Polemika do artykułu w „Dzikim Życiu"

Artykuł jest pomieszaniem stereotypów i życzeń z pewną liczbą faktów. Postulowanie reformy wymaga raczej rzetelnej analizy i wielostronnej perspektywy. Autorce perspektywa wystarczy jedna, a zamiast faktów i liczb – masowe używanie słowa „masowe”.
19.10.2020

Artykuł jest pomieszaniem stereotypów i życzeń z pewną liczbą faktów. Postulowanie reformy wymaga raczej rzetelnej analizy i wielostronnej perspektywy. Autorce perspektywa wystarczy jedna, a zamiast faktów i liczb – masowe używanie słowa „masowe”.

Masowa jest m.in. wycinka drzew. Nie dowiemy się jednak, kiedy nie byłaby „masowa” (zarzut stawiany z w kontekście 41 mln m3 pozyskanych w 2019 r., na poziomie 75 proc. przyrostu). Czy dowodem na to, że gospodarka leśna jest podporządkowana tylko i wyłącznie funkcji produkcyjnej jest np. 3800 stref ochronnych, o powierzchni bliskiej 2 proc. całości państwowych lasów? A może tysiące kilometrów ogólnodostępnych szlaków i ścieżek? Jakim przejawem luksusu jest elektryczny kompakt BMW i3, taki sam, jakim każdy warszawiak może za 1,19 zł/minutę przejechać się w carsharingu? Sylwia Szczutkowska nie skąpi określeń ostatecznych i sugestywnych. Za to liczby skrzętnie omija.

 

  1. Czy mamy za mało lasów pod trwałą ochroną prawną? Autorce nie chodzi o to, jak dużą część lasów w zarządzie Lasów Państwowych ujęto w ramach sieci Natura 2000 (38 proc.), nie przypomina, ile z tych lasów jest w rezerwatach przyrody (1,6 proc.), nie wymienia tych całkowicie wyłączonych z użytkowania jako strefy ochronne, ostoje ksylobiontów, kępy do naturalnego rozkładu i in. (ok. 7 proc. całości powierzchni LP). Przytacza opinię, że winniśmy wyłączyć ok. 20 proc. terenów leśnych z użytkowania. Łatwo jest rzucić taką chwytliwą propozycję, abstrahując od konsekwencji. Przyjrzyjmy się drugiej stronie.

Wyłączając jedne tereny z użytkowania, gdzie indziej winniśmy intensyfikować funkcje gospodarcze. Często mówi o tym np. Adam Wajrak. W opozycji do „prawdziwych lasów”  (to te wyłączone z działalności człowieka) pozostałe desygnuje wręcz do roli „plantacji leśnych”. Gdzie miałyby być te „plantacje leśne”? Tego ani Wajrak,  ani nikt, kto postuluje takie rozwiązanie, nie mówi. Ponieważ zasłuchanym w ich głosy admiratorom musiałby oświadczyć, że w różnych miejscach w kraju lasy miałyby faktycznie tylko i wyłącznie znaczenie gospodarcze. Np. w ten sposób: las, po którym pani i pan spacerujecie z dziećmi, przyjeżdżacie na wakacje, widzicie z okna będzie teraz służył tylko i wyłącznie celom gospodarczym. Będzie plantacją. Kto się na to zgodzi? Nikt. Dlatego też najłatwiej poprzestać na postulatach wyłączenia z produkcji, najlepiej jak najbardziej ogólnikowych. Bo tylko ten wątek spodoba się wszystkim.

Wyłączanie terenów leśnych z produkcji autorka uzasadnia możliwością likwidacji działalności w tych nadleśnictwach, które w większym stopniu korzystają ze środków funduszu leśnego. By teza była spójna, autorka pomija oczywiście zupełnie fakt, że nadleśnictwa wypełniają szereg innych funkcji niż tylko pozyskiwanie drewna. Eliminując dochodową część ich działalności, skazujemy je na jeszcze większy deficyt. Oczywiście można go całkowicie zlikwidować, likwidując nadleśnictwa. Tyle że park narodowy powołany w ich miejsce także kosztuje. W tym wypadku koszty jego funkcjonowania poniesie budżet państwa, a nie Lasy Państwowe.

 

  1. Warto przypomnieć jak wygląda „brak społecznej kontroli nad gospodarką leśną” w przypadku planu urządzenia lasu. Wraz ze zwołaniem Komisji Założeń Planu (KZP), do publicznej wiadomości (Biuletyn Informacji Publicznej oraz lokalna prasa) podaje się informację o przystąpieniu do opracowania projektu PUL, z możliwością składania wniosków i uwag oraz uczestnictwa w posiedzeniu KZP. Wykonawcę projektu PUL wyłania się w trybie zamówienia publicznego. Wykonawca przygotowuje także prognozy oddziaływania PUL na środowisko, czyli dokument, w którym deklaruje się i uzasadnia, że zrealizowanie planu nie będzie znacząco negatywnie oddziaływać na środowisko przyrodnicze. Następny etap to narada techniczno-gospodarcza (NTG), podczas której omawia się przygotowane projekty dokumentów.

Do publicznej wiadomości (BIP oraz lokalna prasa) podaje się informacje o możliwości zapoznania się z projektem PUL oraz prognozą oddziaływania na środowisko, wraz z możliwością składania wniosków i uwag. Projekt planu wraz z prognozą oddziaływania na środowisko zostaje przekazany do regionalnego dyrektora ochrony środowiska oraz państwowego wojewódzkiego inspektora sanitarnego z wnioskiem o wydanie opinii. Po uzyskaniu opinii oraz uwag i wniosków, dyrektor RDLP może zwołać komisję projektu planu, której zadaniem jest omówienie opinii, uwag i wniosków zgłoszonych oraz wstępne sformułowanie uzasadnienia, dotyczącego uwag i wniosków. Przed skierowaniem PUL do zatwierdzenia, dyrektor RDLP sporządza pisemne podsumowanie Strategicznej Oceny Oddziaływania na Środowisko, zawierające uzasadnienie wyboru właściwego wariantu przyjmowanego planu, uzasadnienie zawierające informacje o udziale społeczeństwa, a także informację, w jaki sposób zostały wzięte pod uwagę i w jakim zakresie zostały uwzględnione. Wreszcie po zatwierdzeniu planu przez ministra środowiska, dyrektor RDLP podaje ten fakt do publicznej wiadomości, wskazując na możliwość zapoznania się z jego treścią oraz uzasadnieniem i podsumowaniem.

Jak więc widać z przytoczonych powyżej okoliczności, w toku powstawania PUL zapewniany jest i to na wielu etapach, dostęp społeczeństwa do tego procesu, dzięki konsultacjom społecznym i umożliwieniu kierowania uwag. Warto jednak zauważyć, że na ogół zainteresowanie strony społecznej udziałem w konsultacjach planów urządzenia lasu jest nikłe. Mimo informowania, zaproszeń kierowanych do organizacji, samorządów, w posiedzeniach KZP uczestniczą nieliczne osoby i rzadko zgłaszają uwagi. Alarm podnosi się dopiero na widok ściętych drzew. Wówczas padają oskarżenia o „rabunkową”, „nieracjonalną wycinkę”. Lasy Państwowe działają transparentnie. Informacja o planowanych czynnościach gospodarczych, w tym o pozyskaniu drewna, jest dostępna w każdej chwili w Banku Danych o Lasach.

O tym, czy do zatwierdzania planu urządzenia lasu miałoby dochodzić w trybie decyzji administracyjnej, wypowiedział się  już Naczelny Sąd Administracyjny w postanowieniu z 2017 r. (sygn. akt II OSK 2336/17), a także w wyroku z 2014 r. (sygn. II OSK 2477/12). Konkluzja NSA jest taka, że zatwierdzenie planu jest czynnością o charakterze wewnętrznym, podejmowaną w związku z wykonywaniem zadań o charakterze właścicielskim. Plan nie spełnia bowiem podstawowego celu, jak stawia się przed decyzją: określenia uprawnień lub obowiązku podlegającego wykonaniu. Jest aktem kierownictwa skierowanym wobec państwowej jednostki organizacyjnej.

 

  1. Materiał z „Dzikiego Życia” podaje wyłącznie, że ustawa o lasach „zwalnia gospodarkę leśną z zakazów obowiązujących w stosunku do chronionych gatunków zwierząt”. Dodajmy jednak to, o czym autorka zapomniała bądź nie chciała napisać. Warunkiem tego „zwolnienia” jest postępowanie zgodnie z wymogami dobrej praktyki w zakresie gospodarki leśnej (określone w rozporządzeniu ministra środowiska z 18 grudnia 2017 r.). I tak prace z zakresu pozyskania drewna poprzedza lustracja terenowa, której celem jest identyfikacja gniazd i drzew dziuplastych, ich czytelne oznakowanie i pozostawienie w stanie nienaruszonym. W ostatnim czasie Dyrekcja Generalna Lasów Państwowych uszczegółowiła ramowe wytyczne podane w rozporządzeniu, chcąc poprawić istniejący system praktycznej ochrony gatunków.

Autorka nie napisała także, że RDOŚ, opiniując pozytywnie prognozę oddziaływania na środowisko planu urządzenia lasu, stwierdza tym samym, że gospodarka leśna realizowania zgodnie z tym planem nie będzie miała znacząco negatywnego wpływu na środowisko (RDOŚ posiada wiedzę o awifaunie, planowanym rozmiarze, sposobach i technologii wykonywania prac). Mając świadomość, że prowadzenie gospodarki leśnej w sezonie lęgowym może się wiązać z negatywnym wpływem na pojedyncze stanowiska lęgowe, RDOŚ stwierdza jednak, że nie będzie to wpływ na tyle istotny, by uznać go za znacząco negatywny na populacje ptaków i stan ich ochrony – czyli to, na czym szczególnie zależy UE.

 

  1. Incydentalne – a nie „liczne”, jak pisze S. Szczutkowska – sytuacje, w których dochodzi do naruszenia bezpieczeństwa lęgów, zdarzają się. Każdy pojedynczy zniszczony lęg ptasi to przykra i niepotrzebna strata. Jednak stawianie na tej podstawie tezy o „niszczeniu gatunków” jest nieuczciwe i nieprawdziwe. Autorka nie przywołała ani jednego konkretnego przykładu. Faktycznie bowiem trudno znaleźć taki gatunek ptaka, które miałyby być niszczony lub którego stan populacji ulegałby pogorszeniu ze względu na prowadzoną obecnie gospodarkę leśną. To oskarżenie przypomina dyżurny frazes o „niszczeniu cennych gatunków”. Jak Polska długa i szeroka używa go niemal każdy, komu nie podoba się jakaś inwestycja czy działalność gospodarcza. Działa, bo większości ludzi brak kompetencji nie tylko do oceny charakteru gatunków, ale wręcz do ich rozpoznawania. Po „Dzikim Życiu”, gdzie nie brak kompetentnych artykułów przyrodniczych, można by oczekiwać więcej.

Warto zwrócić uwagę na eksperckie opracowanie pt. „Zmiany liczebności populacji ptaków lęgowych w Polsce oraz możliwości ochrony gatunków zagrożonych” przygotowane przez dr hab. Przemysława Chylareckiego na potrzeby Senatu RP. Autor, który jest daleki od pozytywnej oceny Lasów Państwowych, wylicza w nim zagrożenia awifauny lęgowej. Co warte podkreślenia - nie wskazuje wśród nich gospodarki leśnej. Wymienia za to utratę i przekształcenia siedlisk w krajobrazie rolniczym czy też presję turystyczną i zabór ziemi pod zabudowę mieszkalną.

Te same wnioski płyną zresztą z prowadzonego w ramach Monitoringu Ptaków Polski od 2000 r. Monitoringu Pospolitych Ptaków Lęgowych.

Autorka pisze o niszczeniu gatunków, nie podając żadnych przykładów. Tymczasem każdy leśnik mógłby jej wskazać, że np. skrajnie zagrożone, zarówno w Polsce jak i w wielu krajach UE, gatunki kuraków leśnych, tj. cietrzew i głuszec, będące przedmiotem zainteresowania Dyrektywy Ptasiej, znajdują się pod specjalną opieką leśników. W tym celu prowadzonych jest szereg działań ochronnych, obejmujących m.in. modyfikacje w sposobie prowadzenia zabiegów gospodarczych (np. przesuwanie terminów prac).

Oczywiście Lasy Państwowe są świadome, że ciąży na nich obowiązek wypełniania najwyższych standardów. To oczekiwanie przyjmują z akceptacją i zrozumieniem dla swojej roi lidera. Niemniej warto zauważyć, że przepisy dotyczące ochrony gatunkowej nie dotyczą wyłącznie Lasów Państwowych. Przypomnijmy, że co piąty hektar lasu należy do osób prywatnych. Teoretycznie niebagatelna, piąta część populacji ptaków leśnych gnieździ się na terenach, którymi dysponują indywidualni Polacy. Na przykładzie ochrony ptaków widać bardzo dobrze, że ostrze krytyki niezwykle łatwo kierować w stronę państwowego podmiotu, zyskując przy tym publiczny aplauz. Co ciekawe nie sposób trafić choć na cień zainteresowania organizacji ekologicznych sytuacją ochrony gatunków w lasach należących do osób prywatnych.

 

  1. Dość dziwnie wygląda teza o braku kontroli instytucjonalnej nad Lasami Państwowymi uzasadniona… wynikami audytu Najwyższej Izby Kontroli. Lasy Państwowe podlegają nadzorowi Ministra Środowiska i tak jak szereg innych podmiotów są przez szereg państwowych instytucji kontrolnych.

Podobnie zaskakująco brzmi uzasadnianie tezy o braku kontroli takimi działaniami szefa resortu środowiska, których intencją są rozwiązania przynoszące korzyść Lasom Państwowym. Przy czym S. Szczutkowska akurat mylnie upatruje korzyści w „zwiększeniu sprzedaży drewna” po nowelizacji ustawy o OZE. Ani do zwiększenia pozyskania, ani do zwiększenia sprzedaży nie dojdzie. Jasne określenie, co może być uznane za drewno energetyczne w rozumieniu OZE, nie wpłynie na rozmiar pozyskania w Lasach Państwowych. Definicja sprawi jedynie, że część drewna pozyskiwanego i klasyfikowanego wg tych samych, utrwalonych normami i wieloletnią praktyką zasad, uzyska status „źródła pochodzenia biomasy” w rozumieniu nowych przepisów. Nowelizacja w żadnym razie nie otwiera nowych pól użytkowania surowca drzewnego. Nie tworzy ona również żadnej puli drewna przeznaczonej czy zarezerwowanej tylko dla sektora energetycznego. Umożliwia jedynie poszerzenie kręgu potencjalnych nabywców drewna o najniższej jakości. To, czy sektor energetyczny będzie zainteresowany tego rodzaju surowcem, to zupełnie inna kwestia, zależna od warunków rynkowych i decyzji ewentualnych kupujących.

 

  1. Pozycja, z której występuje S. Szczutkowska, jest o tyle wygodna, że reprezentuje wyłącznie jeden punkt widzenia. Abstrahując od okoliczności, w jakich działają Lasy Państwowe, łatwo m.in. krytykować współfinansowanie dróg z samorządami. To ewidentny wynik powierzchownej znajomości tematu. Autorka zdradza go już w pierwszym zdaniu. Przywołane 159 mln zł są środki funduszu leśnego przekazane na wspólne projekty leśno-samorządowe. To akurat kwota innego świadczenia publicznego Lasów Państwowych. Istnieje od 2016 r. i jest naliczane jako 2 proc. od przychodu ze sprzedaży drewna. Dopiero w zeszłym roku rząd skierował je na Fundusz Dróg Samorządowych. Lasy Państwowe nie mają ani wpływu, ani nawet wiedzy o tym, gdzie i jak te środki zostały wydane.

Faktyczna kwota, którą Lasy Państwowe wydały na wspólne inwestycje drogowe z samorządami w 2019 r. wyniosła 46 mln zł. Suma robi wrażenie, ale czy to rzeczywiście dużo? Na każde z 430 nadleśnictw wypada nieco ponad 100 tys. zł. Za te pieniądze można zbudować jakieś 100 metrów gminnej drogi. To dlatego środki koncentruje się w części nadleśnictw, by uzyskać istotne efekty, co autorka chciałby widzieć jako lokalne próby „przekupywania” samorządów…

Z całą pewnością do redakcji „Dzikiego Życia” nie zgłaszają się samorządowcy narzekający na stan lokalnych dróg. Do leśników już tak, szczególnie właśnie do tych, którzy działają w samorządach. Dzięki tym ludziom Lasy Państwowe pozostają blisko problemów, z którymi borykają się lokalne społeczności. Wiedzą, że podatek leśny (230 mln zł w 2019 r.), nawet skokowo podniesiony w 2016 r. (o 60 mln zł), nie rozwiązuje wszystkich trudności. Wiedzą, że ciężkie auta należące do zewnętrznych przewoźników drewna wini się za uszkodzenia dróg, a w powszechnej opinii odpowiedzialność spada na lokalne nadleśnictwa. Te, w miarę możliwości i środków, starają się poczuwać do odpowiedzialności i oferować samorządom wsparcie.

Utyskiwanie na obecność leśników w samorządach jest absolutnie niezrozumiałe. Dobrym przykładem jest właśnie Puszcza Białowieska. Środowisko, w imieniu którego wypowiada się autorka „Dzikiego Życia”, jest obecne w regionie od kilku dziesięcioleci. W tym czasie jego reprezentanci mogli niejednokrotnie skorzystać z biernego prawa wyborczego i pozwolić wybrać się do władz lokalnych. Mogliby wówczas wykazać się zaangażowaniem na rzecz lokalnych społeczności, poszukując rozwiązań i środków korzystnych dla Puszczy i mieszkających tam ludzi. Mogliby skutecznie przekonywać i wreszcie nawet zagłosować za rozszerzeniem parku narodowego (wymóg ustawy o ochronie przyrody). Wybierają co innego. Pozycję krytycznych recenzentów, których nikt nie skrytykuje za działania na gruncie lokalnym. Bo tych działań nie prowadzą.

 

  1. Lasy Państwowe rzeczywiście mają sporo do zrobienia w zakresie transparentności. Nie chodzi tu jednak o ujawnianie newralgicznych danych o klientach, a o spopularyzowanie dostępnych źródeł informacji. Do każdego fragmentu lasu można dziś zajrzeć za pomocą Banku Danych o Lasach. Nawet w smartfonie, w głuszy każdy znajdzie tam absolutnie wszystko o tym, co będzie się działo w każdym zakątku leśnej przestrzeni. Mimo to co i rusz spotykamy opinie o „wycince cichaczem”, a ostatnio nawet absurdalne mity o wykorzystaniu w tym celu sytuacji epidemicznej.

Każde nadleśnictwo udostępnia plan urządzenia lasu z syntetycznymi informacjami na swój temat. Lasy Państwowe udostępniają dane w trybie dostępu do informacji publicznej i informacji o środowisku, odpowiadają na setki interpelacji i tysiące zapytań dziennikarzy. Kupują towary i usługi w trybie zamówień publicznych, publikują sprawozdania, przekazują bardzo szczegółowe dane do GUS.

Prawo dostępu do informacji publicznej nie ma charakteru absolutnego. Ustawa o dostępie do informacji publicznej wprost przewiduje możliwość odmowy udzielenia stosownej informacji, jeśli stanowi ona tajemnicę przedsiębiorcy (przedsiębiorstwa). Konieczność ochrony tajemnicy przedsiębiorcy istnieje nie tylko wobec własnych prawnie chronionych tajemnic (danych handlowych) LP, ale również wobec poufnych informacji naszych kontrahentów. Obowiązek ten wynika wprost z treści umów handlowych zawieranych przez LP z nabywcami drewna, które zawierają dwustronną (!) klauzulę o poufności. Powszechnie obowiązujące przepisy prawa nie przewidują zamkniętego katalogu tajemnic przedsiębiorstwa. Może być on doprecyzowany przez strony w stosunku do wszystkich informacji, które mają dla nich wartość gospodarczą.

LP niezmiennie stoją na stanowisku, że informacje takie jak konkretna cena, warunki płatności, ilość czy gatunek nabytego przez danego przedsiębiorcę drewna, mają istotną wartość gospodarczą. Pozwalają one choćby na przewidywanie strategii rozwoju poszczególnych firm (np. na podstawie corocznego wzrostu zakupów). Ich ujawnienie mogłyby zostać wykorzystane przez konkurentów danego przedsiębiorcy np. po to, aby utrudnić mu pozyskanie surowca niezbędnego do produkcji w kolejnym roku.

Nadmierna transparentność w tym zakresie mogłaby mieć zatem daleko idące skutki dla rozwoju tego sektora i jego konkurencyjności. Konieczność utajnienia szczegółów dotyczących transakcji handlowych, w tym np. stosowanych cen, nie dotyczy wyłącznie sfery działalności LP, ale jest normalną i powszechną praktyką rynkową, stosowaną przez przedsiębiorców z różnych branż, w tym z sektora publicznego. Oczekiwanie, na gruncie ustawy o dostępie do informacji publicznej, pełnej transparentności działań handlowych, prowadziłoby do daleko idących negatywnych skutków, np. rodziłoby ryzyko manipulacji na rynku.

Oczekiwanie, by upubliczniać dane klientów dokonujących zakupów drewna, to kolejny przykład wybiórczego postrzegania leśnictwa i roli Lasów Państwowych. Traktowane są niczym bufor, do którego można adresować wszelkie oczekiwania. Bez obaw o trudną konfrontację, z jaką spotkałoby się ich artykułowanie wprost do biznesu drzewnego.

 

  1. Na krytykę modernizacji dróg leśnych spójrzmy przez pryzmat artykułowanego wcześniej postulatu – poniechania cięć w tzw. okresie lęgowym. To mogłoby oznaczać lasy zamknięte przez jakieś pół roku i całe pozyskanie skoncentrowane w sezonie jesienno-zimowym. Prawdziwej zimy brak, a więc w rozmiękłych drogach gruntowych grzęźnie wszystko, nie tylko ciężarówki z drewnem. Czy naprawdę nie warto modernizować leśnych dróg? Nie wiadomo, jak odpowiedziałaby S. Szczutkowska na tak postawione pytanie.

Wolała jednak nie zauważyć, że Lasy Państwowe faktycznie nie budują nowych dróg, a modernizują istniejące. Co oznacza, że nie dochodzi do zagęszczania sieci drogowej i fragmentacji środowiska. W ogromnej większości przypadków lepsza nawierzchnia nie oznacza wzmożonego ruchu i tych dramatycznych następstw, które wylicza. Jakiej by nie miała nawierzchni, droga leśna wciąż pozostaje objęta zakazem wjazdu, a służy jedynie do celów gospodarczych. Jest wewnętrzną drogą nadleśnictwa.

Zamiast pamiętać o faktach, lepiej kierować czytelnikiem zgodnie z założoną intencją. I promil dróg z nawierzchnią bitumiczną nazwać „masowym asfaltowaniem”, a przy słynnej Drodze Narewkowskiej piórem „wykopać” głębokie rowy i „ustawić” barierki energochłonne (tych drugich jest ok. 300 m na 20-kilometrowej trasie). I na koniec postawić tezę, że drogowe inwestycje Lasów Państwowych to wzrost zagrożenia pożarowego. Jest dokładnie odwrotnie – dzięki dobrej jakości dojazdom, Lasom Państwowym i strażakom udaje się skutecznie walczyć z ogniem. O czym świadczy m.in. niewielka średnia powierzchnia pożaru – szybko lokalizujemy ogień, a straż pożarna szybko dojeżdża na miejsce.

 

  1. To prawda, leśnictwo korzysta z kilku środków ochrony roślin, wykorzystywanych również w rolnictwie. I na tym kończą się podobieństwa, ale autorka „Dzikiego Życia” woli ciągnąć analogie. Uzupełnijmy więc to, o czym nie zechciała napisać.

Opryski nie chronią się przed „stratami w produkcji drewna”, a reagują w krytycznej sytuacji, której efektem mogłoby być gwałtowne zamieranie całych drzewostanów. Opryski nie są prewencją i nie odbywają się na wszelki wypadek. Na konkretnych powierzchniach – to w ostatniej dekadzie promile, góra kilka procent powierzchni leśnej – leśnicy wykonują jeden zabieg w roku. Celem nie jest całkowite wyeliminowanie „szkodników”, a ograniczenie ich populacji, która mogłaby zagrozić trwałości lasu. Las nie jest uprawą rolną czy sadem, opryskiwanym kilka razy w roku – aby uniknąć strat, ich właściciele wykonują nawet kilkanaście oprysków. Owady, których populacje ograniczamy w lasach, są przecież naturalnym składnikiem ekosystemów.

Ze względów zapobiegawczych preparaty rozpyla się wyłącznie rano albo o zmierzchu, kiedy pszczoły i inne owady są najmniej aktywne. Preparaty rozpyla się przy bezwietrznej pogodzie, by uniknąć znoszenia ich na inne obszary. Na wybiórczy charakter oprysku wpływa nie tylko pora jego wykonania, ale też użycie aparatury lotniczej. Oprysk lotniczy jest najmniejszym zagrożeniem dla zdrowia ludzi, zwierząt i środowiska. Samolot rozpyla drobną mgiełkę, która osiada wysoko w koronach drzew (kilka litrów na hektarze, podczas gdy w uprawach rolnych jest to kilkaset litrów). Do dna lasu dostaje się zaledwie 3-4 proc. cieczy roboczej. Badania potwierdzają, że organizmy żyjące na dnie lasu pozostają bezpieczne.

W odróżnieniu od rolników czy sadowników, którzy stosują daleko większe ilości środków ochrony roślin, Lasy Państwowe są zaliczane do tzw. użytkowników profesjonalnych. To oznacza bardziej rygorystyczny nadzór, realizowany przez Wojewódzkie Inspektoraty Ochrony Roślin i Nasiennictwa. Kontrola WIORiN może pojawić się niezapowiedziana wszędzie tam, gdzie prowadzone są zabiegi agrolotnicze. Audyty w LP prowadzi Komisja Europejska, która pozytywnie oceniła dokładność i ostrożność przy stosowaniu oprysków w LP.