Przyroda w metropolii

Wybrałem się z rodziną do stolicy. Ponieważ pogoda była piękna, postanowiłem pokazać córce park w Łazienkach Królewskich w którym jako student spędzałem sporo czasu. To jedno z niewielu miejsc w Warszawie gdzie można mieć naprawdę bliski kontakt z przyrodą. Pomijam już fakt, że miejscowe kaczki, tak samo zresztą jak te w Parku Saskim, na widok przechodnia wychodzą z wody i gonią go biegiem asfaltową ścieżką w nadziei na jakieś jedzenie. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Pawie dają się nawet dwulatkowi karmić z ręki, ostrożnie biorąc kawałki chleba. Największą jednak radość sprawiały wiewiórki, które na dźwięk stukania orzechem o orzech podbiegały i brały je z ręki.
29.11.2009

Wybrałem się z rodziną do stolicy. Ponieważ pogoda była piękna, postanowiłem pokazać córce park w Łazienkach Królewskich w którym jako student spędzałem sporo czasu. To jedno z niewielu miejsc w Warszawie gdzie można mieć naprawdę bliski kontakt z przyrodą. Pomijam już fakt, że miejscowe kaczki, tak samo zresztą jak te w Parku Saskim, na widok przechodnia wychodzą z wody i gonią go biegiem asfaltową ścieżką w nadziei na jakieś jedzenie. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Pawie dają się nawet dwulatkowi karmić z ręki, ostrożnie biorąc kawałki chleba. Największą jednak radość sprawiały wiewiórki, które na dźwięk stukania orzechem o orzech podbiegały i brały je z ręki.

Jak się okazało, dla mojego dziecka – bądź co bądź wychowanego z dala od miasta, ale oswojonego z widokiem zwierząt, bo jeleń, łoś czy dzik na łące są tak samo normalne jak kozy i konie w stajni – kontakt z wiewiórką jest ogromnie atrakcyjny.

Może dlatego, że jest to malutkie zwierzątko, które do tej pory rzadko widziane wzbudzało wielką ciekawość. „Nasze” leśne wiewiórki żyjące w okolicy domu i przychodzące jesienią do ogrodu na leszczynowe orzechy za nic na świecie nie dałyby się przekonać do brania czegokolwiek z ręki – pozostawały więc do tej pory absolutnie poza zasięgiem malucha zaczynającego intensywnie zwiedzać świat. 

Te parkowe na tyle przezwyciężyły lęk przed człowiekiem, że można je obserwować z odległości dosłownie kilku centymetrów. Przy słonecznej pogodzie w trakcie godzinnego spaceru można ich spotkać kilkanaście. Widać, że przystosowały się do sytuacji i korzystają ile mogą. Nie mają zbyt wielu wrogów naturalnych (psów do parku nie wolno wprowadzać) poza dzikimi kotami, a patrząc na ich futerka nabrałem przekonania, że są naprawdę w świetnej kondycji zdrowotnej. 

Trochę dziwiłem się więc tym rodzicom, którzy nie pozwalają dzieciom karmić wiewiórek „bo mogą ugryźć”. Obserwując radochę jaką to karmienie sprawia mojej córce doszedłem do oczywistego wniosku, że kontaktu z żywą, dziką przyrodą – nawet w postaci niemal oswojonych parkowych wiewiórek – nie zastąpią najdroższe zabawki i najładniejsze książeczki. A przy okazji dziecko uczy się obserwacji, bo rudobrązową wiewiórkę na tle suchych liści nie jest wcale tak łatwo zauważyć i cierpliwości – trzeba się zatrzymać, kucnąć, poczekać – co wieku dwóch lat jest niełatwe...