"Made in PL", czyli obrączkujemy polskie bieliki (część 2)

Pierwszy maluch wyskoczył z worka naprawdę jak kot. Rozłożył majestatycznie skrzydła, jakby chciał zademonstrować siłę i moc króla wszystkich skrzydlatych. W końcu nie bez kozery znalazł się na godle narodowym a teraz za wszelką cenę starał się jakby potwierdzić tą przynależność. Mimo, iż maluch, maluchem zdecydowanie nie był. Lotki i sterówki już prawie całkowicie wykształcone nadawały skrzydłom sylwetkę ptaka dorosłego. Zmierzył nas spojrzeniem, rozłożył deskowate skrzydła, rozwarł dziób i już teraz z bliska mogliśmy się przekonać, jak dziwacznym odgłosem był rechot żaby dochodzący z konarów świerka. Bynajmniej nie wyglądał na przestraszonego, raczej chciał nam oznajmić kto tu tak naprawdę rządzi.
04.06.2011

Pierwszy maluch wyskoczył z worka naprawdę jak kot. Rozłożył majestatycznie skrzydła, jakby chciał zademonstrować siłę i moc króla wszystkich skrzydlatych. W końcu nie bez kozery znalazł się na godle narodowym a teraz za wszelką cenę starał się jakby potwierdzić tą przynależność. Mimo, iż maluch, maluchem zdecydowanie nie był. Lotki i sterówki już prawie całkowicie wykształcone nadawały skrzydłom sylwetkę ptaka dorosłego. Zmierzył nas spojrzeniem, rozłożył deskowate skrzydła, rozwarł dziób i już teraz z bliska mogliśmy się przekonać, jak dziwacznym odgłosem był rechot żaby dochodzący z konarów świerka. Bynajmniej nie wyglądał na przestraszonego, raczej chciał nam oznajmić kto tu tak naprawdę rządzi.

Na potwierdzenie tych słów nie musieliśmy długo czekać. Gdy Paweł podszedł do niego młody błyskawicznym ruchem przewrócił się na grzbiet i zrobił klasycznego młynka. Naprawdę miał charakter wojownika, ale nikt z nas raczej nie chciał się przekonać o tym na własnej skórze. Ogromne, silne szpony to jedyna i śmiertelna broń „maluchów”. Gdy zaczął nimi przebierać w powietrzu (ów młynek) wiedzieliśmy, że Paweł sobie sam nie poradzi. Koniec końców dopiero w trzech chłopa udało nam się przeprowadzić pomiary. Jeden trzymał dziób, drugi szpony i trzeci spokojnie mógł operować linijką. Na pierwszy ogień poszły lotki. Mierzyliśmy długość P7 (najdłuższej lotki pierwszorzędowej dłoni), sterówek, grubość skoku w najcieńszym miejscu oraz długość wszystkich szponów. Pomiarom podlegały także długość dzioba, skrzydeł i ogona. Gdy tak mierzyliśmy trwając nieruchomo i starając się kontrolować małego rozbójnika, komary i muchy miały nie lada ucztę. Opędzanie nas gałązkami przez koleżankę nie przynosiło niestety oczekiwanych rezultatów prócz chwilowej ulgi.

Przyszła pora na ważenie. Młody bielik został starannie przewiązany opaską, do której zahaczyliśmy narzędzie pomiarowe. Po uniesieniu ptaka, trzymając za wagę, mogliśmy odczytać wynik. Co ciekawe, ptaki miały już ciężar prawie ptaków dorosłych. Wynik oscylował w granicach 4 kg! Zarówno ważenie jak i mierzenie długości szponów możecie zobaczyć na zdjęciach. Gdy kończyliśmy oględziny pierwszego z dwojga rodzeństwa na dole winda linowa oznajmiła przybycie drugiego. Agresywny charakter pierwszego wyczulił nas kolejne przywitanie. Na szczęście, jak się później okazało, rodzeństwo może bardzo różnić się między sobą. Drugi był istnym aniołkiem. Ponieważ nie mieliśmy chwilowo tylu rąk, by się nim zająć, obrażony postanowił zwiedzić okolicę na piechotę. To były jego pierwsze kroki na ziemi. Nie mogąc złapać równowagi zaczął dreptać ile sił w kierunku drzewa, głową na przód, niezdarnie machając i wspomagając się przy tym skrzydłami. Widok naprawdę przypominał prehistoryczne stworzenie. Zafascynowani „aniołkiem” złapaliśmy chwilę odpoczynku od jego bratniego mrocznego wcielenia. Tymczasem „diabełek” doszedł do wniosku, że chyba jednak nie jesteśmy jego wrogami i przestał się w końcu wiercić. Niestety mocne i ostre szpony dały się we znaki Pawłowi, który dokonywał wszystkich pomiarów.

Zanim przystąpiliśmy do mierzenia drugiego, pozwoliliśmy rodzeństwu posiedzieć chwilkę razem. Spójrzcie na zdjęcie, czyż nie wyglądają jak prawdziwe drapieżniki? Jakby się na nas namawiały, hihi :) Po wszystkim młode zostały zapakowane do worków i Kuba, który przez ten czas cierpliwie czekał na czubku drzewa, podziwiając widoki i z niepokojem patrząc na krążących nieopodal rodziców, wciągnął je z powrotem. Cała akcja trwała około 2 godzin. Wszystko skończyło się szczęśliwie i z sukcesem. Mimo późnego piątkowego popołudnia i setek komarów nikt z nas nie żałował poświęconego czasu i krwi :). Widok tych niezwykłych ptaków zrekompensował wszystkie niedogodności. Pozostaje nam teraz tylko czekać i śledzić losy naszych bohaterów. Może już za  kilka lat, ktoś odczyta numery obrączek „made in PL” i prześle do nas informację zwrotną. Być może nasze maluchy „aniołek” i „diabełek” będą już miały wówczas własne rodziny. Czego im oczywiście życzymy!

Darz Bór!

Rafał