Sowoholik, czyli świat oszalał (część 3)

Sowy od zamierzchłych czasów postrzegano jako symbol mądrości i inteligencji. Było to spowodowane poniekąd ich cechami zachowania jak i nadzwyczajnymi zdolnościami, dalekowzrocznością, widzeniem w nocy. Te pozytywne cechy przypisywano zwłaszcza w krajach Europejskich. Jednak nie wszędzie tak było.
15.08.2013

Sowy od zamierzchłych czasów postrzegano jako symbol mądrości i inteligencji. Było to spowodowane poniekąd ich cechami zachowania jak i nadzwyczajnymi zdolnościami, dalekowzrocznością, widzeniem w nocy. Te pozytywne cechy przypisywano zwłaszcza w krajach Europejskich. Jednak nie wszędzie tak było.

Choć trudno to wytłumaczyć w niektórych krajach sowa jest synonimem głupoty. W Finlandii słowo „PÖLLÖ”  oznacza zarówno osobę bez wykształcenia, ignoranta jak i sowę. Starożytni Rzymianie również wierzyli, że sowy są na tyle głupie, że bez opamiętania obracają swoimi głowami dookoła, aż same siebie zaduszą. W Indiach sowy są synonimem zarówno głupoty jak i nadętości, my mówimy wówczas, że ktoś puszy się jak paw, starając się wszystkich traktować z góry. Natomiast w ich języku „Ullu ki tarah” oznacza zgrywanie głupca a „Ullu banana” zrobienie z kogoś głupca. Ullu oznacza oczywiście sowę, a banana mimo nasuwających się oczywistych skojarzeń, nie ma nic wspólnego z bananami!

Polowanie i medycyna tradycyjna

Polowania na sowy dla pożywienia nie należały w przeszłości do rzadkości. Co więcej była to głęboko zakorzeniona tradycja, również w Europie. Obecnie sowy w wielu krajach europejskich są pod ochroną, jednak polowania nadal są powszechne zwłaszcza w takich społecznościach jak Eskimosi. Ich ulubionym przysmakiem są sowy śnieżnie, które sami opisują jako „lumps of fat”, czyli grudki tłuszczu. Nazwanie sowy śnieżnej grudką tłuszczu nigdy by mi do głowy nie przyszło, tym bardziej, iż naprawdę wydaje mi się, że sowie daleko jest do smaku kurczaka. Ale w takich skrajnych warunkach kto wie, może i „grudka tłuszczu” dobrze smakuje. Z kolei na drugiej półkuli, w Urugwaju mięso pójdźki ziemnej (Athene cunicularia) uważane jest do dziś dzień za wyjątkowy przysmak i podawane jest zwłaszcza chorym. Indianie bowiem wierzą, że taki specjał wzmaga w chorobie apetyt i dodaje sił, przyspieszając powrót do zdrowia.

Przez wiele wieków niemalże na całym świecie w przekonaniach ludowych wierzono, że sowy są lekarstwem na różne choroby. Przechowywano i przekazywano z pokolenia na pokolenie tajemne, tradycyjne receptury oparte na poszczególnych częściach sowiej anatomii. Co więcej, wierzono, że osoba posilająca się takim mięsem nie tylko wzmacnia swój organizm w sensie fizycznym ale przejmuje nadzwyczajne zdolności zjadanej istoty, takie jak nocne widzenie czy sowią mądrość.

W Wielkiej Brytanii i Indiach wierzono, że na choroby oczu pomaga proszek z zwęglonej sowy i jej jaj. We Włoszech na ból ucha wytwarzano olej z sowiego mózgu i wątroby, który należało sobie następnie wkroplić w bolące ucho. Dochodziło wręcz do absurdalnych recept. Na przykład w Puerto Rico wymyślono, że zjedzenie sowy pomaga na astmę, ale, i tu uwaga, należało ją spożyć dopiero po tym jak sowa sama zjadła ziarna kawy, które miały dodać jej specjalnych właściwości. Nie popisali się również europejczycy, którzy wierzyli, że słuchanie magicznego pohukiwania sów pomaga uleczyć najgorsze objawy grypy. Choć w tym wypadku wytwarzanie takiego leku, polegającego na wytężaniu ucha oszczędzało sowie życie.

Oczywiście były i bardzo skomplikowane receptury. W Europie, by uleczać podagrę i artretyzm należało oskubać sowę z piór, następnie zmumifikować w piecu, zrobić przecier, wymieszać go z tłuszczem świni i wsmarować w ciało chorego. Krwotoki we Włoszech zatrzymywano ugotowaną w oleju płomykówką wymieszaną z owczym mlekiem i miodem. Z kolei Panie, które chciały zatuszować siwiznę włosów stosowały surowe sowie jaja. Właśnie sobie przypomniałem, że moja babcia jak byłem mały nakładała sobie kurze żółtka na głowę i przykrywała workiem foliowym. Wyglądała jak kosmita dlatego zapadła mi w pamięć. O ile pamiętam mówiła też, że dziadek ma takie sztywne włosy, dlatego że sporządza mu szampon z jaj czy nawet samych białek. Jakkolwiek to brzmi warto zauważyć, iż część tradycji przetrwała, a jaja sowie zastąpiono kurzymi. W Europie wierzono również,  że jaja sowie są idealnym lekarstwem w zapobieganiu przerzedzaniu i wypadaniu włosów. Przydałyby mi się takie!

Sowie jaja były lekarstwem na wszystko. Ich zjedzenie pomagało utrzymać wstrzemięźliwość od wina i  innego typów alkoholu. Mówiono, że po spożyciu sowiego jaja nie grozi pijaństwo. Jednak profilaktyka to jedno ale co wówczas, jeśli ktoś nabawił się już kaca. I na to znalazła się złota recepta. Należało wówczas gotować takie jaja 3 dni we winie, po czym je spożyć! Czy kac przechodził tego nie wiem i wybaczcie, ale nie mam zamiaru tego sprawdzać. Z kolei zupa z sowich jaj spożywana podczas kwadry księżyca miała zapobiegać epilepsi. Zupy z sowy generalnie były powszechne w wielu wioskach i wsiach. W Wielkiej Brytanii wierzono, że zupa z ugotowanej sowy zwalcza kaszel i krztusiec.

Żadna część sowy nie mogła się zmarnować. Wywar z sowich nóg sporządzany był przeciwko ukąszeniom od węży. Warunek był jednak taki, że należało je opiekać w ogniu z dodatkiem ziela Plumbago. Po oskubaniu sowy, pióra były równie cennym lekarstwem. Jeśli chcielibyście by Wasze dzieci przestały płakać wystarczy włożyć kilka sowich piór pod poduszkę. Podobnie jeśli macie problemy ze snem. Pióra pod poduszką działają na bezsenność w każdym wieku. Z kolei w polskiej ludowej sztuce medycznej doszukano się zapisów, iż maść z sowich piór palonych nad węglem drzewnym pomagała zwalczać reumatyzm.

Oczywiście to wszystko o czym mówimy to zabobony i przesądy, nikt nigdy nie sprawdził tak naprawdę skuteczności działania sporządzanych przez znachorów, guślarzy i szamanów wywarów, leków i innego typu sowich medykamentów. Jednak nie ulega wątpliwości, iż właśnie dzięki tym ludowym wierzeniom zabijano sowy. Nie był to niestety jedyny powód.

Wiedźmy, Czarodzieje i  Afrodyzjaki

Podejrzliwe i przesądne ludzkie umysły łączyły sowy ze śmiercią, cmentarzami czy po prostu przynoszeniem pecha. I to nie tylko wśród plemion afrykańskich czy południowoamerykańskich. Daleko nie szukając w polskich wsiach odgłos pójdźki interpretowano jako „pójdź pójdź w dołek pod kościołek”. Nic innego tylko istny zwiastun śmierci. Co więcej kto raz ujrzał lecącą białą płomykówkę w kompletnych ciemnościach od razu wiązał ją z duchami. W ten sposób powstało wiele opowieści rodem z krypty o duchach zamieszkujących ludzkie stare osady i strychy. Wrodzony instynkt przed nieznanym okazuje się, że wcale nas nie opuścił. Gdy popytamy swoich dziadków albo dzieci okaże się, że nadal widzą w sowach nieznane, złe moce, a zjawisko to będzie się nasilać im dalej odejdziemy do miast i miasteczek.

Są jednak kontynenty, na których do dziś dzień sów używa się w plemiennych rytuałach, by nie powiedzieć czarach i nadal są zabijanie w procesie wytwarzania leków. To Afryka, w której sowy nadal pozostają przedmiotem przesądów i wierzeń. Heimo Mikkola przeprowadził tam dość zaskakujące badania na próbie blisko 700 osób. Wyniki ankiet wykazały, iż 58% ludzi z tego kontynentu wiąże sowy ze złym znakiem, czarami i nadchodzącą śmiercią, z czego bardziej przesądne są Panie od Panów. Co więcej, 19% z nich uważa sowy za przerażające istoty. Dla porównania w Środkowej i Południowej Ameryce tylko 4% badanych kojarzy sowy z wiedźmami i czarodziejami. Najmniej przesądni są w obecnych czasach europejczycy i azjaci. Mało który z nich traktuje sowy jako symbol czarów, z kolei panuje wśród nich dość powszechna opinia o mądrości tych ptaków.

Jednakże tak drastycznie niski poziom wiedzy o tych ptakach w państwach afrykańskich powoduje, iż sowy zabijane są w obawie o własne bezpieczeństwo. Nikt przecież nie chciałby mieć do czynienia z wiedźmami czy czarodziejami. To dość smutna rzeczywistość. Proceder zabijania tych sympatycznych ptaków nie ogranicza się jednak tylko do Afryki. Jeszcze do lat 50-tych ubiegłego wieku we Finlandii płacono za zabicie puchacza. Ocenia się, że wybito wówczas około 1000 osobników. W Meksyku prawie połowa przepytanych osób zna kogoś, kto zabił sowę! Czy to dla piór, dekoracji, z powodu strachu, uprzedzeń, przesądów, dla mięsa, czarów, leków czy po prostu z głupoty i nadmiaru wolnego czasu.

Lekarstwa z sów nadal wytwarza się dość powszechnie w Ameryce Południowej i w Azji. Co ciekawe Azjaci wierzą, że sowa przynosi szczęście w miłości i produkują z nich ponoć bardzo silny i sprawdzony afrodyzjak, który cieszy się dużą popularnością. Myślę, że nie jedną osobę takie lekarstwo na miłość może skusić. Jednakże jeśli wolicie mniej inwazyjny sposób na miłość to już spieszę Wam z wiadomością, iż noszenie sowiego pióra nie tylko przynosi szczęcie ale i pomaga znaleźć tą jedną jedyną miłość na całe życie. Tak przynajmniej wierzą w Azji. Myślę, że to jedno moglibyśmy sprawdzić, co Wy na to?

O kocim spojrzeniu

Może to się wydać nieco dziwne ale bardzo wiele osób na całym świecie widzi związek między kotem a sową, a to wszystko za sprawą dziwnych min, które jak dobrze wiemy sowy potrafią stroić. Nie jest to tylko zjawisko czysto teoretyczne, gdyż w kilku krajach przekłada się ono na lokalne nazwy gatunków. We Finlandii słówko „kissapöllö, czyli „sowokot”, oznacza sowę w pojęciu ogólnym. Ale może odnosić się również do poszczególnych gatunków, zwłaszcza puszczyka zwyczajnego. Podobne skojarzenia mają na Kostaryce, gdzie synonimem sowy jest słówko „cara de gato”, oznaczające „twarz kota”. W Meksyku lokalne nazwy sów również związane są z wyglądem, choć częściej jednak nawiązują do dziwacznych odgłosów. Najbardziej popularnym określeniem jest „tecolote”, czyli „ptak ze skały” lub „kamienny ptak (teco – skała, lote – ptak). Ostatnio zacząłem przeglądać niezliczone zdjęcia w internecie, zwłaszcza na Facebooku i wiecie co, nie da się ukryć, że miny sów przypominają kocie. Dla nieprzekonanych polecam niezwykle śmieszny filmik, który otrzymałem od koleżanki z pracy. Ukazuje on jeden gatunek sowy i jej kilka przemian w zależności od nastroju. Jestem ciekaw, która Wam przypomina kocią pozę! http://www.youtube.com/watch?v=E6JbXpkY-NQ

Bardzo dziękuje Agnieszce za film a Was zapraszam za kilka dni już na ostatnią część o sowoholikach. Tym razem wiele praktycznych informacji w dziale „sowy w liczbach” i kilka książek wartych polecenia.

Rafał
rafal@erys.pl