O dr Dolittle w najnowszych „Echach Leśnych"

We wrześniowym numerze kwartalnika można przeczytać artykuł o Pawle Kowalskim, Strażniku Leśnym z Nadleśnictwa Piotrków, który od wielu lat prowadzi ośrodek rehabilitacji.
02.10.2014 | Marek Kwiatkowski, „Echa Leśne"

We wrześniowym numerze kwartalnika można przeczytać artykuł o Pawle Kowalskim, Strażniku Leśnym z Nadleśnictwa Piotrków, który od wielu lat prowadzi ośrodek rehabilitacji.

Dogadany ze zwierzętami

Mieszkając z rodzicami, w bloku, miał siedem psów. Naraz. Oprócz nich kilkadziesiąt kanarków i rybki w akwarium. Ale obecnie jego zwierzyniec jest jeszcze liczniejszy. I jeszcze bardziej urozmaicony.

- Jestem jednym z tych szczęściarzy, dla których praca zawodowa to jednocześnie hobby - mówi dziś Paweł Kowalski, strażnik leśny z Nadleśnictwa Piotrków (RDLP Łódź).

Ściślej rzecz biorąc, jego ulubionym zajęciem jest zwłaszcza druga część pracowniczych obowiązków, które polegają na prowadzeniu ośrodka rehabilitacji zwierząt połączonego z leśną osadą edukacyjną. Zawsze kochał zwierzęta, szczególnie ptaki, a z czasem coraz lepiej je poznawał. Zawdzięczał to nie tylko ciągłemu przebywaniu wśród nich, ale także zgłębianiu wiedzy z zakresu etologii. Wiele nauczył się od Henryka Filipka, byłego adiunkta nadleśnictwa, który podsunął mu też lekturę książek Konrada Lorenza, znanego austriackiego badacza zachowań zwierząt. - Wiem, jak reagują i dlaczego to robią – mówi.



Fot. M. Kwiatkowski

Pobierz najnowsze „Echa Leśne".

Z bloku do lasu

Od małego wychowany był w jednym z blokowisk Piotrkowa Trybunalskiego, ale postanowił zostać leśnikiem. W 1981 r. dostał się do technikum leśnego w Zagnańsku. Jego wychowawczynią była obecna dyrektorka szkoły – Anna Kowalska, która - zaproszona na ostatni zjazd koleżeński byłych uczniów - mówiła o nim: „mój sukces pedagogiczny”. Swego czasu nie stosowała jednak wobec niego zbyt konsekwentnie „metod wychowawczych”, ale raczej starała się patrzeć przez palce na powtarzające się nieobecności na lekcjach, kiedy zamiast siedzieć w ławce podpatrywał ptaki. Nigdy za to nie opuszczał zajęć z łowiectwa u Jerzego Pawińskiego, prowadzącego jednocześnie szkolny klub sokolników. Uczeń Kowalski bardzo się wtedy angażował i do dzisiaj wspomina ekscytujące przeżycie, jakim był wyjazd na ogólnopolskie łowy z sokołami.

Po ukończeniu technikum i odbyciu służby wojskowej rozpoczął pracę w Nadleśnictwie Piotrków, mającym siedzibę w jego rodzinnym mieście. Karierę zaczął od posady gajowego w Leśnictwie Proszenie. Ówczesny leśniczy, Jan Karbowiak, także dobrze zapisał się w jego pamięci, jako wprowadzający w praktyczne aspekty zawodu. Po dwóch latach dojeżdżania do lasu z miasta, zamieszkał w małym domku w śródleśnej wsi Koło. W urządzaniu się pomagała mu Justyna, znajoma dziewczyna z miasta. - Nie przestraszyła się prymitywnych warunków i została moją żoną – Paweł Kowalski nadal jest dla niej pełen uznania. Niebawem obejście zaczęło wypełniać się zwierzętami. Obok gospodarskich pojawiły się dzikie. Chore lub nieporadne młode ludzie, zwyczajowo, przynosili przecież do „pana leśniczego”.



Fot. M. Kwiatkowski

Czego nauczyli się Duńczycy?

W 1992 r. został strażnikiem leśnym i jednocześnie rozpoczął karierę popularyzatora wiedzy przyrodniczej. Przez następne dwa lata prowadził cykl pogadanek w Radiu Piotrków o pożyteczności ptaków szponiastych, przełamując krążące stereotypy. Jednocześnie zaczął być gościem w szkołach, opowiadał o zwierzętach pól i lasów oraz pracy leśnika. Kiedy stało się to zbyt czasochłonne, zaproponował, aby to nauczyciele z podopiecznymi przyjeżdżali do niego.

Pod koniec lat 90. duńska Szkoła Leśna z Fredensborga zaoferowała wydziałowi leśnemu SGGW udział w szkoleniach na temat kształtowania świadomości ekologicznej społeczeństwa. Mogli wziąć w nich udział także pracujący zawodowo leśnicy. Adam Pewniak, ówczesny dyrektor RDLP w Łodzi, bez wahania zaproponował wyjazd Pawłowi Kowalskiemu. Sporo się na tych zajęciach dowiedział, ale też podzielił się własnymi doświadczeniami. Jak dalece dzieci utraciły kontakt z naturą i jak mało wiedzą o zwierzętach, przekonywał się na co dzień, kiedy, wskazując na chodzące po podwórzu kozy, pytały: „czy te psy z rogami gryzą?”.

Ze szkolenia w Kopenhadze wrócił do, formalnie już powołanej w 2000 r., leśnej osady edukacyjnej. Cztery lata później piotrkowski nadleśniczy zdecydował, że będzie ona także oficjalnym ośrodkiem rehabilitacji zwierząt, a Jerzy Piątkowski, będący w tym czasie dyrektorem łódzkiej RDLP, rozszerzył działalność placówki na obszar wszystkich jej nadleśnictw.

Leśny Hollywood

Osada w Kole stała się miejscem akcji odcinkowego programu łódzkiej telewizji „W leśniczówce”, a potem serialu „Ekoecho”, który na zamówienie RDLP Łódź realizował Wojciech Bruszewski, filmowiec i wykładowca tamtejszej szkoły filmowej. Współpracując z Pawłem Kowalskim, chętnie uczył go tajników swego fachu. W 2007 r. w konkursie Lasów Państwowych serial dostał nagrodę im. Adama Loreta, a gospodarz leśnej osady edukacyjnej zdobył tyle umiejętności, że mógł przystąpić do własnych filmowych produkcji.

Na początek nakręcił film pt. „Testament łowiecki”, w którym Krzysztof Grabałowski, wieloletni leśniczy z Nadleśnictwa Spała opowiada o swym sześćdziesięcioletnim doświadczeniu myśliwego. Później było pięć odcinków serialu pod wspólną nazwą „Zwierzątkowo”, których bohaterami były kolejno: bocian, żaba, dzik, pszczoła i pająk. Paweł Kowalski współpracował też przy realizacji filmu fabularnego. – W jednej ze scen miał pojawić się kruk i oczywiście zagrać zgodnie ze scenariuszem - wspomina Paweł Kowalski. – Przyjechałem na plan filmowy z jednym z mieszkańców ośrodka. Ptak znakomicie się spisał, a filmowcy nie mogli się nadziwić, że chociaż nie jestem zawodowym treserem, tak dobrze się z nim dogadałem…

Stare bocianisko i reszta

W zeszłym roku gospodarstwo Pawła Kowalskiego odwiedziło 4,5 tys. osób. W większości były to dzieci i młodzież szkolna. Goście przyjeżdżają z Piotrkowa Trybunalskiego i okolic, ale także z bardziej odległych miast, jak: Warszawa, Kraków, Kielce czy Radom. Terminy wizyt są już zajęte do… jesieni przyszłego roku.

W ośrodku rehabilitacji pomoc znalazło ok. 250 zwierząt. Co tydzień zwierzęta odwiedza weterynarz. W bardziej skomplikowanych przypadkach konsultacji udziela Dominika Domańska, doktor z wydziału medycyny weterynaryjnej SGGW, która jeszcze przed podjęciem studiów, jako wolontariuszka, opiekowała się kolskim zwierzyńcem. Koszty utrzymania ośrodka pokrywają Lasy Państwowe, chociaż raz wpłynęła też na jego konto dotacja z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Łodzi – 10 tys. zł.

Wśród mieszkańców ośrodka zdarzają się rzadkie okazy, jak sowa błotna czy rybołów, ale najbardziej egzotycznym gościem był pelikan różowy, który, rażony prądem z sieci elektrycznej, spadł na ziemię w jednej ze wsi na terenie Leśnictwa Gorzkowice. „To musi być bardzo stare bocianisko” – orzekli miejscowi po bacznym przyjrzeniu się ptakowi i zawiadomili Pawła Kowalskiego. Pelikan wyzdrowiał, pochłaniał ok. kilograma ryb dziennie i został w końcu przekazany do specjalistycznego schroniska dla zwierząt w Mikołowie, gdyż jego powrót na obszar naturalnego występowania, który najbliżej Polski rozciąga się dopiero w delcie Dunaju, raczej nie wchodził w grę.

Ośrodek w Kole ma stałych rezydentów, na przykład szesnastoletniego odyńca. Jako warchlak ocalał z wypadku na szosie Warszawa – Katowice, w którym zginęła matka i reszta rodzeństwa. Jest też kilkuletnia łania, odebrana z wiejskiego gospodarstwa. W tej chwili zwierzęta te są na tyle oswojone, że nie chcą (i nie powinny) iść do lasu. Jest też inny dzik, który udaje się tam na kilkudniowe wycieczki, przyłącza się do różnych watah, ale zawsze wraca. Reszta mieszkańców ośrodka, kiedy tylko poprawi się ich kondycja, wypuszczana jest na wolność.



Fot. M. Kwiatkowski

W tekturowym pudle siedzą dwie płomykówki, które wypadły z gniazd. W klatkach przebywają jeszcze dwa puszczyki – jeden złamał nogę, ale opatrunek ma już zdjęty i lada moment odleci, drugi topił się w stawie i z wolna też dochodzi do zdrowia. W śródleśnym stawie wylądowała również sowa uszata. Prawdopodobnie zmylił ją gruby kożuch rzęsy na wodzie, a uratował i przywiózł do ośrodka nadleśniczy Nadleśnictwa Przedbórz. Natomiast z Nadleśnictwa Smardzewice przyjechały dwa młode myszołowy, których gniazdo, prawdopodobnie, splądrowała kuna. W klatce - do osiągnięcia „pełnoletności” - mieszkają także dwa małe liski. Miały pecha, bo ich nora znalazła się akurat na osi przebiegu budowanej w łódzkiem trasy S8.

Syn chce do miasta

Syn Pawła Kowalskiego – Piotr – skończył gimnazjum i chce zacząć naukę w którejś ze szkół kształcących informatyków. Swój kontakt ze zwierzętami ogranicza do karmienia ich, a o leśnictwie, jako ewentualnym zawodzie nie chce słyszeć – ciągnie go do miasta. – Kiedy koledzy Piotrka zdążyli, po lekcjach, zjeść obiad i zasiąść przed komputerem, on jeszcze maszerował przez las do domu, nieraz brnąc w głębokim śniegu, na dodatek o zmierzchu – wspomina Paweł Kowalski. - Potem musiał napalić w piecu, bo rodzice jeszcze nie wrócili z pracy. Rozumiem, że mógł wtedy znielubić las i mieszkanie w nim. Nie staram się więc wpływać na jego decyzję, ale… Kiedyś może i w nim się coś odezwie.