Las zamiera na dużej przestrzeni – kilkanaście hektarów. Bezpośrednią przyczyną jest podnoszenie się poziomu wody w kanałku, na którym bobry zrobiły spiętrzenie wody. Drzewostany (obumierające) były zawsze niedostępne i nie prowadziło się w nich żadnej gospodarki. Teraz zamierają pozornie.
Kosiłem trawę w ogrodzie i byłbym jej nie zauważył, gdyby nie to, że przejechałem nad nią kosiarką i ukazała mi się w całej okazałości. Jejmość szara ropucha... Miała nawet wykopaną a raczej wygniecioną w ziemi jamkę, w której ją zobaczyłem kiedy ściąłem trawę. Zaniosłem płaza do domu żeby pokazać dziecku – zbiera ostatnio wychodzące codziennie po deszczu ślimaki, więc sądziłem że „duża żaba” zrobi furorę. Niestety żaba się poruszyła chcąc wyskoczyć z mojej dłoni a córka uderzyła w płacz. Uspokoiła się dopiero kiedy zaproponowałem, że pójdziemy i zaniesiemy „żabę” z powrotem do jej jamki w ogrodzie. Ale z dwuletnim uporem zapowiedziała, że ropuchy nie dotknie. Ropucha po sesji zdjęciowej poszła sobie pod krzak pigwowca. Jak sądzę jest to ten sam egzemplarz który zeszłej jesieni czatował na progu domu tuż przy drzwiach, żeby dostać się do środka. Gdzieś trzeba przezimować!
Jechałem dębową aleją w moim leśnictwie i zauważyłem tam całkiem nowy kolor – żółtopomarańczowy. Aż się zatrzymałem, a właściwie kazała mi się zatrzymać żona którą ten kolor na tle ciemnych omszałych pni zahipnotyzował.
Wywóz drewna – samochód grzęźnie w rozmiękłej drodze. Zapas czasu nie wystarcza, umówiona wycieczka ze szkoły podstawowej w pobliskim miasteczku już na mnie czeka w leśniczówce. Chcą oglądać i fotografować pomniki przyrody które jakiś rok temu zgłosiłem.
Przyszedł czas podlotów. To znaczy młode ptaki które wykluły się z jajek opuściły już gniazda, ale są wciąż dokarmiane przez rodziców. Widzę takich zawodników a to na płocie, a to na stercie drewna przy stodole. Duże, puchate kulki z szeroko rozdziawionymi dziobami, czekają aż „starzy” przyniosą robala albo gąsienicę.
Wszystkich zainteresowanych relacjami z mojego leśnego gospodarstwa rolnego chciałbym z żalem poinformować, że w związku z coraz bardziej dosłowną rzeczywistością muszę zrezygnować z hodowli zwierząt. Jeszcze nie wiem co z nimi zrobię. Powód jest banalny. Niedawno moje Nadleśnictwo wymówiło mi umowę na bezpłatne użytkowanie gruntów rolnych zwaną deputatem rolnym. Jest to forma pakietu socjalnego, która sięga zamierzchłych czasów. Uzasadnieniem jest podobno kryzys i jakieś tam trudne sprawy. Takie życie.
Wczoraj rano, zaraz po siódmej, zadzwonił telefon i okazało się, że do mojego leśnictwa jedzie właśnie Straż Leśna na kontrolę pni. W naszym nadleśnictwie wytypowano dwa leśnictwa do kontroli i ja się również załapałem. Założenia kontroli były takie, żeby sprawdzić czy ilość drewna jaką pozyskiwałem na pozycjach trzebieżowych i którą zaewidencjonowałem będzie się równać masie drewna jaka się oszacuje na podstawie pni pozostałych na tej powierzchni. Wydaje się to dość karkołomne ale taki szacunek możliwy jest do przeprowadzenia. (Akcja taka jest prowadzona w wielu nadleśnictwach, ponieważ kilka miesięcy temu wykryto w jednym z leśnictw regionu północno-wschodniej Polski poważne nadużycia.)
Całe popołudnie rąbałem drewno na opał. To dobra pora żeby tym się zająć ponieważ jest jeszcze dużo czasu na wysuszenie szczap. Komary cięły bez litości. Zrobiłem sobie przerwę i przysiadłem na pieńku. Pies zabawiał się z jaskółkami próbując je dogonić, czasem głośno szczekając. Rozmawiałem głośno z żoną udzielając jej rad przy pieleniu ogrodu (he, he).
Całkiem przypadkiem udało mi się niedawno zinwentaryzować zawartość ptasiej budki lęgowej która wisi na jesionie przy leśniczówce. A stało się to za sprawą mojego konia Gacka, który pasł się w pobliżu razem ze swoim towarzyszem. Postanowił jednak poczochrać się o drzewo i o przyczepioną do niego budkę. Zrobił to jakoś tak sprytnie, że otworzył budkę (ma ona zamykany na haczyk dół, żeby można było ją wyczyścić kiedy ptaki się już wyprowadzą) i wysypał zawartość na trawę. Na szczęście byłem w pobliżu i zauważyłem wypadek.
W związku z inwentaryzacją sów jaka odbyła się pod koniec zimy w naszym nadleśnictwie, oraz identyfikacją stanowisk sóweczki u mnie w leśnictwie pojawiła się właśnie kolejna grupa ornitologów celem weryfikacji wcześniejszych obserwacji.
Dzień jest coraz dłuższy, wydaje się nawet bardzo długi. Niedługo przecież będzie noc świętojańska – dzień się stale wydłuża i nawet o zachodzie słońca wciąż jest sporo światła.
Podczas naszej nieobecności w leśniczówce domem i zwierzakami opiekowali się nasi przyjaciele. Kiedy rozmawialiśmy z nimi w trakcie wyjazdu i zaraz po powrocie twierdzili, że pies jest ciągle smutny, na pewno dlatego, że nas nie ma. (Pies oczywiście został w domu.) Trochę wydało mi się to dziwne, bo nie pierwszy raz pies został z opiekunami, a tym razem z takimi których długo zna i szczególnie lubi – przygnębiony naszym wyjazdem mógł być przez jakieś dwa dni, a później długie spacery oraz wyprawy nad jezioro powinny mu poprawić humor - wyżeł to pies z natury wesoły.