Oko w oko. Dudek

Spotkanie z dudkiem było moim największym przeżyciem ornitologicznym tego lata. Ten cudowny gatunek rozpocznie nasze wakacyjne zmagania z najbarwniejszymi polskimi przedstawicielami gromady Aves.
16.07.2012

Spotkanie z dudkiem było moim największym przeżyciem ornitologicznym tego lata. Ten cudowny gatunek rozpocznie nasze wakacyjne zmagania z najbarwniejszymi polskimi przedstawicielami gromady Aves.

W sobotę, 23 czerwca, skoro świt pognaliśmy do Puszczy Noteckiej. Kilka dni wcześniej Antek Kasprzak zadzwonił do mnie z ekscytującą wiadomością. Zlokalizował dziuple zasiedloną przez dudka i wybudował kilka metrów od niej super ekskluzywną czatownię. Dudek to jeden z moich ulubieńców. Nigdy nie widziałem go z tak bliska a większość osób spoza przyrodniczych kręgów uważa wręcz ten gatunek za obcokrajowca, który zdecydowanie u nas nie występuje. Jednak na szczęście sytuacja dudka jest zaskakująco dobra. Jego liczebność w wielu regionach kraju wzrasta, zatem i o spotkanie z nim coraz łatwiej.

Tym niemniej trzeba mieć naprawdę szczęście by znaleźć jego dziuplę. Gdy dojechaliśmy na miejsce najbardziej ucieszyłem się z pogody. Było słonecznie, a w tym roku bywa z tym zjawiskiem naprawdę różnie, więc szansa na zrobienie dobrego zdjęcia zdecydowanie wzrosła. Ponieważ koniec czerwca to już ostatni dzwonek dla młodych dudków, cały czas trzymałem kciuki i liczyłem na to, że młode jeszcze nie opuściły rodzinnej kryjówki.

Po dotarciu na miejsce moim oczom ukazała się misternie zbudowana, zakamuflowana w kolorach moro, budowla wzniesiona ręką człowieka. Niczego sobie, lecz swoje piękno odkryła dopiero w środku. Nie mam doświadczenia z takimi czatowniami, ale ta była naprawdę wyjątkowo wygodna. Najważniejsze jednak miało dopiero nadejść a właściwie nadlecieć. Po zamontowaniu statywu, aparatu i obiektywu nadszedł czas na namierzanie dziupli. Znajdowała się zaledwie kilka metrów od nas więc większych problemów z ustawieniem ostrości nie mieliśmy. Pozostało czekać.

Nie minęło kilka minut, jak do naszych uszu doszło lekkie popiskiwanie. Chwilę później w dziupli ukazał się rudawo płowy łebek. Widok był naprawdę cudowny. Nie mogłem się zdecydować, czy podglądać go na podglądzie „live view” w aparacie, czy na żywo. Na żywo jednak przez niewielką dziurkę w zakamuflowanej siatce trudno było zobaczyć każdy szczegół. Więc częściej spoglądałem na monitor. Poczułem się jak co najmniej Steven Spielberg bądź Ridley Scott. Nie sądzę, by Ci Panowie kręcili co prawda filmy przyrodnicze jednak nie umniejszało to mojej roli.

Nagle młody się poderwał, nastroszył swój bardzo charakterystyczny czubek, przypominający do złudzenia  irokez i niczym na występie punkowej kapeli zaczął machać głową na wszystkie strony głośno popiskując. Był to znak, że nadlatywała mama, bądź tata. Chwilę później rzeczywiście niczym błyskawica podleciał dorosły osobnik z pokarmem i odleciał… Trwało to wszystko niecałe 3 sekundy! Wrażenie było tak ogromne, że nie wiedziałem za co mam się najpierw chwycić i gdzie mam patrzeć. Ostrość miałem już ustawioną wcześniej, więc pozostało tylko nacisnąć spust migawki by wykonać seryjne zdjęcie. Jednak nie było to wcale takie proste.

Mimo, iż dorosłe nadlatywały z początku regularnie, co 15 minut, uchwycenie momentu podlotu nie należało do łatwych. Podczas 3 godzin czatowania udało mi się zrobić zaledwie dwie dobre serie, które dzisiaj dla Was zamieszczam. Im bliżej było południa tym dudki stawały się coraz bardziej rozregulowane. Przylatywały raz co 5, później co 20 minut, zatem trudno też było nastawić się na konkretną godzinę. Co więcej, maluchy (chyba były dwa), przestały tak żywo reagować przed samym dolotem rodziców.

W tych dość długich przerwach miałem okazję przyjrzeć się samym młodym, a właściwie ich głowom i zachowaniu. Najwięcej uciechy sprawiały im chyba muchy. Swoim długim, lekko zagiętym dziobem próbowały je łapać w powietrzu, strosząc przy tym swój piękny pióropusz. Gdy tylko je coś zaciekawiło, ciach! I pióropusz już stał. W międzyczasie postanowiłem nawet nakręcić film. Oglądając go dzisiaj wciąż nie mogę uwierzyć, że przeżyłem takie spotkanie oko w oko z rodziną dudków. A czy nas widziały? Raczej nie, nie były płochliwe, nie denerwowały się na dźwięk migawki a kamuflaż czatowni był naprawdę pierwszorzędny.

Dopiero na zdjęciach zobaczyłem również co też rodzice przynoszą małym za pokarm. Na żywo ludzkie oko nie jest w stanie zarejestrować tych paru sekund. Natomiast aparat robi kilka zdjęć na sekundę, zatem wyszedł i jakiś świerszcz, gąsieniczki, zdarzył się też turkuć podjadek, całkiem spore robale. Nic więc dziwnego, że małe rosły na takim białku jak na drożdżach.

Po 3 godzinach czatowania musieliśmy opuścić naszą kryjówkę. Jednak nie z własnej woli. Wyobraźcie sobie, że z tego wszystkiego zapomniałem załadować dodatkowej baterii do aparatu. Po nakręceniu ostatniego filmu aparat po prostu się wyłączył. Zatem czas był najwyższy kończyć przygodę z dudkami, która niewątpliwie pozostanie na bardzo długo w naszej pamięci.

Jeśli chcielibyście dowiedzieć się więcej o dudku, zapraszam na mój kolejny artykuł, w którym opiszemy sobie historię tego niezwykłego ptaka.

Rafał
rafal@erys.pl

5442.jpg

5441.jpg

5440.jpg

5439.jpg