Grzyb rekordzista

Ogólnie rzecz biorąc grzybów w lesie nie ma. Grzybiarzy za to i owszem, sporo, ale tym razem nie będę pisał o tym jak śmiecą, bo już pisałem z dziesięć razy.
30.09.2008

Ogólnie rzecz biorąc grzybów w lesie nie ma. Grzybiarzy za to i owszem, sporo, ale tym razem nie będę pisał o tym jak śmiecą, bo już pisałem z dziesięć razy.

Ja mówię, że grzybów nie ma, bo jeżeli mówię, że są, to wystarczy wejść do lasu, postawić koszyk, obejść go dookoła, i już można wracać, bo jest pełen. Dla mnie tylko takie grzybobranie ma sens. I nie są to wyłącznie marzenia, zdarzają się takie lata, kiedy grzyby można zbierać właśnie w ten sposób – ostatni raz grzybowy urodzaj był w okolicy chyba dwa lata temu. Wciąż wrzucamy do bigosu suszone grzyby nazbieranie właśnie tamtego roku.

Ale ponieważ żona codziennie chodzi z córką do lasu – no bo gdzie indziej można pójść na spacer z maluchem, skoro z czterech stron domu jest wyłącznie las – to czasami coś znajdzie. Dzisiaj przyniosły grzyba rekordzistę – ważył prawie pół kilo (średnica kapelusza w najszerszym miejscu 22,5cm!), no i co najważniejsze był zupełnie zdrowy, co przy tak dużych okazach zdarza się niezwykle rzadko. Był to koźlarz czerwony. Rósł zupełnie na widoku, przy drodze, jak zresztą wszystkie grzyby dziś znalezione. Najwyraźniej tam ich nikt nie szuka.

Nie wiem jaki był największy grzyb znaleziony w polskich lasach i wpisany do księgi rekordów Guinessa – na pewno można to sprawdzić gdzieś w Internecie. Ale w naszym prywatnym domowym rankingu prowadzonym od kilku lat ten jest jak na razie absolutnym liderem. A może redakcja „eRysia” rozpisze jakiś konkurs na największego grzyba? Hę?