Chodzę po leśnictwie i wyszukuję stanowisk roślin chronionych. Wyszukuję je z własnej ciekawości, ale także tworzę dokumentuję z potrzeby urzędu. Miejsca gdzie rosną rośliny chronione powinny być zinwentaryzowane, łatwiej wtedy planować prace w taki sposób żeby omijać te miejsca. Wiadomo również że te informacje przydadzą się w trakcie terenowej części audytu związanego z certyfikacją. Ponieważ na przyszłe lata mam zaplanowanych do uruchomienia dużo zrębów, postanowiłem wykonać część roboty już teraz i zająć się fotozielnikami na tych działkach.
Nie mam czasu za bardzo na pisanie ani na robotę bo w nadleśnictwie szykuje się wielkie polowanie. Samych zaproszonych gości ma być około trzydziestu osób. Ale żeby wszystko się udało, zostałem wyznaczony razem z kilkoma kolegami do przygotowania tych łowów. Chodzi głównie o to, żeby wyśledzić szlaki którymi porusza się zwierzyna po lesie. Przez kilka poprzednich dni leżał śnieg, więc wszystkie ślady były widoczne jak na dłoni. Teraz już niestety stopniał, ale mniej więcej zdążyliśmy się zorientować co i jak.
W ubiegłym tygodniu w moim Nadleśnictwie ruszyliśmy walnie do jesiennego poszukiwania pierwotnych szkodników sosny zimujących w ściółce. Nie była to impreza z ogniskiem i kiełbasą... Tak jak w poprzednim roku poszukiwania prowadziliśmy według nowego schematu, który opisałem krótko mniej więcej rok temu (październik 2007). Pokrótce tylko przypomnę, że owadów szuka się pod kilkoma drzewami, w wyznaczonych fragmentach ściółki oraz pod korą, a na podstawie wyników tych działań określa się stopień zagrożenia od szkodników na rok przyszły i planuje ewentualne dodatkowe działania ochronne, np. opryski z samolotów.
Zjawisko znane w psychologii jako dysonans poznawczy dopada od czasu do czasu każdego. Mnie dopadło ostatnio pod wpływem zdarzeń związanych z certyfikacją w naszym nadleśnictwie. (Certyfikacja = audyt zewnętrznej niezależnej instytucji.)
W miniony długi niepodległościowy weekend pojechałem sobie do jednego z latem najbardziej zatłoczonych mazurskich miast. Położone na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich, latem nie tylko ciężko tu znaleźć miejsce żeby zacumować nawet mały jacht, ale nawet zaparkować samochód. (Nie bez znaczenia jest fakt, że coraz więcej jest coraz większych jachtów i coraz większych samochodów, ale to temat na zupełnie inny dzień.)
Przy leśniczówce koło płotu stała stara lipa. Stała już od jakichś stu lat, ale ostatnio zacząłem się jej wnikliwie przyglądać. Pochylała się coraz bardziej na jedną stronę, a że była wysoka i mocno rozłożysta, gdyby się przewróciła mogłaby zniszczyć dach leśniczówki. Gdyby przewróciła się trochę inaczej, zniszczyłaby tylko płot. Przed każdą większą burzą pędziłem żeby przestawić samochód w bezpieczne miejsce, a jeżeli byli goście, to im również radziłem odstawić wozy na bezpieczną odległość od feralnego drzewa. ( Czasem spadały pojedyncze suche konary.)
Zakończono pozyskanie surowca na ostatniej w tym roku powierzchni trzebieżowej w moim leśnictwie. Był to zabieg w sześćdziesięcioletnim lesie, na siedlisku lasu mieszanego bagiennego. Dla niewtajemniczonych w siedliskoznawstwo dodam, że jest to teren podmokły i na przeważającej powierzchni występuje gruba warstwa torfu. Mineralne wywyższenia zajmuje świerk z sosną a dolinki porasta brzoza.
Kupiłem sobie świetną lornetkę. Kolega który mnie niedawno odwiedził pochwalił się właśnie takim sprzętem, a ja po przetestowaniu jej w warunkach „polowych” postanowiłem nabyć taką samą. Kolega jest fotografem znanym ze swojego zamiłowania do profesjonalnych gadżetów, ale również z tego, że byle czego nie kupi. Nie jest to lornetka żadnej ze znanych w Polsce i reklamowanych w myśliwskich gazetach firm, ale zapewniam że jest naprawdę dobra.