Recenzja Skrzydlatych Myśli

„Odrętwiała mucha, która przez szereg miesięcy tkwiła bez ruchu w szczelinie okiennej futryny, dziś wydostała się ze swego zimowego „matecznika” i brzęczy chwacko między szybami. Jej skrzydełka szemrzą radośnie, że wiosna, że ciepło… że koniec snu… że wszystko się budzi…”
19.04.2013

„Odrętwiała mucha, która przez szereg miesięcy tkwiła bez ruchu w szczelinie okiennej futryny, dziś wydostała się ze swego zimowego „matecznika” i brzęczy chwacko między szybami. Jej skrzydełka szemrzą radośnie, że wiosna, że ciepło… że koniec snu… że wszystko się budzi…”

Witajcie Kochani

Nadeszła… długo oczekiwana wiosna. Na moim blokowisku pustułki wykonują radosne popisy powietrzne, wykrzykując ze swoich sokolich gardeł świdrujące ptasie trele. Również grzywacze jakby zdumione całą sytuacją ze zdwojoną siłą gruchają codziennie za kuchennym oknem. Cieszę się, że zajęły zeszłoroczne gniazdo na świerku, które mogę z łatwością obserwować przyrządzając sobie różne posiłki. Na niebie znów widać czajki, klucze gęsi i żurawie oznajmiające trąbiącym klangorem, niczym na królewskim dworze, radosną nowinę. Tak, wiosna do nas zawitała, bociany odetchnęły z ulgą, podobnie jak i my, gdyż niedobór słońca przez ostatnie tygodnie był powodem zdecydowanie złego humoru :)

Pora zatem sięgnąć po aparat i wyruszyć w świat na długo oczekiwane bezkrwawe łowy. Nie ma bowiem pory roku wspanialszej nad wiosenne ptasie poruszenie. Czas zalotów gwarantuje nam wiele fantastycznych ujęć w kadrze obiektywu. Walki samców o względy partnerek, niesłychane popisy wokalne i akrobatyczne po budowane misternych konstrukcji gniazd. Każdy aspekt wiosennego przebudzenia jest wyjątkowy i radosny. Wystarczy chwycić aparat do ręki, smartfona czy nawet tablet i wyruszyć na spacer.

Czy zastanawialiście się, jak wyglądały ptasie obserwacje w latach powojennych, gdy nie było takich cudów techniki? Jak miłośnicy ptaków uwieczniali swoje wyprawy i napotkane gatunki? W jaki sposób je opisywali? By zrobić wymarzone zdjęcie z pewnością trzeba było się do niego porządnie przygotować, a nierzadko sprowokować całą sytuację, tak aby ptasi model pozował według życzenia fotografa. Zanim zatem wyruszycie z szybkostrzelnymi migawkami i matrycami załadowanymi milionami pikseli proponuje Wam niezwykłą podróż w czasie. Wyciszmy się i wsłuchajmy w „Bezkrwawe Łowy” w wykonaniu Włodzimierza Puchalskiego.

6509.jpg
O tym, że publikacja warta jest uwagi każdego miłośnika ptaków świadczą rekomendacje znanych przyrodniczych organizacji pozarządowych, zamieszczone na okładce.

Spust, ale na migawce

Mowa oczywiście o książce, której pierwsze wydanie, w 1954 roku, odbiło się szerokim echem wśród grona odbiorców. Bezkrwawe łowy, czyli łowy z aparatem, były w tamtych latach czymś zupełnie wyjątkowym, wymykającym się zewsząd panującym poglądom łowieckim. Jak bowiem można przedstawiać piękno ptaków inaczej niż w postaci wypreparowanych okazów? Mając w pamięci niedawny cykl artykułów o głuszcu pamiętacie, że polowanie na kuraki czy ptaki drapieżne było powszechnie akceptowane, można powiedzieć „normalne”. Dlatego dla wielu osób bezkrwawe podejście zostało potraktowane jako rewolucja. Tym samym książka Puchalskiego zapoczątkowała kilkutomowy cykl zwany „zieloną serią”.

Sam zwrot „bezkrwawe łowy” przyjął się i funkcjonuje w naszym języku do dziś dzień, doskonale wpisując się nową globalną ekologiczną modę – fotografowania przyrody. To niezwykłe i bardzo budujące, że z roku na rok amatorów ptasiego fotografowania przybywa w lawinowym tempie. Oczywiście skrajność w drugą stronę również nie jest dobra, zatem pamiętajmy i kierujmy się zasadą, że najważniejsze jest dobro ptaków i nawet najlepsze na świecie ujęcie nie jest warte niepokojenia i płoszenia, zwłaszcza w sezonie lęgowym.

Żeby być obiektywnym należy również przyznać, że sam autor, Włodzimierz Puchalski myśliwym znanym był i to słynącym z ogromnej pasji i zamiłowania do łowiectwa. Tym bardziej może dziwić taki zwrot w jego życiorysie i po seriach artykułów o zdecydowanie krwawych łowach postanowił ukazać światu również inne, proekologiczne podejście i zamiłowanie do przyrody.

Na cztery głosy

Dla mnie książka jest niezwykła. Gdy pierwszy raz chwyciłem ją do ręki, a było to zaledwie kilka tygodni temu, zostałem oczarowany światem przeźroczy wyjętym z lamusa. Czarno białe fotografie, przedstawiające nie tylko zwierzęta ale i ludzi, w tym samego autora, osadzone w charakterystycznych dla okresu międzywojennego strojach wręcz emanują elegancją. Czułem się jakbym odkrywał stary, zapomniany świat.

Książka opowiada historię spotkań autora - fotografa z kilkunastoma gatunkami zwierząt, głównie ptaków. Przewrotnie zatytułowane opisy rozdziałów, jak „czarny napastnik”, „w poszukiwaniu polskiego strusia”  czy „o ptasim podrzutku” nie zdradzają nam bezpośrednio z jakim bohaterem będziemy mieć do czynienia. Innym razem, dla podkreślenia wręcz istoty sprawy towarzyszymy autorowi w „wyprawie na jastrzębie” czy „wyprawie na dzikie gęsi”.

Każdy rozdział poprzedzony został bardzo krótkim opisem, w którym to Pan Włodzimierz prowadzi przyrodnicze rozmowy z chłopcem o imieniu Wacek. Jest to bardzo nietuzinkowy układ, w którym Wacek, pastuszek wiejski, obcujący na co dzień z przyrodą opowiada przyjezdnemu z miasta o obserwowanych przez siebie gatunkach. Jego opisy są proste lecz pełne ekspresji. Często, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów próbuje naśladować usłyszane ptasie odgłosy. Jako słuchacz i mentor autor potrafi wyłapać z opowieści Wacka każdy szczegół i przyporządkować do określonego gatunku ptaka. Sam chłopak zaś, zafascynowany sztuką fotografii zyskuje wiedzę i szansę na niezwykłą podróż po świecie przyrody.

„Wacek z każdym dniem nabierał zapału do nowej pracy. Sam często namawiał mnie na wyprawy w odległe, bezludne okolice. Nigdy inaczej nie nazywaliśmy szukanych gniazd jak tylko „skarby”.Każdy ptak był mniejszym lub większym skarbem, zależnie od tego, czy łatwiej, czy trudniej było go znaleźć. Zwykle przed wieczorem Wacek przychodził do mnie i pytał: Proszę pana, jakich „skarbów” będziemy jutro szukali? Odpowiedź była zawsze krótka: żurawich, orlich, sowich, słowiczych…”

6507.jpg
Opowieść o Gajowym Bartku.

Prócz Wacka, w wyprawach Puchalskiego towarzyszy nam również leśniczy, a właściwie Gajowy Bartek. Pojawia się on co jakiś czas, nierzadko w bardzo zabawnych opowieściach, np. „jak dzik zapędził gajowego na drzewo”. Muszę Wam uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, iż Gajowy Bartek w tym rozdziale faktycznie wskakuje przed dzikiem na drzewo. Zostało to uwiecznione na fotografii przedstawiającej pędzącego dzika i wskakującego na drzewo Gajowego (zdjęcie powyżej). Do dnia dzisiejszego zachodzę w głowę jak to było zaaranżowane, bo przecież musiało być, prawda?

Dodatkowym walorem tej niezwykłej książki jest wydanie wszystkich opowieści w formie audiobooka, załączonego na płycie CD. W rolę naszych bohaterów wcielili się znani aktorzy. Gajowy Bartek przemówił głosem Wiktora Zborowskiego, w rolę Wacka wcielił się Wit Apostolakis.  Włodzimierzowi Puchalskiemu głosu użyczył jego imiennik – W. Press a całości dopełnia narracja Wojciecha Gąssowskiego. Słuchowisko jest cudne i gdybym miał wybrać, czy wolę formę drukowaną czy audiobook, miałbym z tym duży kłopot. Na szczęście takiego wyboru dokonywać nie muszę.

6508.jpg
Audiobook zawiera wszystkie, 22 opowieści. To wspaniały atut tej książki, który, jestem przekonany dla wielu z Was nie będzie tylko dodatkiem ale jej głównym elementem.

Mój ulubiony rozdział

Nie byłbym sobą, gdybym nie przeczytał jako pierwszego rozdziału opowieści o sowach. Tym razem autor uwiecznia na fotografiach uszatki. Zaskakuje mnie sam sposób ich wykonania. Ustawia, dosłownie, sowy w rządku na jednej gałęzi, jedną obok drugiej a one wpatrują się wszystkie niczym zahipnotyzowane w obiektyw. Oczywiście któremu współczesnemu fotografikowi przyrody przyszło by do głowy, by ustawiać ptaki do pozowania, nie wspominając, że jest to również zabronione i musielibyśmy uzyskać specjalne pozwolenia. Wymóg współczesnej, najbardziej cenionej fotografi przyrodniczej polega na nadaniu zdjęciu najbardziej naturalnego, dziewiczego charakteru. Na wielu fotografiach widać, że Puchalski właśnie taki miał zamiar. A czasami po prostu trzeba szczęściu dopomóc :)

"Rękę" człowieka widać, ale powiem Wam całkiem szczerze, że dzięki tym niecodziennym ujęciom, oglądając ustawione w rzędzie jastrzębie czy rzeczone uszatki nabierają one niepowtarzalnego charakteru. A któż przecież nie powie, że taka sytuacja nie mogłaby się zdarzyć w przyrodzie? W przypadku sów przecież jest to bardzo prawdopodobne a i gałęziaki jastrzębi mogłyby się tu i ówdzie przytrafić w takiej ilości.

6506.jpg
Niezwykła szkoła fotografii przyrodniczej w wykonaniu Włodzimierza Puchalskiego.

Pomimo, iż książka przedstawiona jest w formie albumu fotograficznego a poprzedzające je opisy są krótkie, możemy się bardzo wiele z niej dowiedzieć o życiu i wyglądzie ptaków. Moim zdaniem zapamiętamy dużo więcej ciekawostek z rozmów Fotografa i Wacka, niż jakbyśmy mieli czytać kolejny altas naszpikowany mnóstwem informacji. Bardzo do gustu przypadł mi rozdział o dudku, do którego wiecie Moi Mili,  mam duży sentyment. Posłuchajcie fragmentu opowieści „Dudek czy Wudwudek” i policzcie sami, ile szczegółów z morfologii i biologii tego gatunku uda się Wam odszukać:

„Przy drodze wiodącej z lasu do wsi, wśród pól i łąk ciągnął się rząd krzywych, koślawych wierzb. Często przechodziliśmy tamtędy i niejednokrotnie, zazwyczaj o świcie, słyszeliśmy nawoływanie dochodzące od strony wierzb: „wud, wud, wud”. Wówczas z lasu odpowiadał inny głos: „hup, hup, hup”… A Ty wiesz, co to tak woła? – zapytałem Wacka. To hupek – odparł ze znawstwem mój towarzysz. Cóż to takiego ten „hupek”? – pytałem dalej. Nigdy pan nie widział? – zdziwił się chłopak. To taki ptak z dużym czubkiem. I śmierdzi bardzo, bo zjada krówskie łajno na pastwisku...”

Książka z historią

Książka została wznowiona na podstawie III wydania z 1954 roku, dzięki inicjatywie Lasów Państwowych, z czego ogromnie się cieszę. Chciałbym zatem przy okazji złożyć ukłon w stronę leśników i Pana Tomka Ogrodowczyka, który był odpowiedzialny za przygotowanie i złożenie wszystkich fotografii i tekstów. Wiele z nich wymagało olbrzymiej pracy włożonej w rekonstrukcję cyfrową, polegającą na usunięciu przysłowiowego „zęba czasu”. Nie mało wysiłku kosztowało również wyreżyserowanie i udźwiękowienie audiobooka. Panie Tomku gratuluje, świetna robota! A muszę się Wam przyznać, że miałem okazję uczestniczyć podczas niedawnej konferencji w Rogowie w prelekcji, na której Pan Tomek opowiadał kulisy i historię powstawiania „Bezkrwawych łowów”, łącznie z emocjami, które towarzyszyły w studiu nagrań. Niemałe zainteresowanie wzbudziła również opinia córki Pana Włodzimierza, Anny Puchalskiej-Żelewskiej, która w pełni zaakceptowała projekt i użyczony jej ojcu głos, udzielając tym samym również prawa do wykorzystania tekstów i zdjęć.

Na zakończenie mam dla Was niespodziankę! W związku z długo wyczekiwaną wiosną, ogłaszam równie wiosenny konkurs. Do wygrania 3 książki „Bezkrwawe Łowy”. Temat konkursy brzmi po prostu „Wiosna”. Prace w formie fotografii nadsyłajcie na adres rafal@erys.pl do końca kwietnia br. Powodzenia!

Rafał
rafal@erys.pl

W tekście wykorzystano fragmenty cytatów oraz zdjęcia z książki "Bezkrwawe łowy", Włodzimierza Puchalskiego (Lasy Państwowe, 2012 r.)