Druh pomaga druhowi

Pierwsze dni wakacji przyniosły do mojego Pszczewa sporo turystów. Na ryneczku trudno znaleźć miejsce parkingowe, pomimo, że pan Czesiu kasuje parkującego kierowcę 2 zł za każdą rozpoczętą godzinę. W sklepach „w środku nocy", czyli około 6-7 da się robić zakupy, ale „skoro świt" - to dla turystów okolice godziny 11- robi się tłoczno. Miejscowi mówią z sympatią: "Stonka znowu przyjechała". Chętnie jednak opowiadają turystom o rybach i grzybach, miejscowych legendach, no i wynajmują im pokoje...
05.07.2011

Pierwsze dni wakacji przyniosły do mojego Pszczewa sporo turystów. Na ryneczku trudno znaleźć miejsce parkingowe, pomimo, że pan Czesiu kasuje parkującego kierowcę 2 zł za każdą rozpoczętą godzinę. W sklepach „w środku nocy", czyli około 6-7 da się robić zakupy, ale „skoro świt" - to dla turystów okolice godziny 11- robi się tłoczno. Miejscowi mówią z sympatią: "Stonka znowu przyjechała". Chętnie jednak opowiadają turystom o rybach i grzybach, miejscowych legendach, no i wynajmują im pokoje...

Dla mnie początek wakacji to wizyty w kancelarii leśnictwa „dowódców" różnych grup i takie  ich potrzeby jak: żerdzie, słupki na obozową bramę, drewno na ognisko, patyki na kiełbaski, zgoda na ognisko w lesie (mowy nie ma!),  zgoda na nocne leśne „manewry", opowieści leśniczego o lesie i zwierzętach i wiele, wiele innych. Pojawił się także komendant Zbyszek z hufca ZHP Zbąszynek i razem z kwatermistrzem oraz grupą instruktorów, czyli „dużych harcerzy",  rozpoczęli rozbijać obóz nad jeziorem Cegielnianym.

Pojechałem tam wracając z inwentaryzacji drewna w sąsiednim leśnictwie Policko. Uzgodniliśmy różne techniczne obozowe sprawy tak, aby harcerzom jak najprzyjemniej żyło się pod namiotami, ale także aby jak najmniej ucierpiał stary, ponad 140 letni bór nad jeziorem. Harcerze ze Zbąszynka przyjeżdżają tam co roku od połowy lat 70 ubiegłego już wieku, czyli blisko 40 lat. Współpracujemy znakomicie i z obopólną korzyścią. Harcerze chętnie sprzątają las, a ja z kolei wtajemniczam ich w ciekawy świat przyrody. W mojej kancelarii stoi na półce maskotka od druhów:

a544.jpg

Podczas uzgadniania lokalizacji obozu komendant Zbyszek mocno zafrasowany wskazał wielką sosnową gałąź, która złamana zawisła na suchym sęku. "Proszę zobaczyć, wisi dokładnie nad naszym placem apelowym. Co będzie jak spadnie na harcerzy?" Niedawno, 3 tygodnie wcześniej zleciłem moim pilarzom wycięcie posuszu w tym fragmencie lasu, aby uniknąć zagrożeń w trakcie czestych, letnich burz. Wszystko było OK, a tu taka niespodzianka.

 Kilka dni temu była solidna burza i to pewnie wtedy ten konar uległ wichurze. Będzie trudno go usunąć bo zawisł ponad10 mnad ziemią. Trzeba go jednak zlikwidować, bo rzeczywiście jest niebezpieczny . Ale jak to zrobić? Komendant zwany przez „dużych harcerzy" Bełkotem, był mocno zasmucony. "To pech, a musimy ostro działać, żeby ustawić namioty. W poniedziałek zjeżdżają obozowicze". Uspokoiłem go: "Spokojnie Zbyszek, coś wymyślę. Stawiajcie namioty tak, aby była przejezdna droga nad jeziorem  i swobodny dostęp do pechowego drzewa. Zajmę się tym w poniedziałek po południu, bo wcześniej będzie u mnie inwentaryzacja magazynu drewna".

 Gdy około 15 pojechała komisja inwentaryzacyjna zadzwoniłem do Mietka z Urzędu Gminy, który jest wiceprezesem Zarządu Gminnego Ochotniczej Straży Pożarnej. "Druhu prezesie, trzeba jakoś pomóc druhom ze Zbąszynka. Mój leśny sprzęt nie da rady z tak wysoko powieszoną gałęzią, trzeba zadysponować wóz strażacki z długą drabiną". Szybko podjął decyzję. "Jasna sprawa, za pół godziny wyślę wóz ze strażakami, usuniemy tę gałąź". Na Mietka zawsze można liczyć!

 Za niespełna pół godziny pukał do mojej kancelarii naczelnik miejscowej OSP pan Leszek. „Jedziemy druhu pomóc naszym druhom w harcerskich mundurkach". Warto wiedzieć, że strażacy mówią do siebie per „druhu", zupełnie tak jak harcerze. A pan Leszek mówi do mnie „druhu", bo niezależnie od normalnej współpracy zawodowej ze strażakami, od wielu lat jestem członkiem pszczewskiej OSP. Pilotowałem moim terenowym Daihatsu czerwony wóz strażacki i za chwilę ustawiliśmy się pod potężną sosną z zawieszoną pechowo gałęzią.

a541.jpg

 Strażacy sprawnie rozstawili długą drabinę, a za chwilę Karol wspinał się w górę i zaczepił linę.

a542.jpg

Pociągnęliśmy razem: druhowie strażacy i harcerze. Trach! Odłamał się tylko kawałek konaru, a reszta nadal balansowała nad polaną. Pan Leszek ocenił sytuację.

a543.jpg

 „Z drabiny nie damy rady drugi raz zahaczyć liny. Podjeżdżaj Józek bliżej. Spróbujemy zarzucić linę z dachu wozu". Karolowi nie wyszedł rzut liną zwiniętą jak lasso. Zamienił go brat Kamil. Obaj są strażakami- ochotnikami tak jak ich ojciec i dziadek.

a545.jpg

Kamil lepiej przyglądał się westernom i kowbojom, stąd rzucił celnie. Tym razem zahaczyliśmy linę do wozu strażackiego. Pan Józek ruszył. Trach! Odłamał się kolejny kawałek. Konar wisiał nadal... Trzeci raz zahaczyliśmy linę stawiając drabinę na dachu wozu strażackiego. Ostrożnie, powoli naprężyliśmy ją i czerwony strażacki Mercedes – dar francuskich strażaków dla naszej Gminy Pszczew zamruczał basem.

a546.jpg

Konar zakołysał się i z trzaskiem złamał podtrzymującą go sosnową gałąź. Spadł pomiędzy dwa rozbite już namioty nie czyniąc jednak im żadnej szkody przy wtórze radosnych okrzyków „dużych harcerzy". Nareszcie! Brawo druhowie strażacy, kolejny raz okazaliście się bardzo sprawni i potrzebni. Konar przyda się na paliwo do obozowej kuchni. Widzicie sami jak wiele znaczy dobra współpraca i wzajemna pomoc. Dobrze, że są druhowie, na których można polegać jak na Zawiszy.

 

Leśniczy Jarek- lesniczy@erys.pl