Jesienny atak zimy

Rano obudziło mnie gwizdanie wiatru we wszystkich szczelinach domostwa. Za oknami las kołysał się groźnie, ale do etapu huraganu jeszcze trochę brakowało. Aura była taka, że zadzwoniłem do pilarzy i powiedziałem im, żeby nie jechali dzisiaj do lasu; dzień wcześniej zresztą ich upominałem, że trzeba spieszyć się z robotą, bo na surowiec czeka odbiorca – musiałem więc chłopakom przypomnieć, że BHP przede wszystkim (obalanie-ścinanie drzew przy porywistym wietrze jest śmiertelnie niebezpieczne ponieważ to co się dzieje ze ścinanym drzewem jest poza kontrolą pilarza).
15.10.2009

Rano obudziło mnie gwizdanie wiatru we wszystkich szczelinach domostwa. Za oknami las kołysał się groźnie, ale do etapu huraganu jeszcze trochę brakowało. Aura była taka, że zadzwoniłem do pilarzy i powiedziałem im, żeby nie jechali dzisiaj do lasu; dzień wcześniej zresztą ich upominałem, że trzeba spieszyć się z robotą, bo na surowiec czeka odbiorca – musiałem więc chłopakom przypomnieć, że BHP przede wszystkim (obalanie-ścinanie drzew przy porywistym wietrze jest śmiertelnie niebezpieczne ponieważ to co się dzieje ze ścinanym drzewem jest poza kontrolą pilarza).

Za oknem śnieg padał już poziomo, a ja wciąż zastanawiałem się jakim cudem w leśniczówce jeszcze jest prąd. Z reguły przy takich wichurach „przerwy w dostawach zasilania” zdarzały się u mnie często i na długo. Tym razem jednak radio podawało kolejne komunikaty o katastrofalnych skutkach śniegowej nawałnicy w innych rejonach kraju. Nas szczęśliwie ominęło, choć nie do końca.

Moje rozmyślania przerwał telefon od jednego z odbiorców który poinformował, że stoi niedaleko, tam gdzie miał dojechać nie dojedzie, bo droga rozmiękła, więc może spróbuje wziąć drewno ode mnie z lasu zamiast od sąsiada. Ruszyłem do lasu, gdzie wspomniany przewoźnik natychmiast utknął pod górką na drodze grząskiej jak wszędzie indziej, do drewna oczywiście nie dojechał. Wezwałem duży traktor który za pomocą bardzo grubej liny wyciągnął ponad-dwudziesto-tonowy samochód z błota. (Co oczywiście trochę trwało.) Przewoźnik jednak nie poddał się, dojechał w końcu do mygły i załadował się, po czym wziął ode mnie kwity i pomknął do tartaku. Dodam tylko że cała operacja trwała w szalejącej śnieżycy, przy silnym północnym wietrze. Ale dobrze się skończyło, prąd wciąż jest, kaloryfery grzeją, a w maju znów będzie wiosna.

 Na zdjęciu widać katastrofę jaka wydarzyła się w pasiece koło domu – nawałnica przewróciła martwą suchą sosnę, która padając uszkodziła kilka zabezpieczonych już na zimę uli.