Polemika z artykułem redaktor Agnieszki Kamińskiej w „Dzienniku Bałtyckim”

Zastępca Dyrektora Generalnego ds. Gospodarki Leśnej Bogusław Piątek przygotował polemikę z artykułem redaktor Agnieszki Kamińskiej pt. „Znika coraz więcej drzew! W ciągu ostatnich 20 lat wycięto dwa razy więcej drzew niż wcześniej. Lasy Państwowe zarabiają ogromne pieniądze” (6 lutego br.).
03.03.2021

Zastępca Dyrektora Generalnego ds. Gospodarki Leśnej Bogusław Piątek przygotował polemikę z artykułem redaktor Agnieszki Kamińskiej pt. „Znika coraz więcej drzew! W ciągu ostatnich 20 lat wycięto dwa razy więcej drzew niż wcześniej. Lasy Państwowe zarabiają ogromne pieniądze” (6 lutego br.).

Sz. P.

Mariusz Szmidka

Redaktor Naczelny

Dziennika Bałtyckiego

 

Szanowny Panie Redaktorze,

Zwracam się z uprzejmą prośbą o zamieszczenie na łamach „Dziennika Bałtyckiego” poniższej polemiki z artykułem redaktor Agnieszki Kamińskiej pt. Znika coraz więcej drzew! W ciągu ostatnich 20 lat wycięto dwa razy więcej drzew niż wcześniej. Lasy Państwowe zarabiają ogromne pieniądze” (6 lutego br.). Proszę o  możliwość zapoznania czytelników z rzeczywistym stanem sprawy, będącej przedmiotem ww. publikacji.

Czy fakt, że pozyskujemy więcej drewna uprawnia do twierdzenia o znikaniu coraz większej ilości drzew? Krzysztof Cibor z Greenpeace zdaje się zapominać, że drzewa również rosną. W rozmowie z Agnieszką Krzemińską kreśli obraz dramatycznego zagrożenia, za które odpowiadają Lasy Państwowe.

Na początek warto doprecyzować termin „wycinki”, który w wywiadzie pada kilkukrotnie. W potocznym rozumieniu nie ma znaczenia, czy ścięto drzewa wzdłuż drogi, na trasie przyszłej autostrady czy w lesie. Jedni nie dostrzegają różnicy, innym nie zależy, by ją akcentować. Bo wtedy łatwiej uzasadnić założone tezy. Różnica pomiędzy ścinaniem drzew w pierwszych dwóch i ostatnim przykładzie jest taka, że w lesie najdalej za pięć lat pojawi się nowe pokolenie. Posadzone bądź pochodzące z obsiewu sąsiadujących drzew.
„Wycinka” jako termin należałoby zarezerwować do sytuacji bezpowrotnego znikania drzew. Np. w celach inwestycyjnych, zmiany zagospodarowania. Lasy Państwowe ścinają drzewa, pozyskują drewno, ale las, gdzie się to dzieje nadal pozostaje lasem.

Z jeszcze jednego względu „wycinka” nie pasuje do działalności Lasów Państwowych. Gdy Krzysztof Cibor mówi o rosnącym pozyskaniu, to od razu dodaje, że dotyczy starych drzewostanów. Wyobraźnia podpowiada, że chodzi o odkryte zręby, na których padają wiekowe drzewa. W rzeczywistości trzecia część drewna pozyskanego w Lasach Państwowych pochodzi z cięć sanitarnych i pozyskania posuszu. Tj. usuwania drzew porażonych przez owady, choroby grzybowe, uszkodzonych i obumierających.
To niestety stale narastająca wielkość, efekt m.in. niekorzystnego klimatycznego bilansu wód gruntowych. To zarówno pojedyncze drzewa, grupy drzew czy większe powierzchnie zniszczone przez huragan lub np. korniki. Podobna wielkość to cięcia pielęgnacyjne. Najogólniej mówiąc – rozrzedzanie młodych drzewostanów. Człowiek zabiera kilkanaście procent spośród gęsto rosnących drzew.

I wreszcie użytkowanie dojrzałych drzewostanów. Prowadzi się je na kilkanaście różnych sposobów, tzw. rębni. Niewielkie, otwarte przestrzenie, ale też wieloletnia przemiana generacyjna, trwająca nawet 30-40 lat. Wieloletnia operacja, którą zaczyna jeden, a kończy następny leśniczy. Charakterystyczna dla gór, gdzie jeśli to tylko możliwe, nie odsłaniamy stoków. Zachowujemy ciągłość okrywy leśnej, chroniąc w ten sposób glebę przed gwałtownym spływem. Z zaplanowanych, odkrytych zrębów pochodzi raptem kilkanaście procent drewna. Społeczne niezadowolenie powoduje, że tą metodą będziemy posługiwać się coraz rzadziej, szczególnie w sąsiedztwie miast. Bo Polacy kochają drewno, ale cierpią widząc ścięte drzewa. Są coraz zamożniejsi
i coraz chętniej wiedliby życie w drewnianym domu pod lasem. Gdy marzenie się ziszcza, odkrywają, że w lasach ścina się drzewa. Słowa suflerów, którzy mówią o „masowych wycinkach”, „znikaniu coraz większej liczby drzew” padają na podatny grunt.

Ma rację Krzysztof Cibor mówiąc, że rosnący rozmiar pozyskania drewna to efekt powojennych zalesień. Szkoda, że nie rozwija tematu. Zróbmy to więc za niego.

Intensywne sadzenie, o którym mówi, oznacza w istocie, że co trzeci hektar polskich lasów powstał w okresie powojennym. Wyrósł zasadzony na dawnym polu, łące czy nieużytku. Lesistość z 20 proc. urosła do obecnych 30 proc. Ale i pozostałe 2/3 lasów, które miały taki status przed wojną przetrwały ją w opłakanym stanie. W 1945 r. minister leśnictwa pisał, że w efekcie niemieckiej eksploatacji i powojennej plagi kradzieży faktyczna lesistość to nie 20, a 15-17 proc. Wiemy, że się nie mylił.
Leśnictwo potrafi zliczać ilość drewna zgormadzonego w rosnących drzewach. To tzw. zasobność. Ten parametr od połowy lat 40. urósł aż trzykrotnie! Dramatycznie przerzedzone lasy wypełniliśmy drzewami. A gdy zmienia się klimat, warto przypominać, że drzewa i drewno to przecież węgiel, wychwytywany z dwutlenku węgla w procesie fotosyntezy. Trzy razy więcej drewna to trzykrotnie większy depozyt węgla, który mógł pozostać w atmosferze.

Patrząc z perspektywy gospodarczej – aż do końca lat 90. XX w. mieliśmy w polskich lasach nieustanny okres inwestycji. Drzewa starzeją się (przeciętny wiek to 60 lat) i teraz z tych inwestycji korzystamy. Tak jak potrafimy policzyć ilość drewna w lesie, tak wiemy również, jak liczyć powiększanie się tego zasobu. Dzięki temu wiemy, że użytkowaniu podlegało dotychczas 60-70 proc. rocznego przyrostu.
To prawda, że dostarczamy na rynek coraz więcej drewna. Ale zarazem pozostawiamy trzecią część tego, co fotosynteza zmagazynowała w słojach rocznych drzew. Pobieramy 2/3, a 1/3 nadal inwestujemy. Jak więc może znikać coraz więcej drzew? Odpowiedź jest prosta. Tam gdzie to pomaga argumentacji, przedstawiciel Greenpeace przyjmuje perspektywę mitycznych stuleci, ale tam, gdzie chce dobitniej skrytykować działalność Lasów Państwowych – mówi tylko o tym, co dzieje się tu i teraz. Las powinien trwać wiecznie, ale oto leśnik właśnie teraz tnie go coraz bardziej. Wciąż widzimy w całej Polsce dużo lasów, w których drzewa są wycinane, mówi.

I dodaje, że dopiero za kilkadziesiąt lat te posadzone dzisiaj w pełni zastąpią wycięte. Nie chce pamiętać, że Lasy Państwowe nie zaczęły działalności wczoraj, ani nawet w 2003 r., gdy grupa entuzjastów z Niemiec założyła oddział Greenpeace w Polsce. Dostarczamy drewno dla ludzi od prawie stu lat. Od prawie stu lat zakładamy zręby, wykonujemy trzebieże, sadzimy drzewa. Dbamy o przyrodę. Wystarczy baczna obserwacja, by w lesie dostrzec wszystkie etapy naszej wieloletniej pracy. Rozmówca „Dziennika Bałtyckiego” konsekwentnie koncentruje się tylko na jednym – ścinaniu drzew.

I nawet gdy przyznaje, że w 2020 r. nastąpił spadek pozyskania, to za przyczynę takiego stanu rzeczy uważa lockdown. W jego mniemaniu tylko spadek koniunktury mógł poskromić „plany wycinkowe”, ograniczając zachłanność Lasów Państwowych. Faktyczna przyczyna jest jednak inna. Niewątpliwie również rozmówca Agnieszki Kamińskiej pamięta lato 2017 r. i huragan, który przetoczył się głównie nad Pomorzem.
Zatarasowane drogi, zerwane linie energetyczne i ofiary w obozie harcerskim. Wszędzie tam przyczyną były połamane drzewa. Waliły się i trzaskały na powierzchni ok. 100 tys. ha. To dlatego wichurę obwołano huraganem stulecia. Uprzątanie drewna z rozległych zwałowisk spowodowało, że rok później pozyskanie sięgnęło rekordowych 43 mln metrów sześciennych drewna. W ubiegłym roku wróciliśmy na normalny pułap, o 5 mln metrów sześciennych mniejszy niż w 2018 r.

Nie spełniły się więc katastroficzne przepowiednie, głoszone przed wejściem w życie przepisów definiujących część drewna jako odnawialne źródło energii. W ubiegłym roku celował w nich Greenpeace, wieszcząc „masową wycinkę” i palenie lasami w elektrowniach. Gdy jednak pozyskanie okazało się niższe niż rok wcześniej i ani jedna elektrownia nie kupiła drewna z Lasów Państwowych, Krzysztof Cibor twierdzi teraz, że w tamtej histerii chodziło o coś innego. Że ostrzegano przed wywożeniem z lasów martwego drewna. Mogę zapewnić, że martwego drewna z lasów nie ubyło. Czytając słowa Krzysztofa Cibora widzę niestety, że nie ubyło również krytyki wobec Lasów Państwowych.

Zastanawiającej argumentacji przedstawiciel Greenpeace używa, by dowodzić, że Lasy Państwowe to „państwo w państwie”. Ten argument to rzekome pozakulisowe intrygi, które miałyby doprowadzić do przeciwstawienia się premierowi, gdy ten chciał Lasy Państwowe przekazać pod zwierzchność resortu rolnictwa. Ustawy o działach w administracji rządowej nie podpisał prezydent. Instytucja, którą kieruję pozostała w resorcie klimatu i środowiska. Obecność LP w resorcie środowiska to efekt przemian ustrojowych i przestawienia leśnictwa na prośrodowiskowe tory. Głosy za pozostawieniem takiego rozwiązania płynęły z każdej strony. Był to jeden z nieczęstych momentów, gdy opinia mego środowiska zawodowego była zbieżna z opinią krytyków naszej działalności. Ostro zaoponował nawet Adam Wajrak. Gdy prezydent Andrzej Duda poszedł za tym powszechnie słyszalnym głosem, to w opinii Cibora dowód na efektywność obstrukcji wobec szefa rządu. Zresztą podobno dowód nie pierwszy, choć na wszelki wypadek Krzysztof Cibor wcześniejszych przykładów nie podaje.

Inne przykłady dobiera. Gdy mówi o finansowaniu dróg przez Lasy Państwowe, wspomina o środkach przekazywanych samorządom przez nadleśnictwa, nazywając to „kształtowaniem lokalnej rzeczywistości”. W ubiegłym roku 430 nadleśnictw kształtowało tę rzeczywistość kwotą 4 mln zł. Tymi pieniędzmi przede wszystkim wspieramy doraźne remonty, lokalnie koncentrując wydatki. Gdyby bowiem po równo obdzielić półtora tysiąca gmin wiejskich, mielibyśmy do zaoferowania po ok. 2600 zł dla każdej z nich.

Zaiste, ta kwota daje niebywałą „moc nad lokalnymi społecznościami”. Kilkadziesiąt razy więcej Lasy Państwowe przeznaczyły w 2020 r. na budowę dróg, wpłacając 2 proc. przychodów ze sprzedaży drewna na Fundusz Dróg Samorządowych. 150 mln zł, wobec których nie mieliśmy nawet najmniejszego wpływu co do ich dalszego rozdysponowania. Ale przecież ta informacja nie pasuje do opisu państwa w państwie, które nie dzieli się środkami z obsługi wspólnego majątku. Po co ją przytaczać?
Już lepiej wrócić do stale powtarzanego argumentu, że od 20 lat nie powstał w Polsce żaden park narodowy. Rozmówca „Dziennika Bałtyckiego” słusznie zauważa, że w obecnym stanie prawnym decydujący głos ma w tym wypadku samorząd. Zamiast więc pomstować na Lasy Państwowe, może należało dać się wybrać do samorządów? Pracownicy i sympatycy Greenpeace Polska – prócz osób ze ścisłego zarządu – spełniają przecież kryterium polskiego obywatelstwa i mogliby z powodzeniem zostawać radnymi. Samorządy to znakomite pole do przetestowania pomysłów na naprawę świata. Ich realność weryfikuje budżet i głosy wyborców. Koleżanki i koledzy leśnicy, którzy poświęcają się pracy w samorządach podpowiadają, że zdobywa się je realnym i konstruktywnym działaniem. Nikt jakoś nie wspomina o wdrapywaniu się na dachy ministerstw i oblepianiu trocinami urzędów.