Otruto kolejnego ptaka. Kto zabija bieliki?

Kolejnego zatrutego bielika znaleziono w Nadleśnictwie Prudnik (RDLP w Katowicach). - To nie jest przypadek - uważają leśnicy.
24.01.2020 | Sławomir Cichy, rzecznik prasowy RDLP w Katowice

Kolejnego zatrutego bielika znaleziono w Nadleśnictwie Prudnik (RDLP w Katowicach). - To nie jest przypadek - uważają leśnicy.

Ktoś od dwóch miesięcy zabija ptaki podkładając zatruty pokarm. Sprawę, tak jak poprzednie, bada policja z Głubczyc, ale trudno liczyć na udowodnienie komukolwiek winy bez zatrzymania na gorącym uczynku.

- Teren jest rozległy, sporo wokół prywatnych działek, stawów rybnych i lasów – mówi Marek Kleczewski, inżynier nadzoru Nadleśnictwa Prudnik, dodając, że martwy bielik  został znaleziony 23 stycznia przez turystę ok. 600 m od miejsca, w którym 18 grudnia od padliny z trucizną padło 14 kruków, cztery lisy i jenot.

Wówczas wokół zwierząt znaleziono kawałki wieprzowiny, rybie głowy i jaja. Ich resztki znajdowały się wokół padłych zwierząt.

Marek Szaciłło - Kosowski, powiatowy lekarz weterynarii w Głubczycach, przekonywał, że ktoś celowo nastrzyknął mięso i jaja środkiem toksycznym, następnie podrzucił tam, żeby zwabić i otruć dzikie zwierzęta.

- To podejrzenie graniczące wręcz z pewnością. Świadczą o tym choćby znalezione jaja. W grudniu nie ma lęgów, a więc musiały one pochodzić z hodowli. Podrzucenie zatrutego pokarmu było celowe. Miało zwabić drapieżniki żywiące się padliną i tak się stało – dodał.

Dziś leśnicy z Nadleśnictwa Prudnik również uważają, że mają do czynienia ze zorganizowaną akcją kogoś znającego teren oraz miejsca żerowania ptaków.

- Trzy przypadki trucia zwierząt w dokładnie ten sam sposób, to z pewnością nie jest przypadek, ani zbieg okoliczności. To zaplanowany proceder, którego sprawcą może być zarówno jakiś hodowca, ale także zwyrodnialec. Dopóki nie zostanie zatrzymany, trudno mówić o motywach jego działania – kończy Marek Kleczewski z Nadleśnictwa Prudnik.

Aby dowiedzieć się, jaka trucizna zabiła ptaka, konieczne byłyby badania treści żołądka, bowiem nigdzie wokół nie znaleziono resztek ostatniego posiłku. Niestety, badanie jest na tyle drogie, że trudno się spodziewać, by powiatowy lekarz weterynarii je zlecił.

Przypomnijmy. Pierwszy podtruty bielik w okolicach Głubczyc na Opolszczyźnie został znaleziony 8 grudnia. Nie miał siły chodzić, a jego loty były krótkie, nieporadne, kończące się po kilku metrach. Ptaka udało się uratować. Po dwóch tygodniach leczenia i rehabilitacji w Nyskim Pogotowiu Opiekuńczo - Adopcyjnym dla Zwierząt „Łapa” 21 grudnia został wypuszczony na wolność.

Marta Węgrzyn z „Łapy” poinformowała leśników, że w porozumieniu z Komitetem Ochrony Orłów, z powodu stale trwających zatruć na terenie Głubczyc, podjęto decyzję, aby bielika przesiedlić. Było to dla niego bezpieczniejsze rozwiązanie. Otrzymał dwie obrączki oraz nadajnik GPS, który w każdej chwili pomoże go zlokalizować. Monitoring potwierdza, że ptak przemieszcza się, a zatem nie tylko żyje, ale dobrze sobie radzi w nowym środowisku.