Konie na gigancie

Niedziela zapowiadała się pięknie. Od rana słońce, ciepło – piękny jesienny dzień. Poprzedniego dnia przyjechał do mnie kolega i po śniadaniu postanowiliśmy pójść do lasu. Po drodze zajrzeliśmy na pastwisko. Dzień wcześniej przestawialiśmy tam słupki ogrodzenia, żeby konie miały większy wybieg. Nie zostało już za dużo ciepłych dni i trawa niedługo straci swoją wartość jako pasza.
30.09.2007

Niedziela zapowiadała się pięknie. Od rana słońce, ciepło – piękny jesienny dzień. Poprzedniego dnia przyjechał do mnie kolega i po śniadaniu postanowiliśmy pójść do lasu. Po drodze zajrzeliśmy na pastwisko. Dzień wcześniej przestawialiśmy tam słupki ogrodzenia, żeby konie miały większy wybieg. Nie zostało już za dużo ciepłych dni i trawa niedługo straci swoją wartość jako pasza.

Ale im bardziej patrzyliśmy na pastwisko, tym bardziej koni tam nie było. Sprawdziliśmy ogrodzenie zrobione z elektrycznego pastucha. W jednym miejscu słupki były przewrócone, w innym brakowało dobrych kilkudziesięciu metrów linki. Koni ani śladu. W nocy musiały z lasu na łąkę wyjść jelenie i przerwać ogrodzenie. Tropiciel to sprawność, którą zdobyłem w podstawówce - dawno temu, więc nie było łatwo. Grzybiarze mówili nam, że widzieli je w różnych miejscach – raz tu, raz tam. Całą niedzielę spędziliśmy z kolegą jeżdżąc po lesie i okolicznych poligonach na zmianę samochodem i rowerami, sprawdzając różne możliwe miejsca i weryfikując relacje grzybiarzy.

Po drodze spotkaliśmy kolumnę czołgów, która mknęła przez las do swojego obozowiska nad jeziorem. Ziemia drżała od rozpędzonych maszyn, robi wrażenie. Miejsca gdzie czołgi przejeżdżały przez drogę do wsi pilnowało dwóch żołnierzy w jaskrawożółtych kamizelkach. Ale twarze mieli pomalowane w kamuflaż.

Kiedy póżnym popołudniem wróciliśmy do domu, zmęczeni i wkurzeni, zauważyłem konie na łące przed domem....