Nieudany spacer

Wybrałam się dzisiaj na spacer, tak pod wieczór, mając nadzieję, że nikogo nie spotkam i będę mogła poukładać sobie w głowie różne absorbujące mnie sprawy. W zasadzie chciałam ustalić priorytety, ponieważ jest tyle pochłaniających moją uwagę i czas tematów, że potrzebowałam złapać do wszystkiego dystans. Najlepiej to się udaje na jakimś wyjeździe, z dala od komputera. Jednak nic takiego się nie zapowiada, więc pozostał długi spacer.
03.07.2010

Wybrałam się dzisiaj na spacer, tak pod wieczór, mając nadzieję, że nikogo nie spotkam i będę mogła poukładać sobie w głowie różne absorbujące mnie sprawy. W zasadzie chciałam ustalić priorytety, ponieważ jest tyle pochłaniających moją uwagę i czas tematów, że potrzebowałam złapać do wszystkiego dystans. Najlepiej to się udaje na jakimś wyjeździe, z dala od komputera. Jednak nic takiego się nie zapowiada, więc pozostał długi spacer.

Bezpośrednio po wejściu do lasu usłyszałam wrzaski dzieci. Moja Czarnulka/Daszka* zrobiła w tył zwrot i domagała się powrotu do domu. Jednak jakoś ją przekonałam, aby iść dalej. Trochę się spięłam i ruszyłam w kierunku wrzasków. Po około 50 metrach wyłonili się sprawcy hałasu. Czwórka rozbrykanych dzieciaków. Gdy ich zobaczyłam, złość mi przeszła. Okazało się, że te wrzaski, to wesołe piosenki. Po prostu maszerowali i wesoło śpiewali. Gdy się zbliżyli, usłyszałam piosenkę z dzieciństwa – „Wędrowali szewcy przez zielony las. Nie mieli pieniędzy ale mieli czas. Wędrowali rypcium pypcium. I śpiewali rypcium pypcium. Nie mieli pieniędzy ale mieli czas”. To mnie jeszcze bardziej rozbroiło. Pewnie dzieci przyjechały na wakacje. Widać było, że są szczęśliwe – energicznie wymachiwały rączkami, buzie umorusane i uśmiechnięte, jeden chłopczyk zabawnie podskakiwał. Poprosiłam, aby śpiewały troszkę ciszej. Wybaczyłam im zakłócenie spokoju i zagłębiłam się w las. A tu kolejna niespodzianka - jakieś dzieci przy małym warchlaku. Ciarki mi przeszły po plecach. Proszę sobie wyobrazić: warchlak, trójka dzieci (tak „na oko” 10 lat) i ja z Czarnulką/Daszką. Brakuje tylko lochy! Wymusiłam na dzieciach odejście od warchlaka (leżał, pewnie zdychał, chodziły po nim mrówki). Opowiedziały, że znalazły go w lesie i zaniosły do domu. Rodzice kazali odnieść go do lasu. Jaki brak elementarnej wiedzy i wyobraźni! Mam ochotę nazwać to dosadniej. Myślę, że czytelnicy wiedzą jak.

Wyprowadziłam dzieci z lasu, opowiedziałam, jak bardzo niebezpieczne jest to co zrobiły. Bardzo się przejęłam tą sytuacją. A jak pomyślę, ile takich dzieci samodzielnie bawi się w lesie… Są wakacje i starają się atrakcyjnie spędzać czas. Las jest idealnym miejscem, jednak nie jest to dobre rozwiązanie dla takich maluchów.

Spacer z jednej strony nieudany, jednak z drugiej strony uzmysłowiłam sobie, że przed edukatorami dużo jeszcze pracy. Tak oceniając sytuację po sobie, najczęściej realizuję przyrodnicze tematy, a o tym jak się należy zachowywać nie zawsze z uczestnikami zajęć rozmawiam. Mam kolejny temat do przemyślenia.

 

 

* Tak na marginesie wyjaśnię, że moja suczka ma dwa imiona. Córka – Agata i Jej Narzeczony - Sebastian nazywają ją Czarnulka, a Syn - Michał i Jego Narzeczona – Justyna nazywają ją Daszka. Ja się nigdy zdecydowanie nie opowiedziałam za którymś z nich, więc suczka nauczyła się reagować na oba imiona. Jest strasznie żywiołowa, w związku z tym trudno jest zrobić jej ostre zdjęcie w naturze.

 

Hanna Będkowska