Ostatnie dni były bardzo gorące i trudno wytrzymać w południe w lesie. Pracownicy Zul-a wykonujący prace przy pielęgnowaniu upraw rozpoczynają pracę wcześnie rano i kończą wcześniej, czasem po południu jadą na „drugą zmianę”. Pozyskanie drewna nie jest w tej chwili intensywne, ale trwa, stąd operatorzy harwesterów i forwarderów w skupieniu machają dżojstikami. Nie ma zmiłuj się- pracują w akordzie i gdy „nie robią- nie zarobią”… Koszty funkcjonowania firmy są stałe i raty za sprzęt trzeba płacić niezależnie od pogody.
„ Czy w tutejszych lasach są białe sarenki panie leśniczy?” Z takim pytaniem pojawił się dziś u mnie jeden z harcerzy obozujących w okolicach Pszczewa. „Edukacja przyrodniczo-leśna ma przed sobą wielką i świetlaną przyszłość…”- pomyślałem sobie natychmiast. „A czy te sarenki miały ruchliwe ogonki i delikatne cętki?”- zapytałem. Harcerz pomyślał chwilę i potwierdził „diagnozę”. „To były daniele drogi druhu, daniele, a nie sarny”. Szczere zdziwienie w jego oczach nieźle mnie ubawiło. Daniele prowadzą teraz młode i stąd często są spotykane przy drogach, gdzie skubią młodą trawę i zioła.
Pomimo niezbyt uroczej aury mamy pełnię lata. Moja okolica jest bardzo atrakcyjna dla turystów, bo lasy- wiadomo: zielony dywan najgęstszy w Polsce, jeziora- czyste i ciche, a ludzie życzliwi… Nic dziwnego, że ośrodki wypoczynkowe, gospodarstwa agroturystyczne i wszelkie kwatery wypełnili turyści spragnieni kontaktu z Naturą chronioną przez leśników i przyrodników. Moje leśnictwo dotyka 12 jezior to z turystami mam stały kontakt. Wielu z nich nie „rajcuje” komfort luksusowych kurortów i woli traperskie formy:
Od dziecka interesuję się każdym składnikiem przyrody i najmniejszą cząstką lasu. Jednak jakoś nigdy nie przywiązywałem większej wagi do świata owadów. Pasjonowały mnie „od zawsze” zwierzęta i ptaki, wiedza o drzewach i zjawiskach przyrody. Naturalnie mam minimum wiedzy na temat owadów leśnych, szczególnie tych o znaczeniu gospodarczym. Nie może być inaczej, bo mój wychowawca z Technikum Leśnego w Rogozińcu, wspaniały nauczyciel ochrony lasu Tadeusz Wasylewicz, nazywany przez nas żartobliwie „Kokonem”, pewnie osła nauczyłby biologii i rozpoznawania owadów. Każdy przyszły leśnik musiał pochwalić się sporym zbiorem własnoręcznie spreparowanych, szkodliwych owadów i bez zająknięcia musiał odpowiadać na podchwytliwe pytania. Inaczej nasz kochany Psor grzmiał: „Drabie jeden, ale czy to go widzisz? Ty mnie tu ściemniasz i wcale go nie widzisz!” Nie było rady, trzeba było go widzieć...
W piątek i sobotę asystowałem przy poszukiwaniach prowadzonych przez poznańskie stowarzyszenie „Pomost”. Członkowie stowarzyszenia uzyskali niezbędne pozwolenia na poszukiwanie grobów ofiar bitwy, która miała miejsce na terenie mojego leśnictwa w styczniu 1945 roku:
Minął już tydzień, jak w gronie kilkuset absolwentów i gości świętowaliśmy 65 lat istnienia naszego Technikum Leśnego w Rogozińcu. Z mojego rocznika 1984 przyjechało kilkanaście osób, choć na początku było mizernie z frekwencją i dwóch Stasiów stało za tabliczką rozglądając się za kompanami z pamiętnych, internatowych czasów:
Dziś z wielką radością ruszyłem w teren, bo wyobraźcie sobie, że nie naciska mnie już żaden „papierowy” termin! Jaka ulga… Wszystkie ważne i bardzo ważne „papierowe” zadania wykonane i przekazane do nadleśnictwa, a zatem pomimo upału i kąśliwych oraz bzyczących stworzeń, których jest teraz bez liku ruszyłem w las.
Nareszcie zakończyłem prace przy planowaniu zabiegów gospodarczych na 2013 rok. Zaprojektowałem blisko 150 pozycji, gdzie będę wykonywał zabiegi niezbędna dla trwałości lasu. Nuda leśniczemu nie grozi… Wcześniej zakończyłem ostatecznie szacunki brakarskie, z których wynika, że w 2013 roku pozyskam dobrze ponad 12 tysięcy m3.