Początek roku powitał nas wiosenną pogodą i silnymi wiatrami. Nietypowe na styczeń, wysokie temperatury obudziły wichurę. Wiało solidnie, szczególnie nad morzem, gdzie podobno flądry wywiewało z wody na bałtycki klif. To akurat nic strasznego, ale psotny wiatr połamał wiele słupów energetycznych, „zabierając” prąd tysiącom domostw i firm, a także nabroił solidnie w niektórych lasach i zadrzewieniach.
Wielu z nas, choć pracujących w różnych branżach, nie lubi wszelkiego rodzaju szkoleń. Bo to nuda monotonnych wykładów i „łykanie” potężnych dawek teorii, czasem nawet bardzo odstającej od praktyki. No i jest to nie dla każdego miła konieczność czasem długiego dojazdu do miejsca szkolenia, okupiona jeszcze stresem związanym ze zdawaniem kolejnego w życiu egzaminu. Bywają jednak szczególne szkolenia, które dowodzą, że podnoszenie kwalifikacji i zdobywanie nowych umiejętności może być trzy razy P, czyli: pożyteczne, potrzebne i przyjemne.
Od kilku dni z zainteresowaniem obserwuję spór pomiędzy ministrem zdrowia a lekarzami zrzeszonymi w Porozumieniu Zielonogórskim. Pewnie jak zdecydowana większość rodaków nie do końca wiem o co w tym sporze chodzi i mam spory dyskomfort związany z tym, że lekarz rodzinny którego wybrałem ma zamkniętą przychodnię. W mojej okolicy tylko co czwarty lekarz rodzinny podpisał kontrakt na 2015 rok. Pacjenci są zdenerwowani i zdezorientowani, choć zarówno starostwo powiatowe jak i urząd gminy zamieściły informacje na swoich stronach www gdzie można skorzystać z podstawowej opieki medycznej.