Pamiętniki bieszczadzkie. Dzień czwarty - Rawka z przewodnikiem.

Pierwsza wiadomość smutna, niestety nie mamy zasięgu. Dziś rano nasz zespół przemieścił się pod granicę ukraińską, na sam kraniec Polski, do malowniczo położonej wsi Muczne, na terenie Nadleśnictwa Stuposiany. Jedyny minus tej miejscówki jest taki, że nie mam zasięgu i nie mogę się z Wami podzielić na bieżąco sprawozdaniem z naszych przygód. Gdy tylko będę mógł natychmiast umieszczę relację z tych wszystkich „dni na krańcu świata” :)
13.03.2011

Pierwsza wiadomość smutna, niestety nie mamy zasięgu. Dziś rano nasz zespół przemieścił się pod granicę ukraińską, na sam kraniec Polski, do malowniczo położonej wsi Muczne, na terenie Nadleśnictwa Stuposiany. Jedyny minus tej miejscówki jest taki, że nie mam zasięgu i nie mogę się z Wami podzielić na bieżąco sprawozdaniem z naszych przygód. Gdy tylko będę mógł natychmiast umieszczę relację z tych wszystkich „dni na krańcu świata” :)

Wczoraj, czyli 9 marca w sowim świecie nie działo się wiele. A wszystko za sprawą pogody, niestety… Wydawało się, że będzie piękna jasna noc, tymczasem już około godziny 18 zerwał się porywisty wiatr. Szkoda, gdyż wtedy właśnie, wspólnie z leśniczym, nasłuchiwaliśmy w przepięknej dolinie otoczonej zewsząd pasmami górskimi. Tym bardziej nam szkoda, iż mieliśmy podejrzenie gniazdującego tam puchacza. Nic na to nie poradzimy. Gdy las szumi sowy milkną, może słuchają jego opowieści…? Co sądzicie?

     Od razu pocieszam, że nie jest źle. Leśniczy obiecał, że będzie sprawdzać co w jego lesie huczy, a ponadto przegra sowie odgłosy swoim pracownikom. Super! Przy takim zaangażowaniu myślę, że już niedługo otrzymamy wiadomość o nowym stanowisku puchacza. I niech żyją MP3-ki!

     Nie wszyscy jednak mieli takiego pecha. Kolega z zespołu, który w tym samym czasie nasłuchiwał po drugiej strony „mojej” góry przeżył naprawdę ekscytujące chwile. Za sprawą cudnie huczącego samca puchacza został bez wątpienia „królem nasłuchów”. Zatem mamy pierwszego puchacza. By poszukać jego gniazda wrócimy w to miejsce na przełomie maja i czerwca. Pisklęta będą już wtedy wyrośnięte. Koleżanka z zespołu przeżyła z kolei chwile grozy związane z obudzonym niedźwiedziem. Ale tę historię opowiem Wam innym razem.

     Przedpołudnie spędziliśmy bardzo aktywnie. Wspólnie z dziewczynami postanowiliśmy zdobyć Wielką Rawkę. Jak się później okazało, plany musiały zostać zweryfikowane o naszą kondycję i zamiast Wielkiej Rawki stać nas było tylko na Małą Rawkę. Ale uwierzcie mi, możecie być z nas dumni. Szczyt Mała Rawka (1267 m.n.p.m.) jest o tej porze wyjątkowo trudny do zdobycia. Roztacza się z niego malowniczy krajobraz na Połoninę Caryńską i Wetlińską oraz, uwaga…. Tatry! Zdobywaliśmy go z ogromnym trudem, co jest poniekąd związane z tym, iż zgubiliśmy szlak. Ale sami przyznacie, czym by były takie wyprawy bez elementu zaskoczenia. Brnąc po kolana, a czasem i po pas w śniegu, mozolnie zdobywaliśmy szczyt tej wspaniałej góry. Były chwile zwątpienia, ale nieoczekiwanie otuchy dodawał nam dziwny gość, który postanowił podążyć za nami od schroniska położonego u stóp góry. Widząc, że nie mam sił już dalej brnąć, podbiegał, dotykał nosem mojej nogi i szczekał. Dziewczyny się śmiały, że mnie pogania, ale jak się później okazało pies ratowników GOPR chciał nas zawrócić ze złej drogi i sprowadzić  na szlak! Ale przecież nie mogliśmy wówczas tego przewidzieć…

     Kiedy my z olbrzymim trudem pokonywaliśmy każdy metr bukowego stoku, nasz psi przewodnik wyprzedzał nas skacząc w zaspach zwinnie jak sarna, po czym po chwili z całym rozpędem i impetem zbiegał w naszym kierunku omijając nas zawsze w ostatniej chwili. Były też momenty, gdzie po prostu siadał wyżej na stoku i jakby starał się nam powiedzieć „jeszcze troszkę, jeszcze chwilę i już jest koniec”. Długo nie zapomnimy tej przygody. Gdy warstwa drzew ustąpiła miejsca krzewom wiedzieliśmy, że zbliżamy się na szczyt. Widoki, które tam ujrzeliśmy zaparły dech w piersiach. Nasz cudny pies biegał po grani od Wielkiej Rawki do Małej (na zdjęciu). Jednak ze względu na koszmarnie silny wiatr postanowiliśmy nie iść dalej. Wracało się dużo prościej, zrozumieliśmy też zabawę „naszego” przewodnika. Sami zbiegaliśmy, skakaliśmy a nawet zjeżdżaliśmy po stoku. Dobry humor, dużo śmiechu i przepyszne jabłka w cieście serwowane w bacówce PTTK pod Małą Rawką wynagrodziły nam cały trud. Zima w Bieszczadach jest wymagająca ale cudna!

Do jutra!