się coraz lepiej – psiaki rosną i zaczynają już się bawić między sobą, szczekają i warczą.

Od zeszłego tygodnia zaczęliśmy je dokarmiać kozim mlekiem z kaszą manną. W naturalnych warunkach nie byłoby szans, żeby wszystkie 10 przeżyło – suka nie dałaby rady ich wykarmić. Ale i tak chodziła smętna i miała tak podrapane sutki, że trzeba ją było ratować. Pomogło najpierw oklejenie psiakom przednich łapek papierową taśmą malarską, a po dwóch dniach przycięcie pazurków. Niedługo wyrosną im pierwsze zęby i będą mogły dostać do gryzienia kość, a oprócz kaszy z mlekiem specjalną suchą karmę i mielone mięso. Chwilowo więcej w domu gotujemy dla psów niż dla ludzi, bo suka dostaje jedzenie cztery razy dziennie, szczeniaki trzy razy, a obiad dla nas przy tym to małe miki.