Kiedy wiatr wywraca świat do góry nogami. Dosłownie.
Poranek 12 sierpnia 2017 roku. Kiedy leśnicy z północnej Polski wstali po burzliwej i niespokojnej nocy okazało się, że ich świat uległ drastycznej zmianie i nic nie było już takie, jak dzień wcześniej. W ciągu kilku godzin nawałnica uszkodziła niemalże 120 tys. ha lasów. Prawie 40 tys. ha lasów wiatr zrównał z ziemią. To obszar niewiele mniejszy od powierzchni Warszawy.
7 lat temu potężny huragan przeszedł przez północną Polskę i w ciągu kilku godzin zniszczył wieloletnią i wielopokoleniową pracę leśników. Wiatr wiał z prędkością 152 km/h, przy czym już wiatr o sile ok 110 km/h jest w stanie wyrwać drzewo z korzeniami, zatem nic dziwnego, że drzewa łamały się jak zapałki. Łączny obszar zniszczeń był półtora razy większy od powierzchni Warszawy i ciągnął się przez tereny regionalnych dyrekcji Lasów Państwowych w Poznaniu, Toruniu, Szczecinku i Gdańsku.
Skutki huraganu, nazwanego huraganem stulecia były opłakane. Wiatr niszczył wszystko co napotkał na swojej drodze. Uszkodzone niemalże 120 tys. ha lasów, z czego 39,2 tys. ha zostało zakwalifikowanych do całkowitego odnowienia. Zniszczeniu uległo 15 ptasich oraz 134 siedliskowe obszary NATURA 2000, niemal połowa lasów Parku Narodowego Bory Tucholskie uległa uszkodzeniu.
W uprzątanie skutków nawałnicy zaangażowane były tysiące osób. Pomagali strażacy z Państwowej Straży Pożarnej, OSP, wojsko, pracownicy Zakładów Usług Leśnych, wszyscy mieszkańcy, samorządy, policja. Na poklęskowe tereny przybywali ludzie by nieść pomoc, co pokazało, że w ciężkich chwilach potrafimy się jednoczyć. 1252 leśników oddelegowano tylko do prac porządkowych po klęsce. 4005 pilarzy, operatorów maszyn i pozostałych pracowników z 377 zakładów usług leśnych ściągniętych z całej Polski a nawet z zagranicy, pracowało na trzy zmiany.
O tych tragicznych wydarzeniach, w przejmującym liście opowiedziała nam pani Maya Gielniak, żona leśniczego z Nadleśnictwa Lipusz, jednego z najbardziej dotkniętych terenów Lasów Państwowych. 11 sierpnia był gorący, letni wieczór. Jeden z tych jakich nie brakuje o tej porze roku. Czas żniw, beztroskich wakacji dla dzieciaków, czas spadających gwiazd. – Powietrze gęste, tylko nożem kroić. Drzewa nieruchome, nawet listek nie drgnie. Chyba wreszcie będzie burza. Od dawna wisi w powietrzu. Siadam wraz z mężem przed leśniczówką, obserwujemy niebo. Chmury idą z południa? Dziwne. Zazwyczaj burze przychodziły z zachodu.
Godzinę później nie było już śladu po spokojnym wieczorze. To faktycznie była przysłowiowa cisza przed burzą. – Jednostajny grzmot, jakby nad lasek krążyło kilka bombowców. Drzewa przyginają się do ziemi, wstają, znowu się przyginają. Przed oknem przelatuje gałąź, zaraz za nią następna i ogromny trzymetrowy konar. Gałęzie stuletniego jaworu walą w dach, szorują, łamią się. Jak się przewróci to po nas. Odmawiamy różaniec… - opowiada pani Maya.
Ryk wiatru i gromów, huk łamanych drzew i zacinający deszcz, w którym oprócz kropel lecą liście, gałęzie i konary to dźwięki tej pamiętnej nocy.
Poranek powitał mieszkańców terenów dotkniętych huraganem przeraźliwą ciszą. Nie słychać było ani ptaków ani brzęczenia owadów. Było cicho i … pusto. Znajomy widok przestał istnieć. Nie było lasu. Były połamane drzewa, zablokowane drogi, zniszczone linie energetyczne i uszkodzone domy. – Mąż wstał wcześniej, by z grubsza oszacować straty. Wraca mąż. Siada, tragicznym gestem trzyma się za głowę… „I co” – pytam. „Nie ma już lasu”. Wychodzimy i nogi się pode mną uginają. Powoli zaczyna do mnie docierać, jaki to cud, że żyjemy! Wszystkie drogi wkoło zawalone drzewami. Jesteśmy odcięci od świata – tak o poranku 12 sierpnia 2017 roku opowiada pani Maya. – Drogi praktycznie nie widać spod drzew, płot leży na całej długości. Słupy energetyczne leżą, transformator zmielony odleciał. Dochodzimy do sąsiadów i już razem przedzieramy się do szosy. Tu od północy toczyła się walka o uwolnienie uwięzionych w autach ludzi. Stali zablokowani w samochodach, a wkoło waliły się drzewa. Nie ma kaplicy w Grabowie. U kogoś zmiotło stodołę. Dach u kogoś innego poleciał 100 m dalej i wylądował na dachu sąsiada. Wiele domów zniszczonych. Budynki w ruinie. U kogoś na podwórku znalazł się przystanek autobusowy. Komuś ogromny kasztan wpadł do sypialni. Wyrwane okna, zalane mieszkania – z opowieści pani Mai wyłaniał się postapokaliptyczny obraz. – Prywatnych lasów nie ma, leśnictwo Róg przestało istnieć… Powoli dochodzą informacje z innych nadleśnictw. Zgroza! W Rytlu zginęły dwie nastolatki na obozie, w sumie pięć ofiar śmiertelnych. Wszystko jest nierealne, jak w jakimś chorym śnie… Liczę, że za chwilę się obudzę i wszystko będzie jak dawniej… - dodała.
Tak tę straszną noc wspomina Borys Gielniak, leśniczy Leśnictwa Zdroje.
Czas leczy rany. Domy zostały odbudowane, linie energetyczne na prawione, a w lasach znów wędrują turyści. Jest to zupełnie inny las niż ten sprzed 7 lat, bo przecież lasu nie da się przywrócić w jeden dzień. Dzięki zaangażowaniu setek ludzi udało się w 100% zagospodarować i odnowić zniszczone powierzchnie. Młode drzewka już pną się w górę, a każdy kolejny rok to coraz więcej zieleni.
Odtwarzanie zniszczonych ekosystemów to długoletni proces, który przez kolejne lata będzie angażował nas i kolejne pokolenia do wytężonej pracy. Na zniszczonych w nocy z 11 na 12 sierpnia 2017 roku terenów znów będzie szumiał las. Jedynie 1213 ha pozostawiono w stanie nienaruszonym. Tu będziemy obserwować naturalne procesy jakie będą zachodzić w zniszczonym przez wiatr lesie, w tym naturalne odnowienie tego terenu. To jednocześnie przypomnienie tego jak niszczycielskie potrafią być siły natury i jak bezradni jesteśmy w ich obliczu.