Jak to z kozami było

Nie wspominałem jeszcze o tym, jak udało mi się wyjechać na urlop, to znaczy o tym, kto przyjechał zająć się naszymi zwierzętami i wypoczywać w lesie podczas gdy my mogliśmy udać się w inne rejony. Otóż przyjechał umówiony wcześniej kolega razem z żoną i dziećmi oraz znajomymi – parą z dzieckiem i psem. Jak wynikało z poczynionych wcześniej ustaleń, jedna z żon miała doić kozy jako że posiadała już doświadczenie w tym zakresie.
31.07.2008

Nie wspominałem jeszcze o tym, jak udało mi się wyjechać na urlop, to znaczy o tym, kto przyjechał zająć się naszymi zwierzętami i wypoczywać w lesie podczas gdy my mogliśmy udać się w inne rejony. Otóż przyjechał umówiony wcześniej kolega razem z żoną i dziećmi oraz znajomymi – parą z dzieckiem i psem. Jak wynikało z poczynionych wcześniej ustaleń, jedna z żon miała doić kozy jako że posiadała już doświadczenie w tym zakresie.

Ale kiedy przyszło do konkretów, czyli rozmowy o tym, kto kozy umie doić, okazało się że ... nikt. Problem był poważny, bo nie mogłem opóźniać wyjazdu w nieskończoność. Poza tym przy dojeniu kóz potrzebna jest praktyka. Tego się nie zapomina, tak jak jazdy na rowerze, ale najpierw trzeba się nauczyć!

Na szczęście udało się znaleźć wyjście z sytuacji. Zawezwałem koleżankę która zgodziła się wziąć do siebie dwie kozy. Do dojenia w leśniczówce pozostały więc trzy, z czego dwie z koźlakami, które wciąż spijają mleko, więc roboty nie ma tak dużo. Przyznam, że wyjeżdżałem z lekką obawą.

Na szczęście wszystko dobrze poszło. Żona kolegi nauczyła się doić kozy, a pod koniec tygodnia podobno wspominała o tych dwóch, które wyjechały, mówiąc że byłoby więcej mleka i więcej serka ...

W każdym razie nasz urlop nadmorski był bardzo przyjemny, a lokatorzy leśniczówki również byli zadowoleni i zapowiadają się na przyszły rok.