Czacha dymi, a biurokracja kwitnie...
Pomimo godzin (hmm…) późno popołudniowych tkwię za biurkiem, a czacha dymi… Jak większość leśniczych o tej porze roku zmagam się z biurokracją związaną z odnowieniami, poprawkami i ogrodzeniami. Zrobić to trzeba, bo takie są wymagania precyzyjnych rozliczeń narzuconych m.in. przez SILP, czyli System Informatyczny Lasów Państwowych . Leśnicy zarządzają zieloną częścią własności Skarbu Państwa czyli lasami państwowymi, dlatego też muszą wyliczyć się i wytłumaczyć z każdej wydanej złotówki. Stąd takie narzędzia jak SILP, Hurtownia Danych, raporty, sprawozdania itp. „wynalazki”.
Cała ta „biurokracja” jest oczywiście niezbędna także do wypłacenia należności „Zulusom”. Czasami kontrolując prace odnowieniowe żartuję z wykonawcami, że oni szybciej posadzą niż ja jestem w stanie „przepuścić„ to wszystko przez dokumentację. Tkwię zatem z pokorą przy biurku i biurokracja kwitnie. Racjonalna część leśnika z pokorą zgadza się z taką koniecznością i mozolnie wypełnia rubryczki WZ, RW, MM i innych dokumentów. Ale dusza „borusa” rwie się do lasu,gdzie trzeba przecież wszystkiego osobiście dopilnować przy postępujących pracach.
Wszystko wskazuje na to, że prace odnowieniowe zakończę w kwietniu. Jest szansa, że na wielkanocny spacer wybiorę się dumny z zakończonych odnowień na nowo założone uprawy, aby słuchać jak rosną sosny, dęby, buki… Może jakiś wielkanocny zajączek przycupnie w opróżnionym dole na sadzonki, zmęczony roznoszeniem świątecznych prezencików?
Tymczasem w przyrodzie dzieje się tyle ciekawych rzeczy. Jest coraz bardziej kolorowo w dnie lasu. Kwitną już brzozy, jesiony i klony:
Rozwijają się liście lip i kasztanowców. Koło leśniczówki zakwitły już śliwy i brzoskwinie.
Wokół gwar ptasich głosów. Żurawie spotykam już pojedynczo, co oznacza, że gniazda już „obsadzone”. Bażanty siedzą dumne na pagórkach, obserwując teren, a ich szare kury wysiadują jaja. Na jeziorze brylują zielonogłowe kaczory krzyżówek, a skromne kaczuszki siedzą na gniazdach, kryjąc troskliwie zielonkawoniebieskie jaja przed całym światem, a nawet… ich ojcem. Kaczory czasami potrafią zniszczyć lęg kaczce, zmuszając ją w ten sposób do ponownych amorów. Ach, co za faceci…
Dziś był dzień sprzedaży detalicznej i na biurku piętrzy się stos dokumentów czekających na wpięcie do segregatora.Komisja złożona ze strażników leśnych:
naturalnie przy moim udziale, pomierzyła wykonane do tej pory ogrodzenia:
Dokładny pomiar umożliwia specjalne urządzenie. Do początku siatki przywiązuje się ekologiczną nitkę, która pozostawiona w lesie szybko się rozkłada i maszeruje wzdłuż ogrodzenia.
Rozwijająca się nitka napędza licznik, który odmierza metry ogrodzenia z dokładnością do 10 cm.
Po drodze liczy się słupki wmontowane w ogrodzenie. Do tego dobry byłby licznik, który reklamuje w telewizji przy innej okazji Borys Szyc … Poradziliśmy sobie jednak bez niego.Teraz muszę założyć kartę dla każdej grodzonej uprawy, gdzie robię szkic, odnotowuję historię i koszt ogrodzenia, wszelkie remonty oraz okresowe przeglądy. Muszę rozliczyć użyte materiały: siatkę, słupki, gwoździe i skoble. To także wymaga przygotowania szeregu dokumentów z pieczątkami i podpisami wielu osób. Znowu trzeba wziąć biurokrację "za rogi"...
Wieczorem nie nękają mnie telefony, włączam miłą muzykę i… niebawem kolejne dokumenty ląduję w teczce „do zdania w nctwie”. Dziś dojechały ze szkółki kolejne sadzonki sosny i gatunków biocenotycznych- wzbogacających bioróżnorodność lasu. Są to sadzonki głogu, śliwy, róży, jarzębiny, bzu koralowego i kruszyny. Będą pożyteczne dla lasu i jego mieszkańców: zwierząt, ptaków i owadów. Trzeba tylko wcześniej „rozpisać” łącznie 192 tysiące sadzonek na 37 powierzchni, gdzie trwają prace odnowieniowe tej wiosny.
Satysfakcja z dobrze wypełnionej dokumentacji jest przecież bezcenna, choć nie dorównuje zadowoleniu leśnika z pięknej, udanej uprawy. Leśniczy musi radzić sobie z praktyką i teorią, z ludźmi, techniką, informatyką, a także z raczej nielubianą, choć konieczną biurokracją. Nie taki jednak diabeł straszny jak go malują, a „biurokracja”, choć wprawdzie okupiona „dymiącą czachą” , jest do opanowania. Bez pracowicie wypełnianych dokumentów nie byłoby tak szerokiej wiedzy o lesie i jego historii. Jest to też materiał służący do planowania prac i kosztów w kolejnych latach.
To kolejne świadectwo dobrej pracy leśników i dowód na to, że w lesie wszystko jest zaplanowane, policzone i rozliczone. Jak w urzędzie skarbowym albo ministerstwie finansów… Sądzę, że robimy to może nawet dokładniej i skrupulatniej, bo drzewa żyją dłużej niż my, a „leśne dokumenty” żyją razem z nimi. Wieczór z „biurokracją” został gwałtownie zakończony, bo w całym Pszczewie „skończył się” prąd i zapanowały egipskie ciemności. Całe szczęście, że i moje dokumenty odnowieniowe tworzone w komputerze i „zwierzenia” leśniczego-blogera zostały wcześniej zapisane…
Leśniczy Jarek – lesniczy@erys.pl